To ja może przemilczę fakt posiadania kolejnych, przecudnej urody, siniaków?;) Tym razem na ręce… I nie pytajcie jak, bo tego nawet ja nie wiem. Grzeczna byłam całą godzinę. Nie spadłam ze stepa (stepu?..), nie upuściłam nikomu – a tym bardziej sobie, na nogę ani głowę ciężarków, niczego nie złamałam, nie zwichnęłam, ani nie wybiłam. Po prostu zuch – dziewczyna!:) I nie było piłki, uff… A, że potem przez kilka dni miałam zakwasy, to też pominę w zeznaniach. Przecież już chodzę normalnie. A co będzie po środzie – to już tajemnica przyszłości.
Wczoraj za to, wybrałam się na wycieczkę krajoznawczą. Na przyczepkę się zabrałam. Rodzice po dwóch latach czekania na sanatorium (oczywiście po rocznej przerwie po powrocie z ostatnich wywczasów, jak to w przepisach napisano…) wreszcie się doczekali i właśnie wczoraj pojechali wdychać świeże powietrze. Na tyle świeże, że nawet komórki tam zasięgu nie mają;) Nie powiem – trzy godziny unieruchomiona w pasach, wlokły mi się niemiłosiernie, a kręgosłup aż wył, by zrobić jakiś postój i się nieco poruszać. Na nic jego wycie i marudzenie. Mknęliśmy przed siebie. Cywilizacja została za nami wraz ze zjazdem z A4, bo i radio zamilkło na amen. Za to widoki za oknem – cudo! Mama początkowo marudziła, że ekrany, że nic nie widać, ale jak się autostrada skończyła to i widać być zaczęło. Tu mgły, tam już wiosna, kilka kilometrów dalej prawdziwa zima, z oszronionymi drzewami na stokach i białymi od śniegu polami, a kilkadziesiąt kilometrów dalej znów zupełny zabrak śniegu…
W Polanicy zima jak u nas, tzn. i jest śnieg i go nie ma, ale Rodzice zadowoleni. Widok z okna całkiem, całkiem, a pokój tak przytulny i gustowny, że z przykrością stwierdzam, iż nawet mój grecki hotel może się przy nim skryć.
W drodze powrotnej Brat pozwolił mi poszaleć trochę po Kłodzku i Niemodlinie. Bo oczywiście aparat wzięłam ze sobą. I prawdą jest, że czasem trzeba niemal przyróść do aparatu, by nie żałować zmarnowanych okazji. Ja go schowałam do torebki i w ten sposób trzy cudowne klucze dzikich kaczek odfrunęły w siną dal, zanim go wygrzebałam… Choć tak właściwie, to powinnam go mieć ciągle w ręku z włączoną funkcją nagrywania. Tylu kretynów naraz na drodze jeszcze nie widziałam. Może dlatego, że rzadko po tych drogach się poruszam. Ale skrajnym przejawem głupoty (to i tak najlżejsze słowo, gdyż inaczej filtry Onetu zablokują cały wpis) jest wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, na serpentynie przy drodze raz wznoszącej się, raz opadającej, do tego mając dzieci zapięte w fotelikach. I tak dobrze, że w fotelikach! I jakoś bym to przełknęła, gdyby to jeden taki wariat się trafił. Ale wczoraj rozmnażali się chyba przez pączkowanie!... Rany! Ile fabryka koników pod maską dała, tyle pruli na drodze. Przypominam, że mówimy ciągle o polskich drogach: tu dziura, tam garb, a tam zerwali asfalt… Dopiero na autostradzie zrobiło się nieco bezpieczniej. Przynajmniej do czasu, gdy jakiś kozak próbował z podporządkowanej zdążyć nam śmignąć przed maską. Dobrze, że Brat ma refleks i dobre hamulce. A droga była czarna…
A jutro… A jutro jadę na koncert Starego Dobrego Małżeństwa:) Ale się naśpiewam:)