sobota, 29 listopada 2008

wieczorne myśli niesforne


Mama z Tatą przesiedzieli dziś niemal pół popołudnia nad albumami pełnym zdjęć. Oczywiście wszystko z mojej winy:)
Ja tylko wspomniałam, że wczoraj przeglądałam albumy i że zgubiło mi się jedno zdjęcie z roczku. Mama podeszła do szafy, wyjęła albumy i pudło ze zdjęciami i się zaczęło. Uśmiałyśmy się obie, gdy wyjęła zdjęcie z pierwszej komunii mojego rodzeństwa. Spojrzałam na nie i powiedziałam:
- Wiesz tata, a ja ciągle pamiętam ten krawat.
A mój tata? Otworzył szafę i mówi:
-Patrz, on ciągle jeszcze tu jest!
Faktycznie, to był ten sam krawat:)
Zgubionego zdjęcia żeśmy nie znaleźli, przepadło:( Ale znalazłam za to inne, o istnieniu których już dawno zapomniałam. To tak jak wczoraj. Co chwila zadawałam sobie pytanie "Skad ja mam to zdjęcie?". A dziś rano złapałam za telefon i zadzwoniłam do mojego starego przyjaciela:
- Irek, podaj maila. Znalazłam takie zdjęcia, że chyba padniesz z wrażenia, jak je zabaczysz.
I w niecałą godzinę później czytam jego maila: "O matko! Toż to było wieki temu! Dzięki za odkurzenie wspomnień!:)"
Niesamowity jest urok zdjęć. Mogłabym je przeglądać w nieskończoność a i tak za kadym razem mam wrażenie, że oglądam je pierwszy raz. Łapię się też na tym, że sama siebie nie pamiętam takiej sprzed 10, 20 lat... Obrazy się zacierają w naszej pamięci. Czasem zostają tylko kontury, czasem zapachy, smaki, dźwięki... Iluż ludzi przeszło przez nasze życie i odeszło, ilu wróciło, ilu jest jest teraz, ilu będzie na zawsze a ilu tylko na chwilę...
C'est la vie.

piątek, 28 listopada 2008

z zimą w tle


Patrzę na te wszystkie mądrości wiszące nad moim biurkiem, jakbym tam jakiegoś natchnienia miała dostać. Ale wzrok uporczywie biegnie w kierunku zdjęcia z wakacji. Krótkie spodenki, bluzeczki... Brrr... Aż mi się zimno zrobiło. Wspomnienia tak odległe, że aż nierealne.
I właśnie w tym momencie taka refleksja mnie naszła... Gdy otwieram albumy lub foldery ze zdjęciami, prawie wszystkie fotki są takie letnie, plażowe, wycieczkowe. Jakby poza latem żadna inna pora roku dla mnie nie istniała. Hmmm... Już wiem co będę robić przez te dwa dni. Nie, nie:) Nie zdjęcia w zimowej aurze, bo zima uciekła szybciej niż przyszła i znów za oknem jesiennie i smutno. Powyjmuję wszystkie albumy i płytki ze zdjęciami (a trochę się ich już nazbierało...) i poszukam zimowych akcentów. Aż jestem ciekawa co znajdę:) Na pewno są z ferii w Zakopanem, z wycieczek z moim kółkiem do Krakowa, czy Częstochowy... A jakieś inne? To się okaże:)
Ale to dopiero jutro. Dziś mam ochotę na błogie "nic nierobienie" ;)

czwartek, 27 listopada 2008

cywilizacja! :)


Bzyczy bzyg znad Bzury
zbzikowane bzdury
bzyczy bzdury,bzdurnie bzyka
bo zbzikował i ma bzika

