czwartek, 11 lutego 2021

Raz zobaczonego... itd

 Nowe sprzęty elektroniczne niekoniecznie mnie lubią. Nie chcą współpracować, nie dają się okiełznać od pierwszego razu. Nasza miłość rodzi się w ogromnych bólach, jest bogata w ogromną ilość tarć, gróźb i łez niemocy, by ostatecznie poznać wszystkie swoje słabości, przywary, niedoskonałości. I gdy już się człowiek przyzwyczai, przywiąże, działa niemal na oślep – trzeba się rozstać, bo dalsza współpraca staje się uciążliwa. Staję okoniem za każdym razem, gdy słyszę, ze trzeba wymienić jakiś sprzęt. Wiem ile będzie mnie kosztować opanowanie tego ustrojstwa od nowa. Ale jak mus, to mus…

Zdecydowaliśmy się z Rajskim zmienić telefony. I to nie chodzi wcale o podążanie za modą, czy coś w ten deseń. Stare, po trzech latach, już są naprawdę stare. A stare są wtedy, gdy trzeba ładować baterię i dwa razy dziennie. To już nie te czasy, gdy wymieniało się baterię na nową i telefon śmigał kolejny rok lub dwa. Niestety….

Rozgryzanie ustawień zostawiłam pomysłodawcy zamieszania. Swój włączyłam dopiero, gdy już wiedziałam co i jak. Ale i tak wiele rzeczy jednak ustawiam sama, więc zaczęłam klikać: dzwonki, tapety, powiadomienia takie, siakie i owakie, budzik (musi mieć „mój” dzwonek, bo na inny nie reaguję..) dodatkowe aplikacje, bez których jak bez ręki no i pogoda – bo o kupnie termometru za okno wciąż zapominamy. I wtedy zobaczyłam… I oczom nie uwierzyłam. I już tego nie odzobaczę. I wszystkim towarzyszom niedoli współczuję, bo obraz ten będzie nas prześladował na zawsze ;)