wtorek, 29 grudnia 2020

Złudna ta pogoda.

Za oknem bardziej wiosennie niż zimowo. Słoneczne promienie wpadają do mieszkania i Panna Zielona jakoś tak przez to wszystko jakby nie na miejscu, nie w porę. Wystarczy jednak wyciągnąć szyję i spojrzeć trochę dalej niż na koniec parapetu i już widać zakapturzone, oszalikowane i kulące się przed dość silnym wiatrem grupy przechodniów. Drzewa machają im bezlistnymi gałązkami gnąc się od wiatru w prawo i lewo. Psom tak śmiesznie fruwają uszy i ogony. Chyba jednak wolę patrzeć w to błękitne niebo niż szaro-burą ziemię. Nie nastraja pozytywnie.

Święta minęły szybko, ale spokojnie. Widzieliśmy się z wszystkimi, choć na raty. Codziennie ktoś inny. Bez tłoku. I to nie wcale z powodu zakazów, czy nakazów. Raczej zdrowy rozsądek nami kieruje od bardzo dawna. Nawet w gronie rodzinnym nie spotykamy się bez potrzeby. Brata widziałam w Święta pierwszy raz od ubiegłorocznych Świąt. Siostra pomagała przy przeprowadzce, więc ją i Mamę widywałam częściej. Teściowa też była u nas pierwszy raz od zakupu mieszkania. Widziała stan zastany, remontowego rozgardiaszu widzieć nie chciała – i dobrze ;) Wyremontowane mieszkanie było więc dodatkową okazją do spotkania. Już bowiem jesteśmy bliżej niż dalej normalności. Wciąż nie mamy zabudowy w przedpokojach (ma się pojawić za tydzień), ale przynajmniej kuchnia już działa jak należy. Meble kuchenne już dojechały w całości (jedna szafka pojechała przez pomyłkę do innego klienta). I wszystkie fronty są już na miejscu, bo i zmywarka wreszcie działa. Trzy tygodnie czekaliśmy na serwis do nowej zmywarki. Przy pierwszym rozruchu była bowiem uprzejma zalać wodą z solą całą świeżo wyremontowaną kuchnię (do dzisiaj zeskrobuję grudki soli spod szafki). Zgłaszanie usterki było trochę podobne do e-wizyty u lekarza. Dokładny opis co i skąd wycieka (choć akurat stamtąd nie miało prawa wyciekać, bo tam nóżka przecież tylko) i proszę czekać na kontakt z serwisem. Po kolejnych trzech telefonach (bo serwis milczy, sprzęt stoi, panowie od kuchni nie mogą nic skończyć, na podłodze soli jak w Wieliczce, a wiadomo, że nadmiar soli szkodzi, podłodze też…) Pan Serwisant pojawił się już z odpowiednią częścią. Stwierdził: sprzęt fabrycznie uszkodzony – usterka rzadka. Ale widać przewidywalna skoro od razu przyjechał z czym trzeba. I oto życie stało się prostsze. Po kolacji wigilijnej można było usiąść, wpić kawę, porozmawiać, a w kuchni niemal samo się posprzątało.

Lubię tę nową hacjendę. Za starą nawet nie tęsknię. Przestrzeń, która nie przytłacza. Nikt nikomu nie siedzi na głowie. Zawsze można zniknąć w którymś z pokoi, gdy potrzeba samotności. Uznaliśmy zgodnie, że mimo wszystko jest łatwiej utrzymać porządek. I że była to najlepsza rzecz, jaka się nam przytrafiła w tym roku. Na szczęście mieliśmy możliwości i środki, by zdecydować się na tak radykalny krok. Mimo pandemii, przymusowego wielomiesięcznego tkwienia w domu, ograniczeniu kontaktów rodzinnych i towarzyskich niemal do niezbędnego minimum – rok uznajemy za dobry. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W naszym przypadku się to sprawdziło.

Na koniec moja mini kuchnia. Bo jak na tak duże mieszkanie, to kuchnia jest maleńka. Ale przynajmniej wszystko jest pod ręką ;)