wtorek, 31 stycznia 2012

ferie...


Gdy o 6.30 termometr za oknem informuje, że jest „zaledwie”21 stopni na minusie, a kalendarz aż krzyczy „Śpij głupia! Ferie masz!”, totrzeba być naprawdę zdeterminowanym, by mimo wszystko wyjść spod ciepłejkołdry, opakować się szczelnie w czapki-szaliki-kaptury i wyjść… No alewychodzę… Ferie rozpoczęłam bowiem od wędrówek po lekarskich gabinetach. Mus tomus. Wczoraj skoro świt miła pani okulistka z przychodni przyszpitalnej zajrzaław me śliczne oczęta, po czym wpisała coś w ogromnym kajecie, a do mnie rzekła:

- 13 lutego, godzina 9.00 zgłosi się pani na oddział, będziemyusuwać.

Nogi się pode mną ugięły, bo na widok igły samej, jeszcze wopakowaniu, moje ciśnienie osiąga swe życiowe rekordy, nawet jak zamknę oczy,by narzędzia tortur nie widzieć, ale co zrobić, gdy mi będzie ktoś w okugrzebał i do tego nie da się go zamknąć, znaczy się oka zamknąć – no bo jak?...

Dziś mnie pokłuto na okoliczność badań wszelakich do zabiegupotrzebnych, więc znów z grymasem okrutnym i zamkniętymi oczami musiałam znosićtowarzystwo kłującego potwora… Jutro mam nadzieję spać do tak zwanego oporu,czyli w praktyce do momentu, gdy jakiś zbłąkany sms mnie nie postawi na równenogi.

Bo tak właściwie od dwóch tygodni mam w telefonach gorącąlinię. Bo ciągle coś się dzieje. I to nie zawsze dobrego. Jedyną naprawdę dobrąwiadomością minionego tygodnia jest to, że komisja oświaty jednogłośnieodrzuciła pomysł pani naczelnik, by zlikwidować naszą szkołę! Ha! I tak naspokojnie odetchniemy dopiero za trzy tygodnie, gdy na sesji Rady Miasta takipunkt się w ogóle nie pojawi. I mamy nadzieję, że tak właśnie będzie. I dziękujęwszystkim za trzymanie kciuków:)

I gdy w poniedziałek biegłam do urzędu na spotkanie tejżekomisji, dostałam smsa od Sis „Tata w szpitalu”. No ale jak to? To onakilometry od Grajdołka i wie co w domu, a ja rzut beretem i nic?... Szybkatelefoniczna konferencja z Siostrą, a potem telefon do Mamy „Jak to ja nic niewiem? To kiedy się miałam dowiedzieć?” Oj, zła byłam na nią, zwłaszcza jak mipowiedziała „No ale przecież nic takiego się nie dzieje”. No faktycznie nictakiego! Z sercem nie ma żartów, zwłaszcza jak już dwa razy się wywinąłkostusze przechodząc rozległe zawały dokładnie w momencie badania EKG, czyli zfachową pomocą na wyciągnięcie ręki. I teraz znów – robią mu badanie a serduchowywija jakieś harce… Szybko na oddział, badania, lekarstwa, kroplówka i wefekcie jak go ujrzałam na tym szpitalnym łóżku to miałam wrażenie, że mi ktośTatę podmienił… Postarzał się w momencie o jakieś 10 lat. Siedział takizgarbiony, wyraźnie załamany tym co się stało. W piątek wrócił do domu. Na miesiąc.Ma lekarstwa, co tydzień musi iść na badanie poziomu inr i 27 lutego wraca nakolejną serię badań na oddział. Jest zakwalifikowany do wszczepienia murozrusznika. Zobaczymy jak się to wszystko poukłada. Zwłaszcza, że wczorajwywieźli na sygnale Szwagrowskiego. O 15 go dostarczyli do szpitala, a o 20, powielkiej awanturze jaką zrobiła Sis, przyjęli go wreszcie na oddział. Achłopisko zwijało się z bólu, którego źródło mam nadzieję jest w końcuzlokalizowane.