Ależ oczywiście, że wszystko ze mną w porządku:) Cywilizacja wróciła!!! Jak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia - odrobiny ciepłej wody w kranie:)
Hmmm... Od rana mam wrażenie, że dziś piątek. Może to przez tą wczorajszą konferencję? Zawsze są w czwartki, a ostatnio robią je dziwnie w środy. Po 10 godzinach w pracy padłam jak stałam... Zanim zagotowałam wodę, żeby się umyć, zanim coś zjadłam - już wcale nie kontaktowałam... Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, a rano oczywiście koszmar pt. "Jak podnieść głowę z poduszki?". A dziś działałam trochę jak zaprogramowany robot: dziennik-klucz, dyżur, dziennik-klucz, dyżur... I mały wyłom w planie - obchodzimy w szkole Tydzień Kultury Języka Polskiego. Byłam więc z jedną klasą na zajęciach w czytelni szkolnej. Ciekawa odmiana na koniec dnia. Uśmiałam się słuchając, jak dzieciaki łamią sobie języki na wierszykach takich jak ten na początku:) Nasz słynny chrząszcz ze Szczebrzeszyna okazał się być najłatwiejszym wierszykiem do przeczytania. No bo co powiecie na takie cudo:
Trzódka piegży drży na wietrze
chrząszczą w zbożu skrzydła chrząszczy
wrzeszczy w deszczu cietrzew w swetrze
drepcząc w kółko pośród gąszczy
Proste, prawda?:)

wtorek, 25 listopada 2008

przy porannej kawie


Hmmm... Czy to się nazywa "włożyć kij w mrowisko"? Bo chyba mi się to przez przypadek udało. Nie chciałam nikogo urazić ostatnim postem, a chyba to zrobiłam. Pod zdjęciem napisałam, że czasem sama siebie nie rozumiem. I tam był właśnie tego doskonały przykład... I nic więcej na ten temat nie napiszę.

Za oknem nieśmiało posypuje śnieżyk. Od rana znów nie ma ciepłej wody, wyłączyli centralne, niecałą godzinę temu włączyli internet... Światła też nie było z samego rana... Dobrze, że choć zimna woda leci. Już się gotuje na piecu, przecież trzeba sobie jakoś radzić w takich spartańskich warunkach:) A zębów w lodowatej wodzie myć nie będę:) O nie! Ostatnio miałam wrażenie, że same pouciekają mi gdzieś pod kołdrę:D
Dopiję kawę i idę nieść kaganek oświaty:)
Mam nadzieję, że śnieg trochę poleży. Tak wesoło za oknem dzięki niemu.

niedziela, 23 listopada 2008

"jak nazwać to co nienazwane..."


Dlaczego nic w życiu nie może być proste i jasne? Dlaczego w momencie, gdy wszystko wydaje się być poukładane i na swoim miejscu, oswojone, przyklepane, swojskie, nagle staje się jakby obce, odległe, inne, nie moje?
Wiem, że enigmatycznie. Ale pierwszy raz nie potrafię nazwać tego co we mnie siedzi. Bo to ani nie zabolało, ani nie zasmuciło. Ale równocześnie jednak zabolało i zasmuciło. Niby nie zdziwiło, bo się spodziewałam, a jednak się zdziwiłam mówiąc sobie "A jednak...".
Wiem, że milczenie boli czasem bardziej niż słowa, a jednak milczę, bo słów znaleźć nie umiem. Myśli też zebrać nie umiem. Trzeba mi czasu, aby to jakoś poukładać, posklejać, stworzyć choć namiastkę normalności... By było jak kiedyś, choć chyba inaczej...
Muszę się z tym oswoić. Przepraszam :(

