niedziela, 22 kwietnia 2012

czasem słońce, czasem deszcz


Słońce wychodzi i zachodzi za chmuryz taką prędkością, że już sama nie wiem, czy siedzieć wswetrze, czy też może go zdjąć i co chwila narażać się nagęsią skórkę. Właśnie pojawiły się ciemne chmury i chyba zbytdobrze to nie wróży. Do tego na horyzoncie majaczą zarysy gór –znak, że niechybnie za dzień, czy dwa, zmieni się pogoda. I towcale nie na korzyść niestety.... Damy radę. Ważne, że wreszcie jest ciepło, nawet jak popada deszcz. Drzewa buchnęły zieleniąniemal w oka mgnieniu. Kasztany już mają dość spore zielone pąkiliści – i czas najwyższy. W końcu za dwa tygodnie matury. Czasdo tych liści dołożyć kwiaty.

Za jakieś dwa tygodnie pojawią sięteż wreszcie pelaśki na moim balkonie. Póki co pusty i szary. Rok temu sadziłam dość późno, ale za to rosły jak na potęgę izarosły całą balustradę, niemal do sąsiada na dole. A takiewymarniałe się wydawały, gdy je sadziłyśmy do skrzynek. Wprostnie mogę się doczekać. O planowanym na ten rok remoncie też narazie milczę, żeby nie zapeszyć. A przede wszystkim, muszę nabraćnatchnienia do tego typu zajęć. Najchętniej zabrałabym się zaniego w weekend majowy, ale takowy dla mnie nie istnieje, bonormalnie pracujemy – tzn. normalnie w mniemaniu dyrekcji chyba, boprzecież w klasach będzie hulać wiatr od tego przeciąguspowodowanego nieobecnościami dzieciaków. No a my będziemy wisiećna telefonach, by przyczynę owych hurtowych nieobecnościwyjaśniać... Zwłaszcza, że pogoda wcale nieszkolna ma być na tenmajowy czas. Zobaczymy. Póki co trochę luźniejszy tydzień sięszykuje, bo egzaminy. Czekają mnie więc upojne godziny dyżurów naszkolnym korytarzu, bo jako szczęśliwa posiadaczka wychowawstwa wklasie trzeciej, zwolniona jestem z pracy w komisjachegzaminacyjnych, by „Swą bliską obecnością wspierać duchowowychowanków w tych trudnych dla nich chwilach”. Wolę to niżstres związany z zaklejaniem bezpiecznych kopert, opisywaniem ich,drżeniem, czy płytka odpali, czy ktoś nie padnie jak długipodczas testu, albo jeszcze innymi przypadkami, które i takzazwyczaj właśnie mnie się przytrafiają.

A co jeszcze? Laptop już nie stroifochów, działa jak należy. Ręka niestety dalej zdrętwiała, choćczuję wyraźną poprawę. Zdjęcie mojego cudownego kręgosłupa jużgotowe. Niestety niewiele jestem w stanie rozszyfrować z opisu, gdyżwciąż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w przychodniach pracująsami dysgraficy – mam nadzieję, że pan doktor będzie miećwięcej szczęścia pod tym względem... Bo jakby tego było mało,czuję mrowienie w prawym udzie.... Dopada mnie SKS, czy jak? :)

Chmury przeszły gdzieś na wschód.Znów czyste niebo, mocne słońce i efekt taki, że nie widzę copiszę :) Onet mnie dziś mile zaskoczył, bo za pierwszym razempozwolił mi wejść na bloga,. Mam nadzieję, że tak już zostanie.I że uda mi się wszystko wklepać do końca, łącznie z publikacjąpostu i odwiedzinami u wszystkich blogowych znajomych.




piątek, 13 kwietnia 2012

miłość moja nieodwzajemniona...


