niedziela, 6 stycznia 2013

złodziej - dobrodziej

Gdyby Mama mnie nie wysłała w Wigilię do zsypu, bo reklamówka po rybach dłużej w kuchennym koszu na śmieci leżeć nie mogła, pewnie do dziś żyłabym w błogiej nieświadomości wizyty niespodziewanego gościa. Tym razem złożył mi wizytę nie w wigilijny wieczór, ale kiedyś pomiędzy piątkiem a poniedziałkiem..


Schodząc po schodach, nie powiem – zdziwiłam się widząc uchylone drzwi w mojej kańciapie pod schodami, w której trzymam rzeczy przeróżne, które normalni ludzie trzymają raczej w piwnicy. A że ja w mojej piwnicy byłam tylko raz jeden jedyny, gdy mi przy okazji kupna mieszkania pokazywano gdzie ona jest, wszystkie rzeczy niepotrzebne (z dopiskiem „kiedyś mogą się przydać”) trzymam właśnie tam. Zeszłam na półpiętro, otworzyłam drzwi szerzej i zlustrowałam uważnie pomieszczenie. Wszystko w porządku. Pudło po choince stoi jak stało, wykładzina też, kartony również. Kurcze. Sierota ze mnie straszna. Zamek przekręcony, czyli nikt się nie włamał, tylko ja zagadana nie domknęłam drzwi, gdy odnosiłam pudła i pudełka po strojeniu choinki.


Odetchnęłam z ulgą i podreptałam po klucze. Ale gdy brałam je już do ręki tknęło mnie niemiłe uczucie, że jednak czegoś brakuje. Wkładając klucz do zamka, by go otworzyć, docisnąć porządnie drzwi i zamknąć jak się należy, spojrzałam tam, gdzie wydawała mi się straszyć pusta dziura, do tej pory wypełniona. O mało nie wybuchnęłam dzikim śmiechem. Zamknęłam drzwi, sprawdzając ze trzy razy czy aby tym razem na pewno, i pomknęłam z dobrą nowiną do domu. Z szafki stojącej w głębi schowka zniknęła zepsuta wieża stereo. Stała biedaczka tam już lat 5. Magnetofon zepsuł się był jeszcze na starym mieszkaniu, odtwarzacz cd zakurzył skutecznie i nieodwracalnie już na Wichrowym i tylko radio działało, pełniąc wiernie funkcję budzika. Kalkulacja kosztów czyszczenia lasera doprowadziła biedaczkę na wieczne wygnanie do schowka pod schody, gdyż zakup radiomagnetofonu okazał się być bardziej opłacalny. I jak dziś pamiętam ten piątkowy wieczór, gdy wkładając pudła po bombkach do szafki spojrzałam na nią mówiąc „Trzeba cię w końcu wynieść”.


Miałam wielką ochotę przykleić do drzwi schowka kartkę „Kochany złodzieju, mogłeś zabrać wszystko. Tam nie ma nic co by miało jakąkolwiek wartość”. Ale Tata uznał to za pomysł niezbyt mądry. Śmiał się nawet, że mogę rano znaleźć wieżę pod drzwiami z kartką „Za zepsuty to dziękuję”. Debatując za to nad ową przygodą przy wigilijnym stole, wpadli oboje z Mamą na inny – równie szatański pomysł. Mają w piwnicy stary telewizor. Przyniosą go do mnie, znów nie zamknę schowka i może znów się ktoś połakomi.


A tak naprawdę, choć śmieję się, że złodziej mi zrobił przysługę jakiej się nie spodziewał, to boli mnie inna kwestia. Nie mieszkam na parterze a dość wysoko. Codziennie słyszę jak któryś z sąsiadów schodzi lub wchodzi po schodach nie mogąc się doczekać na windę. I nikt, naprawdę nikt, przez ten cały czas nie powiadomił mnie, że drzwi są otwarte.. I mogłabym też zapytać skąd wiedział o tym złodziej? Widać był to ktoś nieprzypadkowy... Wiem, że okazja czyni złodzieja i ja sama taką okazję stworzyłam. Na szczęście krzywdy mi ta kradzież żadnej nie wyrządziła. Ale dystans do sąsiadów wzrósł jeszcze bardziej. To zdecydowanie inni ludzie niż ci pod starym adresem...


 

środa, 2 stycznia 2013

powoli i do przodu :)

Trochę pokręciłam czarodziejskim kółeczkiem z gamą barw, co to mi się wyświetliło po poklikaniu tu i tam i wyszło mi takie cuś. Jeszcze pokręcę w prawo i lewo, a kto wie – może znajdę ustawienie, które ani nie będzie razić po oczach, ani nie będzie straszyć. W każdym razie komentarze już da się wpisywać normalnie i oby tak ku normalności wszystko zmierzało. Jeszcze trochę muszę pogrzebać tu i tam, by np. adresy niektórych blogów zmienić lub dopisać, ale myślę że z czasem i ta potwora zostanie oswojona.


