I jak jest? Fajnie. Bo jakoś inne słowo mi nie przychodzi na
myśl, pomijając te powszechnie uznane za wulgarne. Codziennie spędzam po
kilkanaście godzin przyklejona do laptopa i telefonu.. Czasem się czuję nie jak
nauczyciel muzyki i historii, ale helpdesk e-dziennika. Wciąż coś się nie chce
wysłać, ściągnąć – a jak się ściągnie to uczniowie piszą, że nie chce się otworzyć…
I póki co – to jest w ostatnim czasie istota e-nauczania: znowu coś nie działa
i czemu… Korespondencja dzieje się równocześnie na e-dzienniku, mailu,
komunikatorze i jeszcze w międzyczasie dzwoni któryś z kolegów i koleżanek, bo
nie ogarniają… Ja też już nie ogarniam. Palce mnie bolą od stukania w klawisze.
Ale plus jest taki, że pisanie idzie mi coraz lepiej i szybciej. Dzisiejszy
wieczór pewnie poświęcę na uporządkowanie wszystkich wiadomości z zadaniami
domowymi, kartami pracy i co tylko mi tam przesłano na wszelkie możliwe sposoby.
Staram się nie szaleć, przecież i tak do tej pory nie mieli po każdej lekcji
zadań domowych. Podsyłam karty pracy, żeby sobie usystematyzowali wiadomości. Niektóre
muszą, inne – mogą odesłać. Wysyłam linki do filmików – nie mam wpływu na to,
czy je obejrzą. Na lekcji i tak byśmy je oglądali. Tylko zamiast słuchać mojego
ględzenia, muszą niestety przeczytać podręcznik i to, co podsyłam linkami do
materiałów dodatkowych. Lekcji online na żywo nie prowadzę. I nie dlatego, że
nie mam sprzętu. To dzieci go nie mają. A ja co najwyżej nie mam do tego
warunków. Młoda część lekcji ma na żywo i wtedy siedzi zamknięta w pokoju. Bo w
tym samym czasie ja, zainstalowana na stoliku i kanapie, mam swoje lekcje i uskuteczniam
telekonferencje z połową świata, a Rajski – okupując moje biurko, zdalnie
naprawia problemy sieciowe drugiej połowy świata prowadząc telekonferencje z
partnerami firmy i współpracownikami, którzy też czasem nie ogarniają
internetowej rzeczywistości. I gdy telekonferencje nam się nakładają, któreś z
nas musi wychodzić do kuchni, żeby się nawzajem nie zagłuszać.
Jeszcze dajemy radę. Po zakupy wychodzimy raz w tygodniu i
to wcześnie rano, zanim pojawią się tłumy. Gdy pogoda na to powala – dotleniam się
na balkonie. Do gardeł sobie jeszcze nie skaczemy, nie kłócimy się, spięcia są –
owszem, ale przecież co jakiś czas pojawiały się i bez tej przymusowej
izolacji.
Damy radę. Wszyscy.
A po ponad roku zakwitł mi miniaturowy storczyk: