poniedziałek, 28 lutego 2011

wycieczka


To ja może przemilczę fakt posiadania kolejnych, przecudnej urody, siniaków?;) Tym razem na ręce… I nie pytajcie jak, bo tego nawet ja nie wiem. Grzeczna byłam całą godzinę. Nie spadłam ze stepa (stepu?..), nie upuściłam nikomu – a tym bardziej sobie, na nogę ani głowę ciężarków, niczego nie złamałam, nie zwichnęłam, ani nie wybiłam. Po prostu zuch – dziewczyna!:) I nie było piłki, uff… A, że potem przez kilka dni miałam zakwasy, to też pominę w zeznaniach. Przecież już chodzę normalnie. A co będzie po środzie – to już tajemnica przyszłości.

Wczoraj za to, wybrałam się na wycieczkę krajoznawczą. Na przyczepkę się zabrałam. Rodzice po dwóch latach czekania na sanatorium (oczywiście po rocznej przerwie po powrocie z ostatnich wywczasów, jak to w przepisach napisano…) wreszcie się doczekali i właśnie wczoraj pojechali wdychać świeże powietrze. Na tyle świeże, że nawet komórki tam zasięgu nie mają;) Nie powiem – trzy godziny unieruchomiona w pasach, wlokły mi się niemiłosiernie, a kręgosłup aż wył, by zrobić jakiś postój i się nieco poruszać. Na nic jego wycie i marudzenie. Mknęliśmy przed siebie. Cywilizacja została za nami wraz ze zjazdem z A4, bo i radio zamilkło na amen. Za to widoki za oknem – cudo! Mama początkowo marudziła, że ekrany, że nic nie widać, ale jak się autostrada skończyła to i widać być zaczęło. Tu mgły, tam już wiosna, kilka kilometrów dalej prawdziwa zima, z oszronionymi drzewami na stokach i białymi od śniegu polami, a kilkadziesiąt kilometrów dalej znów zupełny zabrak śniegu…

W Polanicy zima jak u nas, tzn. i jest śnieg i go nie ma, ale Rodzice zadowoleni. Widok z okna całkiem, całkiem, a pokój tak przytulny i gustowny, że z przykrością stwierdzam, iż nawet mój grecki hotel może się przy nim skryć.

W drodze powrotnej Brat pozwolił mi poszaleć trochę po Kłodzku i Niemodlinie. Bo oczywiście aparat wzięłam ze sobą. I prawdą jest, że czasem trzeba niemal przyróść do aparatu, by nie żałować zmarnowanych okazji. Ja go schowałam do torebki i w ten sposób trzy cudowne klucze dzikich kaczek odfrunęły w siną dal, zanim go wygrzebałam… Choć tak właściwie, to powinnam go mieć ciągle w ręku z włączoną funkcją nagrywania. Tylu kretynów naraz na drodze jeszcze nie widziałam. Może dlatego, że rzadko po tych drogach się poruszam. Ale skrajnym przejawem głupoty (to i tak najlżejsze słowo, gdyż inaczej filtry Onetu zablokują cały wpis) jest wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, na serpentynie przy drodze raz wznoszącej się, raz opadającej, do tego mając dzieci zapięte w fotelikach. I tak dobrze, że w fotelikach! I jakoś bym to przełknęła, gdyby to jeden taki wariat się trafił. Ale wczoraj rozmnażali się chyba przez pączkowanie!... Rany! Ile fabryka koników pod maską dała, tyle pruli na drodze. Przypominam, że mówimy ciągle o polskich drogach: tu dziura, tam garb, a tam zerwali asfalt… Dopiero na autostradzie zrobiło się nieco bezpieczniej. Przynajmniej do czasu, gdy jakiś kozak próbował z podporządkowanej zdążyć nam śmignąć przed maską. Dobrze, że Brat ma refleks i dobre hamulce. A droga była czarna…

A jutro… A jutro jadę na koncert Starego Dobrego Małżeństwa:) Ale się naśpiewam:)

 

 

czwartek, 17 lutego 2011

sporty ekstremalne i słoneczne wyróżnienie


Poszło dziecko pomachać odnóżami. Skakało, podrygiwało, machało gałązkami, próbując przy tym spamiętać która prawa, a która lewa, żeby układu symetrycznego z partnerką z rzędu nie stworzyć przez przypadek. I trzęsło kuperkiem w rytm muzyki wyobrażając sobie jaki ubaw mieliby ci, którzy w tej chwili zajrzeliby przez okno. Ale gdy u stóp dziewczęcia wylądowała piłka, a w zasadzie piła ogromniasta, bowiem miała bez mała metr w obwodzie, już wiedziała, że tej części zajęć, to ona nie polubi. Bo jak utrzymać  równowagę na czymś okrągłym, co nieustannie się turla nie tam gdzie powinno, podstępnie zrzuca, raz po raz, jak koń na rodeo i żyje zdecydowanie swoim własnym życiem? Ale, gdy niegramotne nasze stworzenie, z hukiem wielkim, po raz kolejny odczuło moc grawitacji, na sali zapadła cisza. Wstała sierota, otrzepała się z kurzu, pokazała wszystkie cztery odnóża, jakoby całe i nie złamane, westchnęła głośno i stwierdziła, że sporty ekstremalne to zdecydowanie nie jej pasja. Uśmiały się kobity, bo takiego cudaka dawno na zajęciach nie było, ale zaraz pocieszyły, że każda tak zaczynała i za kilka tygodni wszystko będzie dobrze. Ale pociecha… Za kilka tygodni… Po pół godzinie pastwienia się nad okrągłą potworą, udało się w końcu zrobić jedno ćwiczenie. Łał…. Ale i czas fikania koziołków minął. Wychodząc, każda się zastanawiała, co ją będzie boleć rano i z niepokojem spoglądały na debiutantkę, bo tę powinno boleć wszystko.

Powlokła się więc sierotka na Wichrowe Wzgórze zastanawiając się, jak z tymi zakwasami będzie śmigać na trasie parter – trzecie…

Rano otworzyła oczy i nie umiała się zdecydować, czym ruszyć najpierw, ręką czy nogą. Co będzie boleć mniej. Ruszyła ręką – trzeba było wyłączyć budzik wyjący niemiłosiernie, jak to dobrze wstać skoro świt. I… Nic. Ruszyła nogą. Nic. Nie ma zakwasów? I w tym momencie poczuła znajomy ból na nodze. No tak. Podłoga jednak jest twarda. Witajcie kolejne siniaki.

 

 

P.S. Dostałam od Noli. Bardzo dziękuję:)

 

   

 

Niniejszym nominacje otrzymują: Anna, Beata, Mijka, Zgaga, Ewelina, Tanya, Smooth, Trutu, Nescavka i Postautoportret.

Nagrodę proszę wkleić do swojego bloga i wytypować 10 osób, którym chcielibyście przekazać to wyróżnienie.

 

środa, 9 lutego 2011

cud natury


Ciężko wzdychając złapałam za książki, żeby jutro nie pływać po morzach i oceanach wiedzy wszelakiej. Mówienie o wszystkim i niczym na lekcjach? Proszę bardzo. Mogę odpłynąć w każdej chwili i pożeglować w każdym mniej określonym kierunku. Tylko przecież nie o to chodzi. Bo w tym wypadku liczy się konkret. To i to. Forma podania wiedzy – dowolna. Ale wiedza ma być. Nie żadne pływanie wokół.

Ech. Gdyby jeszcze to żeglowanie było takie łatwe w codzienności… Bo jak to jest, że w pracy papla nie do przegadania, a jak tylko przekroczy próg szkoły i przybierze każdy dowolny kierunek oddalający od ceglastego budynku – włącza się funkcja milczka?... Nawet wśród najbliższych waży każde słowo zastanawiając się, po co im zaprzątać głowy swoimi bzdurami. Przecież mają większe problemy, przecież mówią ciekawiej, przecież pewnie nie zrozumieją, przecież…

I nasz cud natury tylko słucha. I raz po raz odkrywa ile go w życiu minęło, ile doświadczeń jeszcze przed nim, choć inni już zahartowani w tej, czy innej dziedzinie. I nabiera przedziwnego wrażenia, że urwał się nie z tej choinki, że żył jakby obok, że nie ma prawa się odzywać, bo nie ma nic do powiedzenia. I robi się coraz mniejszy. I chciałby zniknąć…

Ale czasem dochodzi do zwarcia w obwodach i cud natury zaczyna mówić. I powolutku otwiera kolejne szufladki z napisem „Prywatność” i pozwala tam zajrzeć starannie dobranym rozmówcom. Niekiedy chciałby powiedzieć więcej i więcej, i więcej, ale nie potrafi. Bo jakaś blokada, bo te świeczki w oczach… Może kiedyś będzie umiał. Przecież to nie jest tak, że zupełnie nie ma nic do powiedzenia.

 

 

 

 

poniedziałek, 7 lutego 2011

"u" jak.... no właśnie...


Balkon otwarty na oścież. Czyżby jakaś wiosna?:)

Ech. Aż przyjemnie było stanąć w promieniach słońca. Oczywiście wcześniej zabezpieczając się na  wszystkie możliwe sposoby. Bo jakieś paskudne paskudztwo mnie dopadło w minionym tygodniu i w efekcie najbardziej się cieszą chyba dzieciaki, że do środy nie muszą mnie oglądać. A ja poległam i zaległam. Przespałam trzy dni. Wczoraj się zawzięłam i postanowiłam spędzić niedzielę jak normalny człowiek. Czyli ubrałam coś innego niż piżamę czy dres, uczesałam się jak człowiek i zbierałam cały dzionek rozlazłe myśli. Po dwa razy trzeba mi było niemal wszystko powtarzać, ale dałam radę. W scrabble co prawda przegrałam z kretesem, ale za to w państwa miasta byłam bezkonkurencyjna. Tylko to nieszczęsne „u”… Bo największym problemem okazała się roślina i zwierzę na „u”. Rany! Dziura w pamięci, wstyd... Ale już sprawdziłam. Ulęgałki to rodzaj gruszek. Zaś ukwiał to zwierzątko. Takie dziwne, bezszkieletowe, ale zwierzątko. Mam nadzieję zapamiętać:)

A skoro już mam kilka dni dla siebie, to może wreszcie skończę rozpoczęte książki. Może. Bo tyle rzeczy trzeba by zrobić, ale pytanie brzmi: „Czy mi się chce?” ;)