Do sprzętu wszelakiegoniestety... Ci z was, którzy odwiedzają mnie od dawna już wiedzą,że cokolwiek kupię, no nie ma szans, by od razu działało... Możejedynie lodówka, pralka i odkurzacz nie zastrajkowały mi na dzieńdobry i od kilku lat działają zgodnie z przeznaczeniem. Całareszta stroi fochy i doprowadza do szewskiej pasji wszystkich, którzyzmuszeni są potem ze mną po raz wtóry odwiedzać kolejne sklepy,niekoniecznie dla idiotów, by wymienić, bądź zareklamować świeżokupione cosik. Ostatni zakup o mało nie zakończył się podobnie.Świeżo przytargany do domu laptopik był łaskawy zbuntować sięjuż na drugi dzień i nie tylko, że bateria ładując się noc całądalej była pusta, to jeszcze ustrojstwo jak najpierw się niechciało włączyć, tak za chwilę, uruchomione trybem jakmśdziwnym awaryjno – naprawczym, za nic w świecie nie chciało siędla odmiany wyłączyć. A tu do pracy trzeba biec... Jedyne co miprzyszło do głowy, to wyjąć baterię. Na okienku szybki telefondo osoby, która powinna się znać na fochach sprzetu wszelakiego, atu zamiast porady, jedynie westchnienia typu „O rany!”, „Aha..”,„Uuuuu”... No i pogadaj z takim. W sumie poradził mi to, na cowpadłam już sama tuptając do pracy – przyjdę, włączę potworaz powrotem i zobaczymy. Jak nie zatrybi, to pojedziem dogalaktycznego sklepu i będziem dochodzić praw do wymiany sprzętuna nowy.

Przyszłam więc z pracy,kabelek do prądu po raz kolejny – bach. Dioda się zaświeciła,czyli gniazdko działa. Nacisnęłam guziczek, zaszumiało, cośmignęło – włączyło się potworzaste. I się zaczęło. Znównajpierw jakiś tryb awaryjno – naprawczy, który mi po chwilioświadczył, iż nie jest w stanie automatycznie naprawić błędówsystemu i kazał wyłączyć sprzęt. No to wyłączyłam. Ale, żenie byłabym sobą, by nie włączyć go z ciekawości jeszcze raz,więc jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zatem kolejny raz guziczek -pach i, o dziwo, się załączyło.

Najpierw pojawiły sięze dwa komunikaty o konfiguracji systemu windows, potem ściągałosię jakieś 4 tysiące aktualizacji i... załączyło się na amen!Nawet bateria się w międzyczasie łaskawie naładowała:)

I fochów więcej niebyło. Udało się bezkolizyjnie ściągnąć co trzeba, aby praca nalaptopie była równie przyjemna i bezpieczna, jak na komputerzestacjonarnym. I teraz wszystko „gro i bucy”, jak mawiamy w takichchwilach. Tę notkę też sobie piszę wygodnie usadowiona nawersalce, oglądajac przesympatyczny film o pszczołach. Anajbardziej cieszę się na myśl, że jeszcze trochę i będę mogłarównie wygodnie siedzieć na słonecznym balkonie nie będączmuszoną wybierać między tworzeniem miliona przeróżnychpapiórów, a wystawianiem nosa do słońca.

Hmmm.. A poza tym? Rękadalej jakby nie moja, zdjęcie już jest, ale wizyta u lekarzadopiero w przyszłym tygodniu. A jajka z pieczarkami w cieściefrancuskim stały się rewelacją tegorocznych świąt – Zgago,jesteś wielka! :)

I storczyk, który jak coroku kwitnie od Bożego Narodzenia do Wielkanocy, już przekwita. Ale- niespodzianka - z drugiej strony liści wypuszcza kolejną łodyżkę!I pewnie do wakacji będą cieszyć moje oczy kolejne kwiaty.




sobota, 7 kwietnia 2012

Alleluja!