piątek, 21 listopada 2008

zimowo - wspomnieniowo


Pan dzielnicowy się wczoraj pofatygował do naszej szacownej szkoły. Spotkanie z największymi ancymonkami trochę dało, bo dziś jakoś mało kto miał ochotę na dymka na przerwach. O dziwo, ten, który na widok mnie, stojącej przy drzwiach wejsciowych, dostawał nagłego ślinotoku, nawet na parter nie zszedł. Chyba też wystarczająco wyraźnie i głośno zostało powiedziane, że znieważenie nauczyciela, czy to słownie, czy nie daj Boże czynnie, to tak, jak znieważenie policjanta na służbie. Nie wiem tylko, czy traktować to jak ciszę przed burzą, czy może w końcu będzie normalnie... Szkoda tylko, że żadna z dyrektorek nie przyszła na to spotkanie. Cóż. Widać tylko my mamy problem. Niech i tak będzie.
A tymczasem idzie zima. Przynajmniej straszy, że nadchodzi. Bo pewnie zanim przyjdzie ta prawdziwa - kalendarzowa, to się zdąży wypadać i limit śniegu do marca zostanie wyczerpany. W sumie to szkoda. Zima to zima. Ma być mróz, padać śnieg i być biało. Jeszcze trochę i nowe pokolenia będą znały śnieg jedynie z opowiadań babć i dziadków. I wtedy pewnie opowieści będą się zaczynać od słów: "Dawno, dawno temu, kiedy babcia była młoda i na świecie padał śnieg..." :) Bo moja mówiła "Dawno, dawno temu, kiedy babcia była młoda i nie było telewizora..".
Brakuje mi tych wieczornych opowiadań Babci. Jednej i drugiej. Czasem wieczorami nie było światła. Siadaliśmy w kuchni przy stole [Tak nawiasem mówiąc, to właściwie nigdy nie rozumiałam czemu w kuchni przy stole i czemu wszyscy? Bali się, że się zgubimy w mieszkaniu? :) ] i przy świeczce zaczynało się opowiadanie bajek. A jak Rodziców nie było, to Babcia opowiadała, jak to się żyło, jak nie było telewizora i jak była wojna.. Czasem sami prosiliśmy, by pogasić wszystkie światła w mieszkaniu, zapalić świeczkę i wtedy błagalny chórek prosił zgodnie: "Niech Babcia coś jeszcze opowie.."
Ale dziś światło wyłączają bardzo rzadko a i Babć już nie ma. Zostały wspomnienia tamtych niesamowitych wieczorów. Tylko i aż tyle.
Lubię sobie tak wspominać, gdy za ogniem sypie śnieg:)

wtorek, 18 listopada 2008

......


