„Skończyło się, miało wiecznie trwać…” – słowa tej piosenki towarzyszyły mi od chwili, gdy otworzyłam oczy. Były ze mną pod prysznicem i na śniadaniu, i gdy łapałam łapczywie ostatnie promienie słońca. By wystarczyły na jak najdłużej…
Dziwnie jest wsłuchiwać się w szum morza i wpatrywać w wybrzeża Albanii ze świadomością, że pewnie nigdy więcej tu nie wrócę. Że być może nie zobaczę więcej tych tak znajomych twarzy, że nie spojrzą na mnie te uśmiechnięte oczy, nie odczuję życzliwości i serdeczności ludzi znanych od tylu lat, że nie potuptam niemal godzinę w jedną stronę, by zobaczyć jak słońce topi się w morzu w asyście płonącego nieba, że nie poczuję tego uczucia bezradności próbując nazwać kolor morza, którego nazwać się nie da, bo język nagle staje się zbyt ubogi w słowa...
Tak – wiem, nigdy nie mów nigdy. Tu też nie wierzą w moje „Może już nigdy”. Ale wszystko co kiedyś się zaczęło, kiedyś też się musi skończyć. W odpowiednim momencie. Zanim nastąpi przesyt, po nim niesmak, a potem może i nawet obrzydzenie.
Na dziś moja bajka się skończyła. Może kiedyś do niej wrócę. Zostawiam bowiem w tym miejscu tak wielką część siebie, że przyjeżdżając tu kilka lat temu po raz pierwszy, nawet się tego nie spdziewałam. Ale to będzie kiedyś. Teraz czas się zbierać i wracać do rzeczywistości.
Bo przecież jak nie teraz, to może w jakimś następnym życiu się uda:)