Dziś przeszłam samą siebie. Gdy o szóstej rano telefon zatańczył na biurku wydając z siebie trudne do powtórzenia dźwięki, od kilkunastu minut już nie spałam. Tak się bałam, że zaśpię, że obudziłam się jeszcze przed budzikiem. Za oknem ciemna noc, a tu trzeba wstać, żeby na dziewiątą dotrzeć do przychodni. Wiadomo – nie dość, że rano nie potrafię niczego znaleźć, nawet jak jest to w zasięgu wzroku, grzebię się niemiłosiernie, to jeszcze trzeba dojechać…
I co? Uwinęłam się jak nigdy, jeszcze czasu nawet trochę zostało. Potem autobus, przesiadka, tramwaj, tuptanie przed siebie. Ba… Żebym to ja pamiętała gdzie ta przychodnia… Tu wysiąść, na światła, potem prosto… Aaa – Akademia Muzyczna, to na pewno tu skręcić, potem prosto.. Ok., jestem na dobrej drodze. Jakiś GPS mi się włączył. Trafiłam.
Wdrapałam się na pięterko, prosto do rejestracji. I oto po czterech miesiącach czekania na audiencję u pana doktora, pani mi mówi, że dziś nic z tego, bo pan doktor ma niesprawny bark i nie może przeprowadzić badania (nosz…..to po co spisywała mój numer telefonu jak nie po to, by zawiadomić „W razie czego”???)
- O tu panią wcisnę, mam wolne miejsce, za trzy tygodnie. Może wtedy już będzie ruszał ręką. Ale proszę przedzwonić wcześniej, żeby się upewnić.
Uśmiechnęłam się najładniej jak umiem, zabrałam karteczkę i wyszłam. No i masz kobito szczęście, że nie muszę dzwonić teraz do wice, że jednak się pojawię na lekcjach (o ile dojadę), bo bym chyba do końca życia zawodowego miała u niej przechlapane. No bo od kogo bym dostała jakieś zwolnienie za ten dzień??
Cóż. Czasu mam pod dostatkiem, u Siostry mam być za trzy godziny. Przespaceruję się po Metropolii, może jakieś sklepy już będą otwarte, jakoś przetrzymam.
No to idę. Poranny spacer po mieście. Nigdzie się nie spieszę, mam czas. I jakoś zmysły mi się chyba wyostrzyły. Kiedy ja ostatni raz zarejestrowałam tyle rzeczy naraz? Tu układają chodniki, tam zrobili ładny skwerek, postawili ławki. Na jednej z nich starsza pani popija herbatkę z termosika wygrzewając się na słonku. Z naprzeciwka idzie jakaś para. Rozmawiają. Nagle on wyciąga szybko z teczki kartkę i długopis i usilnie prosi dziewczynę o numer telefonu (a ja myślałam, że to tylko w filmach się zdarza.. spotykają się na ulicy i wymieniają numerami telefonów…). Ona się wije jak wąż w myjni samochodowej tłumacząc mu, że nie widzi takiej potrzeby, on nalega… Mijam ich, choć ciekawa jestem jaki był finał tej rozmowy. Ale już z boku dobiega mnie głos starszej pani. To pewne starsze małżeństwo zaciekle dyskutowało nad tym, dlaczego nie można w zdrowiu doczekać do śmierci, tylko człowiek jeszcze się musi namęczyć zanim umrze. I to chodzenie po tych lekarzach…
Ewa, obudź się. Kawy ci potrzeba. Za dużo widzisz i słyszysz…
Wchodzę do Wujka Donalda. Nagle dostrzegam wpatrzone we mnie rozpromienione oczy i ogromny uśmiech.
- Dzień dobry! – krzyczy do mnie właściciel obojga. Na stoliku jakieś notatki, obok siedzi jeszcze ktoś z notatkami. Powtórka przed egzaminem?
Uśmiecham się w odpowiedzi. Nic się nie zmienił. Ile lat temu go uczyłam? 7? 8?...
Pierwszy łyk kawy uświadomił mi, że nie zabrałam cukru. Ale i bez niego o dziwo okazała się tak dobra jak zawsze… Postanowiłam się poużalać, jaka to ja nieszczęśliwa jestem, że wstaję w środku nocy i po co?... W odpowiedzi czytam "Kto rano wstaje, ten... lekarza nie zastaje:)"...
Sister wyczuła pismo nosem, bo wraz z ostatnią kroplą kawy przeczytałam jej esemesa, że jak jestem po wszystkim, to mogę przyjechać wcześniej, bo już jest w domu. Uff… Pewnie, że jestem po wszystkim. A nawet jeszcze wszystko przede mną.
Za dużo wrażeń, jak na jedno przedpołudnie. Choć potem doszły jeszcze sporty ekstremalne, czyli szwagier odwożący mnie do domu (dlaczego zawsze hamuję razem z nim??) I gdy już mi się wydawało, że czas odespać te poranne eskapady, znów zaświergolił mój telefon. „Jak tam pakowanie? Tylko nie zapomnij jutro wsiąść do autobusu”. Rany! Zapomniałam, że to już jutro! Rozwijanie zainteresowań przecież jest równie ważne jak dbanie o formę fizyczną, prawda? :)