wtorek, 19 stycznia 2021

Miałam robić lekcje

Jutro startuję stacjonarnie z maluchami, więc żegnaj sprzęcie domowy, żegnaj dostępie nieograniczony do wszystkiego i niczego, czyli czego tylko dusza zapragnie. Z tego wszystkiego zostaje dostęp do niczego. Co tu dużo mówić – w klasach najmłodszych, jak za króla Ćwieczka, jak sobie nie przytacham z szafki magnetofonu, to mogę co najwyżej jeszcze przynieść prywatny głośniczek i podpiąć sobie telefon. Tablica multimedialna niby jest, ale chcąc się do niej podłączyć tracę cenne minuty lekcji. Cenne. Bo za 25 minut wjedzie wózek z talerzami, a 5 minut potem pani kucharka z obiadem dla pierwszaków. I moja lekcja, raz w tygodniu, trwa 30 minut, bo potem dzieci, w pełnym reżimie sanitarnym, jedzą obiad. Do końca lekcji. I co, że pyszczyłam, że wychowawcy zwracali uwagę, że można nawet podmienić lekcję i oni mogą na tej lekcji być z klasą – góra wie lepiej i na tej akurat godzinie jestem niezbędna. Śpiewam, tańczę, wydaję obiad, zbieram talerze. Czasem też wycieram oblane zupą swetry… Gdyby jeszcze moja koleżanka wychowawczyni, miała tablicę podpiętą na stałe – jedno kliknięcie i jestem przeszczęśliwa. Nawet obiad by mi nie przeszkadzał. Ale dziwnym trafem, zawsze jak przychodzę – tablica odłączona… A jak człowiekowi zależy coś szybko zrobić – akurat coś nie zadziała…

Bo sprzęt szkolny nie zawsze działa. Domowy zresztą też. Dzisiaj miałam seryjną awarię. Najpierw zniknął internet. Potem aplikacja odmówiła współpracy i nie chciała udostępniać dźwięków systemowych, a na koniec zdezerterowała kamerka i dziwnie mi się mówiło do ciemnego pulpitu. Dzieciaki nie są chętne do pokazywania się podczas lekcji, więc gapię się na ich obrazki na profilowych, a w rogu gapi się na mnie moja gadająca głowa. Ale dzisiaj się nie gapiła na nikogo. Zresztą i tak podczas lekcji udostępniam mapy, filmy, obrazki, muzykę i w efekcie brak kamerki najbardziej był uciążliwy na początku i końcu lekcji.

Tęsknię za moją pracownią historyczną. Tam mam wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba. Nie powiem, że kabelki, dzięki którym wszystko działa i głośniki, dzięki którym wszystko słychać, są moje prywatne, ale czego się nie robi dla szczęścia. Pracownia internetowa tuż za ścianą, wiec mam najlepszy internet w szkole, wszystko śmiga, odpalam filmy (nawet na dvd – wow – wysępiłam nowe dwa lata temu, razem z nowym telewizorem podpiętym do komputera) i jestem w swoim żywiole. Często i na muzykę idę do historycznej, bo wiem, że tu wszystko działa, a w artystycznej zrywa internet. Tylko przez pandemię zamknęli pracownie. I jak sobie nie przytacham magnetofonu z szafki, to mogę co najwyżej przynieść prywatny głośniczek i podpiąć sobie telefon… No tak, tak, wiem, to już było. Na historię targałam mapę z pracowni i tak biegałam po szkole – tu mapa, tam magnetofon… Ale w domu, przed kompem – nie potrzeba mi ani mapy, ani magnetofonu, bo już ogarnęłam jak uczyć online. I jest prawie tak, jak w mojej pracowni.

A jutro wracam do jeden-trzy. Jak zawsze zabezpieczona. Płyty z muzyką, to samo na pendrivie i w telefonie. Jakby coś tak nie ruszyło, to będzie można inaczej. Taka szara rzeczywistość.

środa, 13 stycznia 2021

Takie tam niesforne pisanie w śnieżnej zamieci

 

Remont zakończony. Po 5 miesiącach wreszcie jest swojsko i normalnie. Co prawda wciąż ktoś coś w klatce puka i stuka, wierci i tnie, ale - od dawna w sumie, to już nie my. Po raz ostatni obiegłam dzisiaj wszystkie urzędy po ostatniej wizycie u notariusza i myślę, że to już  finito. Koniec. End.

Maluchy wracają do szkoły, a my razem z nimi. Szkoda, że ktoś nie pomyślał, że w klasach najmłodszych oprócz pań ‘jedentrzy’ uczą też nauczyciele tzw. dochodzący i warto by było ich też przetestować. Chociaż – lepiej, żeby mnie zaszczepili niż testowali. Ale na tę przyjemność poczekam pewnie do kwietnia. No ale. Kto by tam pomyślał. Pan minister też nie pomyślał. Zresztą, wciąż mam wrażenie, że ministrowie edukacji są z totalnej łapanki. I tak sobie nawet pomyślałam, że jak im braknie chętnych, to może się zgłoszę? W sumie jakieś pojęcie o edukacji mam, a reszta jakoś będzie. Przecież tu wszystko jest na zasadzie „jakoś to będzie”.  

A za oknem bajkowo. I niech tak zostanie.

wtorek, 5 stycznia 2021

Grajdołek jest brzydki..

Zawsze tak mówiłam. Nawet dzieciakom na lekcjach. Że pewnie trudno im sobie wyobrazić, że kiedyś był jednym z piękniejszych i bogatszych. Bo dziś brzydki i biedny. I zmuszałam ich do szukania piękna w zaniedbanych, zrujnowanych i odrapanych kamienicach w centrum. Pokazywałam ich wygląd w latach świetności, czyli jakieś ponad sto lat temu, a oni rozdziawiali dzioby, że faktycznie było pięknie.. W erze gimnazjalnej nawet kilka roczników przeciągnęłam przez wieś, żeby mogli się do tego wszystkiego zmęczyć chodzeniem po krzywych chodnikach. 

Szkoda, że musimy operować czasem przeszłym. Szkoda, że trzeba się wysilać, by znaleźć coś pięknego.. Ale ja się wciąż wysilam. Bo pod tą warstwą brzydoty i zaniedbania, jest ten sam piękny Grajdołek.

I potem przychodzi magiczny czas Świąt. I nawet Grajdołek, w blasku świątecznych lampek, staje się, choć w niektórych miejscach, bajecznie piękny, bez potrzeby wytężania wyobraźni.