Zaskoczyła w tym roku całkowicie. Jest tak nieprzewidywalna,
że trudno wieczorem stwierdzić, czy rano będzie padać deszcz, śnieg, czy może
akurat zaświeci słońce.. Wczoraj świeciło słońce i wiał wiatr, w efekcie czego
ogromne kopy śniegu zamieniły się we wszechobecne błoto. Dziś od rana przelotnie prószy. Najpierw duże
kłapcie śniegu, potem drobne, teraz coś w stylu krupów śnieżnych.. I diabelsko
ślisko. Bo zdążyło zamarznąć to, co wczoraj było wodą. A już było tak pięknie. Zimowo.
Z jaką przyjemnością patrzyło się na te białe przestrzenie. Nawet jak
sterczałam przed szkołą na dyżurze było na czym oko zawiesić (i obiektyw też - fotki poniżej). Bo to jest największy
paradoks zimy – niby dokoła czarno-biało, a jednak urokliwie.