niedziela, 18 października 2020

Przedsionek piekła...

 ...o którym wspominała w swoim komentarzu Jotka, powoli zamienia się w mieszkanie. Po trzech tygodniach wytężonej pracy panów z ekipy remontowej, w mieszkaniu pojawiły się kafelki, kuchnia czeka na pomalowanie, ściany w większości pokoi i sufity również. Panele przyjadą w sobotę, pan monter we wtorek. Dwa dni po nim przyjadą drzwi wewnętrzne i mam nadzieję, że zgodnie z planem 1 listopada będziemy mogli już być u siebie. 


 

Co prawda wiele może się jeszcze przez te dwa tygodnie zdarzyć, bo wciąż się coś dzieje na co nie mamy wpływu. Pan stolarz np. wylądował na kwarantannie i wprowadzimy się nie mając kuchni (zabierzemy chyba stare meble, choć nie będzie gdzie zamontować AGD) ani szaf w przedpokojach i będziemy uskuteczniać jakiś obóz przetrwania, ale te 2-3 tygodnie damy radę. Nie obyło się też bez przygód w stylu: raz domofon działa, cztery razy nie, ale panowie obiecali "coś z tym zrobić". A proszę mi wierzyć - nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Tylko na początku mieliśmy problem z komunikacją i niekoniecznie mogłam się od nich dowiedzieć co i jak będzie robione. Ale gdy pewnego dnia weszłam na budowę i zobaczyłam, że w łazience kładą nie te kafelki - o mało nie padłam trupem, a oni obok mnie. Szybko zweryfikowaliśmy projekt, wszystko poprawiono i łazienka wygląda tak, jak powinna. Ja zresztą też zaliczam wpadki. Np. pomyliłam projekt kuchni i - tym razem z mojej winy, źle przyklejono kafelki na ścianie. Dopiero Rajski mnie olśnił, że podałam wymiary z pierwszego projektu, a "klepnęliśmy" inny. I trzeba było odkręcać... Ale i to się udało naprawić. Teraz, gdy przychodzę, jeden z robotników oprowadza mnie po mieszkaniu pytając o ocenę i mówiąc co w planach na jutro. A przychodzę tam codziennie. Nie traktuję tego jak kontrolowanie ekipy. Lubię wiedzieć co będzie zrobione i czego się spodziewać. A, że codziennie muszę wycierać klatkę, to już inna bajka :)

W pracy bez zmian. I tak podstawówki zamkną na końcu, więc tym bardziej nic się nie zmienia. Zaskakująco szybko wszyscy przywyknęli do obostrzeń, nawet maluchy 1-3 wyjątkowo odpowiedzialnie podchodzą do kwestii maseczek i dezynfekcji. Moja szkoła w każdym razie się trzyma. Okoliczne szkoły i przedszkola już były pozamykane - my jeszcze trwamy. I póki co mamy bilans zerowy w kwestii zachorowań (choć pojedyncze sztuki i uczniów i nauczycieli trafiają na kwarantanny ze względu na kontakt z chorym).

I proszę się nie gniewać, że mam tak długie okresy milczenia. Przychodzę z pracy, idę na budowę by posprzątać, ogarniam lekcje na drugi dzień, w domu też codzienna robota... I choć Młoda coraz więcej rzeczy robi już sama od siebie (od wczoraj pełnoletnia pannica) to i tak mam wrażenie, że ten kołowrotek się nigdy nie skończy. Wieczorem przykładam głowę do poduszki i nawet nie wiem kiedy zasypiam, a rano jestem nieprzytomna. Może to pogoda, może cała ta covidowa sytuacja? Moje koleżanki z pracy mówią, że mają tak samo, więc pewnie coś w tym jest.