Męczy mnie dziś coś od środka. Wczoraj było co prawda gorzej, ale dziś jak jest lepiej, to tylko ciutkę...
Gdybym była korespondentem wojennym, a moja szkoła była polem bitwy, to napisałabym tak: jeden palec wybity, jeden potłuczony, jeden sweter podarty, jeden opluty. Wynik? 4:0 dla uczniów... I tak się właśnie wczoraj czułam. Jak na wojnie. Bo to już nawet nie jest proszenie o cokolwiek, to jest walka o przetrwanie. Bo gówniarze muszą zapalić... I nie ważne metody, ważny cel - wyjść mimo zamkniętych drzwi. A najsmutniejsze jest to, że nie ma za grosz oparcia w tych, którzy dla nas oparciem być powinni. "Nie radzi sobie pani? Widać się pani nie nadaje." Ile z nas jeszcze usłyszy takie uwagi? Ja mam chyba szczęście, bo jeszcze tego nie usłyszałam, ale chyba i na mnie przyjdzie czas niedługo. Bo ja już nie daję rady... To jak walenie głową w mur. Bo czy to jest normalne, że koleżanka z wybitym palcem nie dostaje pomocy, bo higienistki juz nie ma, a w sekreteriacie nikt nie miał dla niej czasu przez kilka godzin? A jak już doznała "zaszczytu audiencji", to nie dość, że palec spuchnął porządnie, to jeszcze zrobiono jej awanutrę, że przyszła za późno, zgłosiła sprawe nie tak jak trzeba, nie tym tonem co trzeba i w ogóle jak się to stało, że była tam, a nie gdzie indziej.... Ale gdyby jakiemuś uczniowi się przydarzyło coś takiego, to pewnie sama naczelna by mu dmuchała na palec.
Tak. Przemawia przeze mnie rozgoryczenie. Mój sweter się już wyprał, choć nie wiem kiedy go znów założę, żeby nie mieć odruchów wymiotnych. Winnego oczywiście nie ma, bo nikt nie miał czasu przewinąć monitoringu, a dziś się okazało, że kamera nie widzi dobrze tego miejsca. Ciekawe co usłyszę jutro. Bardzo lubię swoją pracę, ale dziś czuję ogormną niechęć i odrazę do wszystkiego co mi kiedyś sprawiało radość i satysfakcję. Mam nadzieję, że szybko to wszystko wróci do normy.
Do końca dnia miałam wczoraj wisielczy humor. Test z angielskiego zawaliłam, bo nie potrafiłam się kompletnie na niczym skupić i było to coś na kształt 'radosnej twórczości'. Jutro jak zobacze wynik to chyba ze wstydu pod stół wejdę. Do tego chyba mnie przewiało, bo boli mnie ucho i całe pół głowy. Ani ruszać nią zbytnio nie mogę, bo czuję się, jakby mi kto igły wbijał w jej czubek.
Na szczęście w tym całym pomylonym świecie są takie momenty, że wraca chęć do życia. W końcu opanowałam wszystkie możliwe funkcje w moim telefonie, który najpierw mi się okropnie nie podobał, a teraz cieszę się, że innych wtedy nie mieli:) Dziś natomiast dostałam od Brata bardzo przyspieszony prezent świąteczny - bali się z Bratową, że sobie kupię sama i wtedy z prezentu nici:)Nowa drukarka. Fajnego mam Brata co nie? :) Też już opanowana. Poprostu robię niesamowite postępy w opanowywaniu sprzętu elektronicznego, hehe:D
I nawet komentarze dla Anabell się nauczyłam wpisywać. Mój geniusz mnie onieśmiela:)
I szkoda tylko, że zdarzają się te sytuacje, które potrafią coraz bardziej skutecznie zniechęcać do wszystkiego.
Mama ma jutro kolejne badania...

niedziela, 16 listopada 2008

"chciałbym być sobą..."


Właściwie to chciałam napisać o moim dzisiejszym niespodziewanym gościu. Zaczynam lubić niespodziewanych gości na nowo. Znów dostrzegam w tym ogromną frajdę, znów sprawia mi wielką radość usłyszeć w słuchawce "Cześć, mogę na chwilę?". Ale w mojej głowie jest taki natłok innych myśli, że czuję się jakbym weszła w oko cyklonu...
Coraz częściej się zastanawiam z jakiej bajki się tu wzięłam, bo do tej, która mnie otacza, jakoś nie pasuję. Bardzo się staram, ale jakoś mi nie wychodzi. Czasem mnie drażni to, że ludzie próbują mnie 'urobić' na swój obraz i wyobrażenie. Nie zwracają uwagi na to, że może taki styl życia mi odpowiada. Że może mam własną wizję siebie i dobrze mi z taką Ewą, z jaką żyję te ponad trzydzieści lat. Że nie lubię tłumów i męczę się na tych bardziej i mniej oficjalnych imprezach, na których prawie nikogo nie znam. A nawet jak znam, to i tak się męczę... Że sama wiem, w jakim towarzystwie się czuję najlepiej. Że najlepiej odpoczywam w domu, nawet jak jestem w nim sama. A to, iż jestem sama, nie znaczy, że jestem samotna, bo są ludzie, na których mogę liczyć. To nic, że się kłócimy i godzimy, i znów kłócimy i godzimy, ale mamy siebie. A może mój stan cywilny to już świadoma decyzja? Czy któraś z kochanych ciotuń albo kuzyneczek, czy "koleżanek", pomyślała o takiej opcji i pomyśle na życie? Pewnie nie.
Dla jednych jestem inna, dla innych dziwna, dla jeszcze innych staroświecka, niereformowalna. Może jeszcze z jakieś trzy lata temu bym się tym przejmowała. I przejmowałam się. Dziś nabieram już do tego dystansu. Coraz częściej odpowiadam z żartem, przekąsem, a czasem nawet złośliwie. Choć czasem rzucona pod moim adresem uwaga zaboli jak dawniej...
Nie ważne jaką mnie chcą widzieć. Nie ważne, że ich zdaniem robią to dla mojego dobra. Z rad, z których chcę - korzystam. Ale chcę być sobą. Z własnym pomysłem na życie. Nawet, jeżeli nie będzie ono idealne. Przecież nikt go za mnie nie przeżyje.