Ciężko, bardzo ciężko było dziś wstać i w miarę przytomnym udać się tam, gdzie nie tylko kaganek, ale nawet całe ognisko oświaty może nie wystarczyć... Na dzień dobry szybkie otrzeźwienie – do „za tydzień” oceny, koniec semestru przecież. Oj szybko wszyscy zeszli na ziemię. Studenci gimnazjalni pobudzili się ze snu jesiennego i nagle zapragnęli poprawiać, zaliczać... A jedna pannica nagle zamarzyła przepisać się do innej klasy, byle autorka słów pisanych powyższych i poniższych, jej więcej na lekcjach nie nękała swą osobą. Chudą wciąż niestety, choć z dumą schodziła wczoraj z wagi bogatsza o trzy kilogramy będące efektem świątecznego obżarstwa.


Bo Święta nad wyraz udane. I nic to, że podczas kolacji wigilijnej płakałam rzewnymi łzami, bynajmniej nie ze wzruszenia, a raczej z powodu zatkanych na amen zatok. Że po wyjściu wszystkich gości bitą godzinę stałam w kuchni przy zlewie nadal kichając jakby z armaty salwy odpalali. Że całe Święta niemal szeptem mówiłam w dzień, a w nocy ciszę nocną zakłócałam sąsiadom kichając i kaszląc na przemian. Bo jak każdy dobry pracownik – choruję w weekendy, ferie i święta wszelakie ;) A tak naprawdę to, pomijając wszystkie te niedogodności, odpoczęłam jak nigdy dotąd i odpoczynku tego mi trzeba było. I teraz, choć dalej leń straszny mnie męczy, już moje myśli wolno wracają na tory codzienności. Kiedyś muszą, prawda? :)


 

wtorek, 1 stycznia 2013

Szybko, zdecydowanie za szybko

Przeleciało jak w mgnieniu oka i nawet nie wiem kiedy. Ale wypoczęłam jak nigdy. Ani przez moment nie pomyślałam o pracy, o tym, że muszę coś wydrukować, załatwić, zrobić coś więcej niż powinnam zrobić przez Święta. Ale od tego są Święta, by odpoczywać, prawda?


Oczywiście trochę się to na mnie zemściło, bo właśnie dociera do mnie, że za niespełna dziesięć godzin trzeba będzie przestawić się na zwykłe tory funkcjonowania, a ja mam totalnie wywietrzony i zresetowany mózg. I już się pali w głowie jedna żaróweczka, że tusz trzeba kupić, bo drukarka wczoraj zawyła z głodu czerwoną diodą, a tu sprawdziany czekają. Kolejna żaróweczka przypomina, że pracę trzeba napisać na zaliczenie kursu, na który mnie pokusiło pójść rok temu i po tych wszystkich zajęciach już wiem, że na zdobyciu papierka się skończy, bo dyrektorem to ja nijak nie będę – nie moja bajka... Inna żaróweczka uprzejmie informuje, że... O nie nie.... Jeszcze z godzinkę się pobyczę a potem będę się martwić o jutro.


Aaaa... No tak – zaglądnęłam w panel sterowania tym nowym blogiem i niestety wpisywanie komentarzy nadal będzie przebiegać niemal po omacku, gdyż aby zmienić tło komentarzy musiałabym zmienić tło całego bloga... Chyba, że jest tu jakiś 'knif', którego nie dostrzegłam.... Ale już wiem, że jak się zaznaczy ptaszka przy „jeśli nie jesteś spamerem”, to cały tekst komentarza się wyświetli jak należy i wszystko widać, i zawsze można poprawić jakby się coś pozajączkowało z klawiszami podczas pisania. O zmianie szablonu pomyślę przy innej okazji, bo jakoś przyzwyczaiłam się do obecnego. Ale skoro dziś przemeblowałam w myślach po raz enty całą hacjendę, to i bloga pewnie wcześniej czy później przemebluję ;) Bo hacjendę chyba w ferie wywrócę do góry nogami. Tak. Znów mnie naszło na remonty i meblowanie. Cały rok przede mną więc może coś z tego wyjdzie ;)


A, że dziś pierwszy dzień Nowego Roku – wszystkim życzę, by przyniósł on dni pełne szczęścia, w których spełniają się marzenia i najskrytsze pragnienia. Wszystkiego dobrego!