I tak to się kręci. Wiewióra u Mamy – choć jeszcze wniedzielę ostro protestowała, że ona nie chce żadnych ferii, bo chce do szkoły,Brat wziął urlop, bo Mama nie dałaby rady z całą ferajną dzieciaków, Siostrateraz pewnie będzie jeszcze chudsza niż jest, a Tata ma się nie denerwować iodpoczywać. A ja już widzę minę wicedyrekcji jak się dowie, że nie wracam zferii w terminie. „A to w czasie ferii nie dało się tego załatwić?” No właśnienie. Mimo szczerych chęci, nie wszystko jest tak, jakbyśmy chcieli by było.

 

 

 

środa, 18 stycznia 2012

na gorąco..


Żaden pomysł na  restrukturyzację oświaty nie będzie miał sensu, jeżeli zamiast argumentów merytorycznych i prawdziwych powodów ekonomicznych, górę będą brały układy, układziki i personalne powiązania. A ignorancja faktów, ekonomii i zdrowego rozsądku okazana dziś przez panią naczelnik, osiągnęła poziom trudny do ujęcia w słowa mieszczące się w normach cywilizowanej wypowiedzi. Więc przemilczę lepiej co dziś usłyszałam.

Poczytam lepiej o Hunach i Wandalach. I przytoczę zdanie, które bardzo mi się ostatnio spodobało "Każdy człowiek ma prawo być głupi, ale niektórzy nadużywają tego przywileju".

W poniedziałek kolejne obrady komisji. Aż strach się bać co tym razem się dowiemy o grajdołkowych potrzebach oświatowych...



piątek, 13 stycznia 2012

przez śnieżyce, przez zawieje...


Jak nie było, tak nie było. A jak przyszła to z przytupem. Zrobiłosię ciemno, a potem – jak nie zakurzyło, jak nie zagrzmiało! W życiu burzyśniegowej nie przeżyłam i dobrze, że akurat byłam gdzieś pomiędzy Jowiszem aMarsem, bo pewnie byłaby to pierwsza i ostatnia taka burza w moim życiu. Tzn. niefruwałam gdzieś w przestworzach, tylko akurat bogów rzymskich porównywaliśmy zgreckimi, gdy ta śnieżna zasłona spadła na świat. Zanim skończyłam lekcje światjuż wyglądał normalnie, czyli nie kurzyło, nie grzmiało, tylko wiało tak niemiłosiernie,że na Wichrowe trudno było się wdrapać – bo pod wiatr akurat.

W sprawie naszego „być albo nie być” dalej nic nie wiadomo. Choćjakieś światełko w tunelu tli i migocze, bo awantura za drzwiami komisji (nasnie wpuszczono, ale na szczęście Dyrekcję tak) była spora, a sądząc z rozmówkuluarowych, chyba do co niektórych dotarła absurdalność pomysłu likwidacji naszejszkoły. Niestety musimy czekać dalej, bo ostatecznie nikt tej propozycjijeszcze nie poddał pod głosowanie…

Za to we wtorek…

To nic, że bladym świtem wpakowano mnie do autokaru i oczyna zapałkach niemalże musiałam podtrzymywać, by powieki nie klapły gdzieś wnajmniej spodziewanym momencie. Dziś to już nic i mogłabym tak jeszcze raz. W ramachpreorientacji zawodowej zorganizowano nam bowiem wycieczkę do fabryki Opla wGliwicach. Psioczyłam na czym świat stoi, bo niby co ciekawego można zobaczyć wfabryce samochodów?.. Odszczekuję jednakże wszystko co powiedziałam przedwyjazdem, bo dawno nie byłam na tak ciekawej wycieczce! Zobaczyliśmy całyproces produkcji samochodu od momentu, gdy przywożone są wielkie 12-tonowezwoje ocynkowanej blachy, prostowane potem w specjalnych maszynach, poprzezetap, w którym wielkie matryce wybijają w nich wzory poszczególnych elementówkaroserii, potem ręcznie lub przy użyciu ogromniastych robotów są one spawane-sklejane-zgrzewane,aż po wkładanie lusterek, szyb, siedzeń, przez testy wodne i szybkościowe, ażdo momentu, gdy gotowe i sprawdzone na wszelkie sposoby auto odjeżdża naparking. Rany! Nie tylko, że po drodze można było dostać oczopląsu od  ilości ludzi i maszyn, to jeszcze te cudeńkastojące w ostatniej hali.. Mmmm… Tylko na lakiernię nie wpuszczają grup, no aleto akurat jasne, bo opary itd.