środa, 12 listopada 2008

klonom ręce opadły - i mnie...


"Rumieńce lata pobladły
Liść złoty z wiatrem mknie
I klonom ręce opadły
I mnie..."
(Maria Pawlikowska - Jasnorzewska)

Już nawet nie wiem czego szukałam w internecie, ale znalazłam ten jesienny wierszyk. I bardzo mi się spodobał. Jest taki... na miejscu. Nie, nie będę komentować wczorajszych obchodów Święta Niepodległości. Nie oglądałam ani uroczystej odprawy wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza, ani tym bardziej prezydenckiej gali. Nie mieści się bowiem w mojej małej, pospolitej głowie, jak można świętować pamiątkę wydarzeń, dzięki którym, podzielony na długie lata między zaborców, polski naród tworzy jedność, przy równoczesnym dalszym dzieleniu na tych bardziej lub mniej zasłużonych dla Ojczyzny? I to nie zważając na kryteria historyczne, ale biorąc pod uwagę własne "widzi mi się"... Nie. To nie dla mnie. Ręce opadają...
Załapałam się natomiast na wielki test historyczny. Podziw i szacunek dla zwycięzcy testu! Pytania godne mojego profesora z uczelni, którego nazwiska nie wymienię, żeby po sądach mnie nie ciągali. Na egzaminach pytał o podpisy pod ilustracjami i nawet strony, na których te ilustracje były w książce...
Przyznam szczerze, że niektóre pytania w poniedziałkowym teście wprawiały mnie w osłupienie. Nooo.... Trzeba było się solidnie do niego przygotować. W każym razie stwierdziłam, że marny ze mnie historyk, skoro zrobiłam tyle błędów. Ręce opadają:) Ale międzywojnie nigdy nie było mim konikiem, więc czuję się trochę rozgrzeszona:)
A pogoda już typowo listopadowa. Koniec słoneczka i ciepełka. Smutne są drzewa bez liści. Takie nagie...

wtorek, 11 listopada 2008

trochę wolnego


Do lekarza się oczywiście wczoraj nie 'załapałam', bo przychodnia była zamknięta na przysłowiowe cztery spusty. Korzystając zatem z pięknej pogody wyczyściłam okna, zrobiłam pranie i wysprzątałam mieszkanie, jakby Boże Narodzenie było już za tydzień, a nie za półtora miesiąca:)
A potem popołudnie, a właściwie wieczór z przyjaciółmi. Widujemy się coraz rzadziej, więc każde spotkanie z nimi to dla mnie jak święto. Rozśmieszyło mnie pytanie "Co robimy w Sylwestra?". Przecież dopiero połowa listopada. Ale w sumie - znając mój upór osła i zapał do tego typu imprez, nie dziwię się, że już teraz mnie 'urabiają' :)
Nie, nie zawsze jest pięknie, ładnie i kolorowo. Jesteśmy tylko ludźmi ze swymi słabościami, przyzwyczajeniami, nawykami, wadami. Ale zawsze będę dziękować Bogu, że to właśnie te, a nie inne osoby, postawił na mojej drodze.
Plany na obchody Święta Niepodległości? Flirt ze starymi fotografiami mojego kiedyś pięknego miasta. A było przepiękne... Było. Dziś trzeba mocno wytężyć wyobraźnię, by dostrzec urok miejsc, które swój czar dawno straciły.

sobota, 8 listopada 2008

pantha rei...


