Męczy mnie dziś coś od środka. Wczoraj było co prawda gorzej, ale dziś jak jest lepiej, to tylko ciutkę...
Gdybym była korespondentem wojennym, a moja szkoła była polem bitwy, to napisałabym tak: jeden palec wybity, jeden potłuczony, jeden sweter podarty, jeden opluty. Wynik? 4:0 dla uczniów... I tak się właśnie wczoraj czułam. Jak na wojnie. Bo to już nawet nie jest proszenie o cokolwiek, to jest walka o przetrwanie. Bo gówniarze muszą zapalić... I nie ważne metody, ważny cel - wyjść mimo zamkniętych drzwi. A najsmutniejsze jest to, że nie ma za grosz oparcia w tych, którzy dla nas oparciem być powinni. "Nie radzi sobie pani? Widać się pani nie nadaje." Ile z nas jeszcze usłyszy takie uwagi? Ja mam chyba szczęście, bo jeszcze tego nie usłyszałam, ale chyba i na mnie przyjdzie czas niedługo. Bo ja już nie daję rady... To jak walenie głową w mur. Bo czy to jest normalne, że koleżanka z wybitym palcem nie dostaje pomocy, bo higienistki juz nie ma, a w sekreteriacie nikt nie miał dla niej czasu przez kilka godzin? A jak już doznała "zaszczytu audiencji", to nie dość, że palec spuchnął porządnie, to jeszcze zrobiono jej awanutrę, że przyszła za późno, zgłosiła sprawe nie tak jak trzeba, nie tym tonem co trzeba i w ogóle jak się to stało, że była tam, a nie gdzie indziej.... Ale gdyby jakiemuś uczniowi się przydarzyło coś takiego, to pewnie sama naczelna by mu dmuchała na palec.
Tak. Przemawia przeze mnie rozgoryczenie. Mój sweter się już wyprał, choć nie wiem kiedy go znów założę, żeby nie mieć odruchów wymiotnych. Winnego oczywiście nie ma, bo nikt nie miał czasu przewinąć monitoringu, a dziś się okazało, że kamera nie widzi dobrze tego miejsca. Ciekawe co usłyszę jutro. Bardzo lubię swoją pracę, ale dziś czuję ogormną niechęć i odrazę do wszystkiego co mi kiedyś sprawiało radość i satysfakcję. Mam nadzieję, że szybko to wszystko wróci do normy.
Do końca dnia miałam wczoraj wisielczy humor. Test z angielskiego zawaliłam, bo nie potrafiłam się kompletnie na niczym skupić i było to coś na kształt 'radosnej twórczości'. Jutro jak zobacze wynik to chyba ze wstydu pod stół wejdę. Do tego chyba mnie przewiało, bo boli mnie ucho i całe pół głowy. Ani ruszać nią zbytnio nie mogę, bo czuję się, jakby mi kto igły wbijał w jej czubek.
Na szczęście w tym całym pomylonym świecie są takie momenty, że wraca chęć do życia. W końcu opanowałam wszystkie możliwe funkcje w moim telefonie, który najpierw mi się okropnie nie podobał, a teraz cieszę się, że innych wtedy nie mieli:) Dziś natomiast dostałam od Brata bardzo przyspieszony prezent świąteczny - bali się z Bratową, że sobie kupię sama i wtedy z prezentu nici:)Nowa drukarka. Fajnego mam Brata co nie? :) Też już opanowana. Poprostu robię niesamowite postępy w opanowywaniu sprzętu elektronicznego, hehe:D
I nawet komentarze dla Anabell się nauczyłam wpisywać. Mój geniusz mnie onieśmiela:)
I szkoda tylko, że zdarzają się te sytuacje, które potrafią coraz bardziej skutecznie zniechęcać do wszystkiego.
Mama ma jutro kolejne badania...