niedziela, 29 marca 2020

e-szkoła

I jak jest? Fajnie. Bo jakoś inne słowo mi nie przychodzi na myśl, pomijając te powszechnie uznane za wulgarne. Codziennie spędzam po kilkanaście godzin przyklejona do laptopa i telefonu.. Czasem się czuję nie jak nauczyciel muzyki i historii, ale helpdesk e-dziennika. Wciąż coś się nie chce wysłać, ściągnąć – a jak się ściągnie to uczniowie piszą, że nie chce się otworzyć… I póki co – to jest w ostatnim czasie istota e-nauczania: znowu coś nie działa i czemu… Korespondencja dzieje się równocześnie na e-dzienniku, mailu, komunikatorze i jeszcze w międzyczasie dzwoni któryś z kolegów i koleżanek, bo nie ogarniają… Ja też już nie ogarniam. Palce mnie bolą od stukania w klawisze. Ale plus jest taki, że pisanie idzie mi coraz lepiej i szybciej. Dzisiejszy wieczór pewnie poświęcę na uporządkowanie wszystkich wiadomości z zadaniami domowymi, kartami pracy i co tylko mi tam przesłano na wszelkie możliwe sposoby. Staram się nie szaleć, przecież i tak do tej pory nie mieli po każdej lekcji zadań domowych. Podsyłam karty pracy, żeby sobie usystematyzowali wiadomości. Niektóre muszą, inne – mogą odesłać. Wysyłam linki do filmików – nie mam wpływu na to, czy je obejrzą. Na lekcji i tak byśmy je oglądali. Tylko zamiast słuchać mojego ględzenia, muszą niestety przeczytać podręcznik i to, co podsyłam linkami do materiałów dodatkowych. Lekcji online na żywo nie prowadzę. I nie dlatego, że nie mam sprzętu. To dzieci go nie mają. A ja co najwyżej nie mam do tego warunków. Młoda część lekcji ma na żywo i wtedy siedzi zamknięta w pokoju. Bo w tym samym czasie ja, zainstalowana na stoliku i kanapie, mam swoje lekcje i uskuteczniam telekonferencje z połową świata, a Rajski – okupując moje biurko, zdalnie naprawia problemy sieciowe drugiej połowy świata prowadząc telekonferencje z partnerami firmy i współpracownikami, którzy też czasem nie ogarniają internetowej rzeczywistości. I gdy telekonferencje nam się nakładają, któreś z nas musi wychodzić do kuchni, żeby się nawzajem nie zagłuszać.
Jeszcze dajemy radę. Po zakupy wychodzimy raz w tygodniu i to wcześnie rano, zanim pojawią się tłumy. Gdy pogoda na to powala – dotleniam się na balkonie. Do gardeł sobie jeszcze nie skaczemy, nie kłócimy się, spięcia są – owszem, ale przecież co jakiś czas pojawiały się i bez tej przymusowej izolacji.
Damy radę. Wszyscy.

A po ponad roku zakwitł mi miniaturowy storczyk: 

 

wtorek, 17 marca 2020

"Koronaferie"

Taka nazwa się utarła dla tej nietypowej śródrocznej przerwy w pracy szkół wszelkiego typu, więc i ja pozwoliłam sobie jej użyć. Grzecznie wstawiając w cudzysłów, bo to przecież żadne tam ferie. Polska edukacja pod względem technologicznym jest w stanie takiej samej zapaści, jak wyposażenie naszej służby zdrowia w maseczki i inne, dzisiaj niezbędne do normalnej pracy, rzeczy. A już na pewno moja szkoła, bo same komputery pamiętają chyba początki komputeryzacji świata w ogóle… Z zazdrością śledzę poczynania niektórych moich kolegów i koleżanek po fachu, którzy prowadzą wszelkiego typu webinaria, kontaktują się z dzieciakami online na różnych możliwych platformach. Jedna z grajdołkowych szkół właśnie wprowadziła szkołę online, a ja mogę co najwyżej wysłać wiadomość przez e-dziennik i modlić się, by mamusia lub tatuś ją odczytali i przekazali dziecku. Bo jakoś mało który rodzic był uprzejmy przekazać login i hasło swojemu synowi, czy córce. W tych młodszych klasach doskonale takie poczynania rozumiem. Ale od szóstej w górę już powinnam mieć kontakt bezpośrednio z dzieckiem, a nie przez zapracowanego rodzica. Tak, zapracowanego. Bo nie wszyscy mają warunki do pracy z domu i muszą stać godzinami za ladą, siedzieć w kasie lub pracują w szpitalach. Sama siedzę i kombinuję jakie jeszcze linki podesłać, żeby leser jeden z drugim kilknął i coś zyskał na tym samodzielnym uczeniu się. Właśnie posłałam karty pracy z terminem zwrotu: piątek 15.00. Ciekawe ile do mnie wróci… Nie mam pojęcia jak moja dyrekcja rozwiąże kwestię zdalnego uczenia. Na razie robię co mogę.
Młoda wciąż dostaje nowe zadania, więc grzecznie tkwi przy biurku i tylko co jakiś czas przychodzi pytać czy dobrze rozumie polecenia. W weekend, w ramach  jej zadania z historii obejrzeliśmy „Akcję pod Arsenałem” i „Kamienie na szaniec”, a potem – dla zupełnej rozrywki, starą wersję „Szatana z siódmej klasy”, zgodnie stwierdzając, ze stare kino było jednak na poziomie… Rajski dzisiaj pojechał do pracy, bo musi przygotować firmę do pracy zdalnej. Jak dziś nie zdąży zrobić wszystkiego, to jeszcze jutro będzie kończyć. Wczoraj miał urlop, który i tak spędził na szukaniu rozwiązań na szyfrowanie dysków i takie tam inne dziwne rzeczy, których mój humanistyczny umysł nie ogarnia.
Siedzenie w domu jest dla mnie nie lada męką. Staram się nie wychodzić bez potrzeby, bo po co kusić los. Zakupy mam zrobione, a w sklepach i tak nie ma ludzi – przynajmniej wczoraj było może 10 osób na całe ogromne tesco. W sklepach jest wszystko z wyjątkiem papieru toaletowego, ale to już wszyscy wiedzą ;) Najgorzej jest utrzymać w domu Mamę. Ma 72 lata i uważa się za niezniszczalną… Ale przed momentem zadzwoniła, żebym jutro jej przyniosła to czy tamto – czyli chyba dotarło, że dom jest najbezpieczniejszym miejscem na kilkanaście najbliższych dni. Słoneczko właśnie sobie przypomniało, że przedwiośnie pełną gębą i świeci mi w plecy jakby był środek lata. Stos prasowania straszy mnie od kilku dni i chyba dziś spróbuję się rozprawić przynajmniej z częścią, bo na całość mój kręgosłup nie jest gotowy. Naszukałam i nawysyłałam się materiałów, linków, zadań. Mogę zająć się domem. Jak to po pracy.