Filmowo mi mija ten czas błogiego lenistwa. Jak normalnietelewizor oglądam z przedpokoju, wychodząc wczesnym rankiem i wracając(zwłaszcza w ostatnim, bardzo gorącym okresie) późnym wieczorem, trochę nazasadzie „ok., stoi, tylko coraz bardziej zakurzony..”, tak teraz oglądam go naokrągło niemal. I to w zasadzie nie tyle telewizor, co telewizję, bo chyba takpowinno się mówić poprawnie. No dobra, odrzucając poprawność językową – „mampiloto” i nie waham się go użyć w jedynym słusznym celu:) Co prawda programów dużo,w ich propozycjach już niekoniecznie tak kolorowo, ale mając swoje ulubionestacje nadrabiam wszystkie kryminalne serie i seriale. Ech… Błogie to lenistwo.Choć stos przedferyjnych sprawdzianów krzyczy do mnie z podłogi i próbujepodkładać nogę korzystając z chwili mojej nieuwagi, ale póki co dzielnie sięopieram i skutecznie nie zauważam. Podobnie jak mikroskopijnej wielkości grudeklodu na niemal niepamiętającym już śniegu chodniku. No bo kto się może na nichrozjechać lądując niemal idealnym telemarkiem w przód lub niemniej idealnie,ale równie komicznie, w tył? Oczywiście, że ja…
Ale wracając do tematyki filmowej. W pierwszy weekendkinowej premiery, czyli już jakiś miesiąc temu…, pojechałam do Metropoliiwiedziona ciekawością spowodowaną telewizyjnymi zapowiedziami, obejrzeć nawłasne oczy najnowsze dzieło pani Holland. To, że dawno nie widziałam takichtłumów w kinie i ledwo kupiłam bilet – przemilczę. Bo już na wstępie zrobiło tona mnie wrażenie. A że ja po linii zainteresowań, odpuścić go sobie (mówiąckolokwialnie) nie mogłam. Do telewizyjnej premiery bym nie wytrzymała czytającjedynie li tylko recenzje...
I jak? Zdecydowanie nie jest to film, na który idzie się zkubełkiem popcornu i wiaderkiem coli. Od strony historycznej – rewelacja. Nie wyrzuciłabymani jednej sceny. A niektóre z nich są… Hmm .. Mocne bym powiedziała. I nie dlakażdego widza. Po prostu wbił w fotel. Może czasem trudne w odbiorze byłoszybkie przestawianie się z polskiego na jidysz, niemiecki czy baciarowe zaciąganiepolskich lwowiaków. W zasadzie to ostatnie było najmniej kłopotliwe, bo nietrzeba było skupiać się na napisach (a takowych zdecydowanie na filmach nielubię, zbytnio mnie rozpraszają..). Rozumiałam. Ale nie – nie będę narzekać. Przeztę wielojęzyczność był bardzo autentyczny. Zaś kwestia wyborów, jakie stawałyco rusz przed bohaterami filmu, z czasem po raz kolejny przywróciła pytanie,które tyle razy zadawaliśmy sobie podczas zajęć „A co ja bym zrobił/zrobiła wtakiej sytuacji?”… Bo wybory w tamtych czasach nie były łatwe. Żadne. Czegokolwiekby nie dotyczyły.
I do tego ta niesamowita końcówka, która na niejednej twarzywokół mnie (z moją włącznie) wywołała uśmiech powiązany z łezką w kąciku oka - „To moje Żydy!”.
Ale i tak po wyjściu z kina wciąż czułam pewien niedosyt. A jednakczegoś mi brakło. Nie wiem czego… Bo w głowie od razu pojawiło mi się porównaniedo innego polskiego filmu. Ile naszukałam się kina, w którym bym mogła gozobaczyć! Bardzo słabo reklamowanego, w tak niewielu, głownie studyjnych kinachpokazywanego. I być może się narażę – ale moim skromnym zdaniem lepszego odnaszej polskiej nominacji do Oskara. Czym w niczym nie uchybiam tejżenominacji. Bo właściwie to już chyba wiem dlaczego tak a nie inaczej postąpionoz tym filmem. „W ciemności” jest bardziej zrozumiały dla szerszego odbiorcy.
Jak ktoś ma Canal+ to polecam. Jutro o 20.00. „Joanna”. Dajedo myślenia.