czwartek, 9 sierpnia 2012

turnus z bonusem


Wróciłam. A jak. I po raz pierwszy odlat cieszyłam się, że wracam do domu... Nie, nie dlatego, że ktoślub coś mi dokuczyło, że miałam przesyt miejsca czy ludzi... Poprostu cieszyłam się, że jadę do domu. I od niedzieli, z uporemmaniaka, chowałam się pod parasol, gdzie dostawałam gęsiej skórkiz chłodu (a na słońcu małpiego rozumu od gorąca..), psioczyłamna wszechobecny piach i nawet z tej wielkiej rozpaczy, nie zważającna najdziwniejsze uczulenie pod słońcem, po sam pas weszłam dociepłego jak zupa morza. Oczywiście dłonie trzymając odpowiedniodaleko od tafli wody. Słonej...

Korfu jak zwykle piękne, zielone,ciepłe (a nawet wyjątkowo gorące) i wietrzne. A miny moichznajomych mówiły same za siebie. Zaskoczenie i radość.Utwierdziły mnie w przekonaniu, że kiedykolwiek znów nie przyjadę,będę witana tak samo radośnie i ciepło. Obserwowałam ich.Przecież zawsze przez głowę przejdzie myśl, że innych też takwitają. I nie. Nie witają. I nie żegnają... Kurcze, polubilimnie, no :)

Jeżeli ktoś pomyśli, że będącszósty raz w tym samym miejscu wciąż się chodzi tymi samymiścieżkami, to jest w błędzie. Takim samym, w jakim byłam japakując się do wyjazdu. Nie przypuszczałam, że odkryję nowe,równie piękne zakątki, do których nogi nas do tej pory nieponiosły. Rekord spacerowego dystansu to 15 km. Gdy powiedziałyśmy,gdzie byłyśmy i jakim środkiem lokomocji (szłapcugiem, jakbypowiedziały dzieciaki w szkole), zrobili wielkie oczy i z podziwemwielkim kręcili głową. No tak. Tam też się wszędzie wozi tyłekautem. Albo moplikiem. Co kto ma.

Zrobiłyśmy sobie wspomnieniowąwyprawę na dwie sąsiednie wyspy: Paxos i Antypaxos. Odwiedziłyśmyje podczas naszego pierwszego pobytu na Korfu. Dzień był niecozachmurzony więc całodzienny rejs nie był tak bardzo uciążliwy.Za to widoki – jak zawsze przecudne. No i oczywiście obowiązkowostolica wyspy. Godzinne telepanie się autobusem nie zawsze musi byćnudne. Tym razem miałyśmy nieplanowy postój w jakiejś wiosce,gdzieś po drodze, bo pan kierowca wdał się w scysję z jednymstaruszkiem, któremu.... urwał lusterkiem kawałek powojuzwisającego z domu :) Oj – nic piękniejszego niż dwóchkłócących się Greków:) Zresztą, oni nawet jak się nie kłócą,to wyglądają jakby koty darli, bo rozmawiają ze sobą takekspresyjnie :)

A na koniec turnusu – niespodziewanybonus. Przez te wszystkie plajtujące biura podróży i firmyprzewozowe, opóźniono nam wylot o kilka godzin. I w ten sposóbzamiast wyjeżdżać z hotelu w porze obiadowej, wyjeżdżaliśmyniemal w nocy. A zatem dodatkowy dzień. Muszę przyznać, że biuroz czerwonym żaglem w herbie stanęło na wysokości zadania. Coprawda kartka z informacją o przesuniętym wylocie została przezumyślnego podrzucona do pokoju przez szparę w drzwiach dzieńwcześniej późnym wieczorem, ale została dostarczona. Nie ważnejak, ważne że została. Słuchając rozmów w samolocie ludzi zinnych biur podróży – oni o przesuniętej godzinie wylotudowiedzieli się przypadkiem... Gdy wychodząc ze śniadania ktośspojrzał przypadkiem na tablicę ogłoszeń, bo zapomniał o którejwyjazd...

Świadczenia hotelowe mieliśmyzachowane do czasu wyjazdu, czyli papu itd. Jedynie pokój trzebabyło opuścić do 12. Ale koczowanie w tej akurat recepcji hotelowejmamy już przećwiczone, więc bez marudzenia zostawiłyśmy walizkiw kącie i ruszyłyśmy na obchód wsi nadmorskiej. Właściwie tobardziej Ewa ruszyła. Ja jedynie dochodziłam na smsowe wezwanie tui tam. Rozsiadłam się bowiem na kanapie w klimatyzowanym holu igapiłam się w relacje z olimpiady. Po niemiecku pan mówił, więcraczej oglądałam obrazki niż słuchałam. Wtedy już miałamprzesyt słońca.. Jak nigdy... I jedyne czego pragnęłam, topołożyć się w swoim łóżku, bo to hotelowe znów pozbawiłomnie normalnego snu na długie dwa tygodnie...

Już się ogarnęłam. Odespałam. Jużmi się tradycyjnie na nogach łuszczy skóra. Czyli już wszystkowróciło do normy. I remontu mi się odechciało... Zostałam z tymsama. Może uda się przy innej okazji. Nic straconego. W końcukiedyś go zrobię :)

A zdjęcia oczywiście tu i tu :)