Ciasta upieczone. Wieczorem jeszcze mnie czeka walka zkremami i pieczarkami, ale dam radę. Przecież kto jak nie ja:) No i to copowtarzam od jakiegoś czasu – póki coś robię bo chcę, to robię z przyjemnością.Gdy zacznę „musieć” i z ochotą będzie całkiem inaczej.

Oczywiście, jak każdy dobry pracownik, choruję w weekendy iświęta. Niniejszym donoszę więc uprzejmie, że kicham, prycham i walczę z jakimśstanem podgorączkowym. Pan doktor pogroził mi palcem i powiedział, że jak mniezobaczy w zimnym kościele, to osobiście mnie do domu odwiezie, bo nie mazamiaru mnie znów oglądać po świętach, tym razem z zapaleniem płuc, bo niewiadomo, co z tego przeziębienia się może jeszcze urodzić. Więc siedzęgrzecznie w domu, pierwszy raz, od nie pamiętam kiedy, nie uczestnicząc w TriduumPaschalnym. Ale i tak z panem doktorem jeszcze się po świętach zobaczymy, boprzyczyn drętwienia ręki będziemy szukać. Muszę tylko iść sfotografować mójuroczy kręgosłup. Na raty. Zaczynamy do góry. Dół pstryknięto, gdy współpracyodmówiła noga. Ale to już trochę czasu minęło, więc pewnie pan ciekawski będziechciał porównać. A i dobrze. Bo nawet pisać nie umiem. Tym razem czuję blokadęgdzieś w łokciu…

I tak powoli zmierzamy w kierunku świąt. Z założeniawiosennych. Mogłabym więc zapytać „A kto ukradł słońce?”, ale przecież od rananieśmiało przebija się przez chmury, choć temperaturowego szaleństwa nie ma. Chyba,że weźmiemy pod uwagę, iż lotem pikującym leci w dół.


Zatem na ten świąteczny czas życzę dużo ciepła rodzinnego, słonecznychuśmiechów, zadowolenia i zdrowia.

Radosnego Alleluja!





środa, 4 kwietnia 2012

przedświątecznie


Spis powszechny przedświąteczny wykazał, że Wichrowe zamieszkujerówne 250 osobników płci nijakiej, rodzaju przeróżnego, z gatunku trąbalskich. Wszystkiewypucowane, bądź wyprane, w zależności od rodzaju. Jeden tylko Bubu smętniesiedzi na pufie koło biurka, bo za duży do pralki, a na dworze jednak za zimno,by mu kąpiel porządną sprawić. I tak czeka go poważna operacja trąby inaderwanego ucha, więc wytrzyma z kąpielą do cieplejszych dni, a póki co odkurzaczmu trochę poprawi przedświąteczny wygląd.

W tym roku po raz pierwszy święta u mnie, więc lodówka ażmruczy z zadowolenia, że taka pełna. Ciągle coś przynoszę i upycham gdzie sięda, a z listy zakupów stopniowo ubywają kolejne pozycje. Zasada „zastaw się, apostaw się” u nas w domu nie obowiązuje, więc żadne to zakupowe szaleństwa. Alejak na warunki Wichrowego, gdzie tylko produkty niezbędnie niezbędne okupująlodówkę – wypełnienie jej po brzegi, dla nakarmienia niemal 14-osobowej armiinajeźdźców, to wyczyn niemal epokowy. Ale raz, czy dwa na rok można i takiegowyczynu dokonać:)

Lista zakupów więc swoją drogą, a lista menu swoją. I jak tapierwsza ulega ciągłej transformacji, bo wciąż coś jest dopisywane, czywykreślane, tak ta druga, raz stworzona, trwa niezmiennie w swej pierwotnejformie, choć nabazgrana na szybko w momencie, gdy zapadła decyzja świętowaniana hacjendzie. Stworzona jakby w stylu „Szybko, zanim dotrze do nas, że to bezsensu”, jak mawia niejaki Julian. I wykorzystam przepis na faszerowane jajka iroladę z ciastem francuskim, wyczytane u Zgagi. Mama na samo hasło: pieczarki,jajka, ser, ciasto francuskie – wpadła w gastronomiczne uwielbienie i już niema odwrotu, słowo się rzekło.