Osobiście mogłabym pracować przy testach szybkościowych –bezkarnie rozpędzać się do 140 km/h, bez strachu, że wypadnie się z drogi, bo to tylko poruszającasię taśma w małej hali testowej… O – tak bym mogła:) Zwłaszcza, że normalnie zakierownicę przecież nie wsiądę. A tu proszę – cała dniówka jako pirat drogowy:)

A na koniec wypiłam najlepszą kawę na świecie. Z automatu. Aautomat stał przy wejściu na ostatnią halę. Za całe zawrotne 60 groszy –powtórzę: sześćdziesiąt groszy! Z mlekiem. I tak się zastanawiałyśmy zkoleżanką – była taka dobra, bo taka tania, bo tak się nam chciało kawy, czy możefaktycznie była taka dobra?..

Wicedyrekcja obiecała, że za rok też mnie tam wyśle. I samateż pojedzie. O ile za rok jeszcze będziemy oczywiście…

 



sobota, 7 stycznia 2012

nic o nas bez nas


A jednak. Bezradni działają. Byle po cichu i bez zbędnegozamieszania. No ale moi drodzy – nie z nami takie numery, więc działamy i my. Pókico bez niepotrzebnego hałasu, ale dość uciążliwie. Radni chyba na sam dźwięknazwiska naszej dyrekcji czy numeru szkoły, dostają wysypki. Ciągle proszeni onowe dane związane z owymi niby oszczędnościami, które można osiągnąć kosztemnaszej likwidacji, proszą o zwłokę by takowe przygotować (na Boga, powinni miećto już dawno temu policzone skoro się decydują na takie a nie inne posunięcia!), po czym natychmiast zostają zasypywaninaszymi wyliczeniami i propozycjami oszczędności, na których my nie tracimy, agrajdołkowy budżet zyskuje. Z dnia na dzień coraz bardziej się upewniam, że ciludzie nie mają pojęcia jak się za tę całą sprawę zabrać, a że wszystkieokoliczne Burki i Azorki wiesza się na nas, to najlepiej pozbyć się problemu likwidującszkołę. A że to najbardziej absurdalny pomysł na restrukturyzację grajdołkowejoświaty, to tym bardziej łatwo będzie go przepchnąć, bo nikt w te absurdy nie wierzyi tym bardziej nasza walka o istnienie przypomina trochę walkę z wiatrakami. „Jakto? Was? Jedyną szkołę w śródmieściu? Największa bzdura na świecie!” – słyszymytu i tam prosząc o wsparcie. Ale krok po kroku je dostajemy. Ciekawe jednak naile będzie ono przydatne w poniedziałek, kiedy mają zapaść pierwsze konkretnedecyzje. Oby na naszą korzyść. Bo jak nie, to chyba będzie lokalna wojenka. Zresztą– jakąkolwiek decyzję nie podejmą, i tak będzie awantura. Jedną już mielimiesiąc temu i teraz robią wszystko by uniknąć kolejnej. Stąd te niemalutajnione działania i nabieranie wody w usta typu „Ale o co chodzi? Przecież totylko projekty. Żadne decyzje jeszcze nie zapadły”.

No to byle do poniedziałku…