czwartek, 20 czerwca 2019

dotrwałam

Na oparach samozaparcia, z odciskami na palcach od stukania w klawisze kolejnego sprawozdania, z niekończącym się bólem głowy od duchoty nieziemskiej i ilości koniecznych do zapamiętania informacji, z chrypiącym gardłem po dziesiątkach prób na dwie akademie - dotrwałam tego pięknego dnia. Najpierw jedna akademia na pożegnanie gimnazjalistów, potem druga - dla całej reszty świata, spotkanie z własną klasą i rozdanie świadectw, ekspresowa konferencja plenarna i już. I koniec. Jeszcze w poniedziałek posprzątać szafki i można się odmóżdżyć na całego.
I będzie mi brakować tych rozwydrzonych gimnazjalistów, którzy w pierwszej klasie doprowadzali do szewskiej pasji, a w trzeciej, cudownie odmienieni, przemawiali coraz częściej ludzkim głosem. Tak, tak, effka podobno też dopiero w trzecich gimnazjalnych przejawiała ludzkie cechy i nawet cień uśmiechu podobno pojawiał się na jej licu. Tak głosi wieść gminna. I wszyscy przeczekiwali do trzeciej, żeby na własnej skórze się przekonać o prawdziwości plotki. Serio było tak źle? :)
Od września już całkiem inny charakter pracy. A mały przedsmak miałam wczoraj, gdy weszłam do pracowni. Może i napisali z błędami, ale najlepszy dowód, że dzieciaki w podstawówce są spontaniczne i potrafią miło zaskoczyć.


czwartek, 6 czerwca 2019

Dramat w trzech aktach, czyli effka na zakupach...


- Zrób wdech, wyprostuj się, wciągnij brzuch! – nie, to nie polecenia lekarza. To Rajski pomagał mi się wcisnąć w sukienki. Upały za oknem szalone. Po mroźnym maju, gdy nawet po szkole snuliśmy się w kurtkach, a w niektórych pracowniach termometr zastygał przy magicznej dwunastce(!…), duchota straszna wszędzie i wczoraj ledwo odstałam dyżur obiadowy. Musiałam wytargać krzesełko z pracowni, żeby sobie zacnie klapnąć na nim, a nie na podłodze… Cóż. Taki mamy klimat, jak powiedział klasyk :)Wyrzuciłam wszystko z szafy. Co się nadaje do pracy i nie zgorszy przy tym młodocianych, zostało zlustrowane pod kątem rozmiarowym. I tu zaczęły się schody. ¾ kiecek skurczyło się dziwnie przez rok zalegania w szafie i nawet ofiarna pomoc męża własnego prywatnego, tego stanu rzeczy nie zmieniła. Za małe i już. Zatem waga w ruch. I… – no tak. Jakieś 6 kilo szczęścia za dużo. W grubych swetrach i bluzach jakoś nie podpadło. A tu wesele za trzy tygodnie! Panika… Dawaj, kolejna szafa, gdzie w pięknym rzędzie wiszą kiecki tzw. wyjściowe. Wejdę? Niby tak. Ale kto to widział całe wesele na wdechu i bez jedzenia?... Nie ma co. Trzeba jechać coś kupić. I tu się zaczyna traumy akt I. Nie cierpię zakupów… A już mierzenie czegokolwiek, to już ponad moje siły. Ale jak mus, to mus. Młoda też już wyrosła z wszystkiego, więc oszukiwałam sama siebie, że jedziemy kupić coś dla niej. Pierwszy sklep, pierwsza sukienka i Młode gotowe. O, jakbym tak chciała! Czasem i mnie się zdarza, ale niestety tylko czasem… Po drodze jakieś dwie koszule dla małżonka szanownego się znalazły, a ja dalej nic. Dwie godziny później, z bólem głowy i nieuszczkniętym stanem konta wróciłam do domu w oczekiwaniu na akt II. Bo musi być drugi, skoro pierwszy skończył się, jak się skończył… Traumy akt II nastąpił przedwczoraj. Dzielna kobieta przemogła lęki i koszmary i odważnie wkroczyła do sklepu odzieżowego, marki znanej – więc będzie bez nazwy i reklamy. Małżonek dzielnie wspierał, na duchu podnosił, w kolejce do przymierzalni zajął miejsce, a sierotka pożeglowała w kierunku wieszaków. I oto jest. Uśmiecha się, bezczelna, tyrpiąc ramieniem wieszaka siostrę bliźniaczkę w wersji krótszej. Wzrok przyciąga i inne przyćmiewa. Nawet Rajski spojrzał z aprobatą. Oczy mu się oświeciły zwłaszcza na tę siostrę bliźniaczkę. No ok, to bierzemy obie i mierzymy. I bingo! Pierwsza pasuje, jakby na mnie szyta. Bo dłuuuuuga do ziemi samej i rozkloszowana, więc szanowne cztery litery mają miejsce. Bliźniaczka, jak na mój gust, za krótka. Zdecydowanie za wysoko nad kolana, ale pasuje wszędzie tam, gdzie inne nie chciały współpracować rozmiarowo. Szczęśliwa odtrąbiłam zwycięstwo, do pracy jak na skrzydłach wczoraj pofrunęłam. I tu nastąpiło brutalne zderzenie z rzeczywistością… Koleżanki moje, nieświadome dwóch aktów minionych, zapoczątkowały akt kolejny. Padło jedno niewinne z pozoru pytanie: „A jak buty?”… No cóż, traumy akt III czas zacząć.