Kuchenne rewolucje zaczynam w piątek wieczorem, zatem jeszczejutro mogę się trochę poobijać. Okna umyte, szafy i szafki ogarnięte, podłogi itak trzeba myć na bieżąco, więc nie jest tak źle. A bałam się, że z niczym niezdążę.

 

 

 


niedziela, 1 kwietnia 2012

to nie prima aprilis


Moja świętej pamięci Babcia powtarzała, że człowiek całeżycie się uczy, a i tak głupi umrze. I dziś po raz kolejny przyznaję Jej rację.Co mnie skłoniło do tak filozoficznych rozważań? Ha! Zegarek elektroniczny. A wzasadzie chyba powinnam napisać „elektryczny”, bo do prądu ustrojstwopodłączone cały czas. I oto przedwczoraj był łaskawy się popsuć. Nie mogłamukryć swego zdziwienia, że wciąż wyświetla 8:11, skoro prądu ani na chwilę niewyłączyli, a próba ustawienia go na właściwą godzinę i tak spełzła na niczym,gdyż dwie godziny później okazało się, że „ruszył” zaledwie 10 minut do przodui w swoim własnym tempie odmierzał upływające minuty.

No popsuł się i już. I cały wczorajszy dzień miałam nazegarku godzinę 5:17. Też fajnie, bo o tej porze zawsze śpię i miło jest byćinformowanym, że tak właściwie to czemu ja się kręcę po mieszkaniu, skoropowinnam spać.

No ale i tak nie dawało mi to spokoju. No bo jak na prąd, asię popsuło, to wcale nie powinno nic pokazywać… Więc zaczęłam oglądać todziwadło z różnych stron, bo znając moje szczęście, może jakiś kabelek odpadł,albo przez jakiś drucik nie ma styku i dlatego nie działa jak trzeba. Wielkie byłomoje zdziwienie, gdy na spodzie dojrzałam klapkę – taką, jak na baterie. Hmmm –popadłam w kolejną zadumę. Otworzyłam klapkę – jak nic, bateria! I w tymmomencie moje humanistyczna dusza zawyła ze zdziwienia jeszcze większego. No boniby po co bateria, jak na prąd? No i czemu jak nie ma prądu, to bateria nieprzejmuje funkcji autopilota, tylko zegarek się wyłącza? No i w końcu, skoro naprąd, to czemu nie działa jak bateria umarła? Bo chyba umarła, skoro nic niedziała…

Więcej pytań nie próbowałam zadawać. Wracając z kościoławdepnęłam do tesco. Posterowałam w kierunku stoiska ze sprzętem wszelakim. Jest!Nie, nie. Wzięłam tę „umartą” na wzór. Bo takiej cudacznej jeszcze niekupowałam. Przy okazji zrobiłam większe przedświąteczne zakupy, bo na samowspomnienie tego cyrku w piątek, czy już nawet w czwartek, wolę to mieć za sobą.

I zegarek chodzi. I już nie będę próbować zrozumieć zasadjego działania. A jak ktoś się podczas czytania postukał w czoło i powiedział „Przecieżto jasne, że takie zegarki mają baterie”, to informuję, że dla mnie jasne tonie było. Bo mój czajnik elektryczny np. też jest na prąd, a baterii nieposiada – sprawdziłam ;)

A wczoraj wieczorem nawiedziła nas śnieżyca. I prawdziwaburza z piorunami. Obie naraz. I dziwnie wyglądały te szalejące na wietrzeogromne płaty śniegu rozświetlane światłem błyskawic… Dziś jakby lepiej. Przynajmniejnic nie pada. I nie wieje. Tylko trzeba było się przeprosić z kozakami i zimowąkurtką.