Będąc 4 lata temu na Peloponezie bardzo chcieliśmy zwiedzić Delfy i Olimpię. Ale bardzo się rozczarowaliśmy, bo okazało się, że choć wycieczki są w ofercie – na miejscu ich nie organizują. Podobno nie ma chętnych… Gdy zobaczyliśmy ofertę do Olimpii z Zakynthos, podeszliśmy do niej ostrożnie. Ale pani rezydentka odpowiedziała, że robią, nawet jak jest kilku chętnych. A zawsze jacyś się znajdą. Okazało się, że chętnych był cały autokar. 40 osób!
Wyjechać trzeba było wczesnym świtem. Wstaliśmy przed wschodem słońca. Dojechaliśmy do stolicy. Zaokrętowano nas na prom płynący na kontynent (czyli Peloponez) i 1,5 godziny sunęliśmy po morzu, wciąż mijając po drodze kolejne wyspy i wysepki.
Potem kolejne ponad 1,5 godziny jazdy autokarem i byliśmy u celu. Tak, tak. 3 godziny jazdy w jedną stronę, by zobaczyć kupę kamieni. Czyli trzeba to kochać, by tak się poświęcić 😊 I była to najcudowniejsza wycieczka z całego naszego pakietu. Najpierw muzeum i chwila oddechu od upału.
Potem już wykopaliska. Przez moment mogliśmy obserwować archeologów w pracy, bo okazało się, że ledwie dwa tygodnie wcześniej, dzięki unijnym funduszom, zaczęli prace odsłaniające kolejne fragmenty palestry.
Nasza przewodniczka była niesamowicie kompetentną osobą. Słuchałam uważnie i… nie było momentu bym mruczała pod nosem, że opowiada bzdury. Opowiadała tak ciekawie, że stosy zwalonych kolumn i fragmenty wystające z ziemi szybko zamieniały się w świątynie, kolumnady, pomniki.
Wyobraźnia pracowała cały czas mimo nieznośnego upału, chmury kurzu i mnóstwa ludzi. Spacerowaliśmy do drzewka do drzewka – czytaj: od cienia do cienia. Obeszliśmy z grupą cały park archeologiczny, a potem można było jeszcze zostać i podejść samemu tam gdzie się chciało. Byle zdążyć zjeść obiad i nie spóźnić się na wyjazd. Zostaliśmy więc trochę. Nie wszędzie zdążyliśmy zajrzeć. Rajskiego łupnęło w kręgosłupie dzień wcześniej i sunął dostojnie na końcu grupy. Nadrabialiśmy więc miejsca, gdzie nie zdążył dodreptać. A że miał swojego prywatnego historyka pod ręką, to też nie narzekał, że nie wie co widzi.
Upał zmęczył nas niesamowicie. Kurz osiadł nam nawet na
włosach. Był moment, że serio miałam dość...
Ale smaczny obiad i potem jeszcze
krótki spacer po okolicy pozwolił zregenerować siły na trochę ponad 3 godzinną
podróż powrotną. I tu – niespodzianka. Nie wiedziałam, że w Olimpii jest
końcowa stacja kolejowa. Ciekawe, czy działa…
Droga powrotna do hotelu minęła szybko, mimo zmęczenia i… maseczek. Tak – Grecy dość rygorystycznie (jak na Greków) podchodzą do tej kwestii. Na lotnisku cała obsługa była w maseczkach, w autobusach miejskich wszyscy mieli maseczki, taksówkarze w maseczkach i na promie, w częściach wspólnych, też trzeba było je założyć, bo obsługa chodziła i wypraszała na zewnątrz.
cdn