Cmentarz opustoszał i zgasnął. Wszyscy odeszli do swych spraw. Jedni wrócą tu pewnie jutro, inni za rok. Wszystko się kiedyś kończy. Taki los...
Mama mi dziś powiedziała, że ma guza. Operacja nieunikniona. Chyba już w grudniu, bo ma być jak najszybciej - lekarz tak powiedział. Mówiła spokojnie, ale czułam strach w jej głosie. Wycinek trafi do Gliwic i potem czekanie... Już raz czekaliśmy. Wtedy było w porządku. Jak będzie teraz?... Oby tak samo...
Teraz rozumiem jej nagłą zmianę w zachowaniu. Taty też. Ale nie wiedziałam co ją tak złagodziło, nastroiło do rozmów. Myślałam, że to klimat zbliżających się Wszystkich Świętych. Ale ona już wiedziała i odwiedzała z tatą lekarza za lekarzem... O tym też nie wiedziałam... Żadne z nas nie wiedziało. Nie wiem nawet, czy by mi dziś powiedziała, czy czekałaby na wtorek, na przyjazd reszty rodziny. To ja zaczęłam temat... Od kilku dni drętwieje mi, jak kiedyś, noga, a od wczoraj czuję też mrowienie w rękach. Znowu ucisk na nerw... Tylko, że ręce do tej pory nie drętwiały... W poniedziałek idę do lekarza. Mama ma kolejne badania w następną środę.
Boję się. Normalnie po ludzku się boję co będzie:(

wtorek, 4 listopada 2008

4 listopada 2006r.


To było dwa lata temu. Pamiętam ten dzień, jakby to było dziś. Była straszna śnieżyca, mróz, lodowisko na drodze, bieganie w skarpetkach po Okęciu (bo do odprawy trzeba było zdjąć buty - względy bezpieczeństwa) i zamarznięte skrzydła samolotu, przez które opóźnił się start... Dziś za oknem słońce i wszystkie barwy jesieni, a w głowie wspomnienia tamtych niesamowitych dwóch tygodni...
Wykłady, warsztaty, dyskusje i spotkania. I góra notatek. Bo wszystko do wykorzystania w praktyce.
I, mimo zmęczenia całodziennymi zajęciami, wieczorne spacery po Jerozolimie. Wdychanie jej klimatu, rozkoszowanie się ciepłem w dzień i zakładanie swetrów i kurtek w zimne wieczory. I to zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością. No bo jak to? Droga Krzyżowa? Tutaj? Między straganami z rybami, różańcami, ubraniami, torbami, owocami a mięsem? Góra Oliwna? Hmm... Na niejednej twarzy było widać odrobinę rozczarowania i zdziwienia.
Był też czas na zwiedzenie innych miejsc: Betlejem, Nazaret, Masada itd. Wspomnienia i widoki, dzięki którym żadne Boże Narodzenie nie będzie już podobne do poprzednich, żadna Wielkanoc nie będzie przypominać tych co minęły. Od tamtej pory te święta są inne, pełniejsze, jakby bogatsze.
Zadziwiające było dla mnie to życie w kraju, w którym toczy się wojna. Wszędzie wojsko, policja, ochrona, bramki do wykrywania metali... Jakże szybko się do tego przyzwyczailiśmy...
Jutro jadę z moimi uczniami do Oświęcimia. To będzie ciężki dzień. Zwłaszcza dla tych młodych ludzi. Za każdym razem jestem pełna niepokoju. Miejsce to wywołuje bowiem tak wielkie emocje. Zderzenie rzeczywistości z wyobrażeniem tego miejsca jest często dla nich szokiem. I choć zawsze kilka dni przed wyjazdem uczniowie na języku polskim czytają fragmenty tzw. literatury obozowej, choć na historii i lekcji wychowawczej opowiadam o historii obozu, o tym czego się mogą spodziewać, co zobaczą, to i tak wszystko to jakby za mało. Często rozmawiam z nimi w trakcie pobytu w tym byłym obozie. Czasem są to bardzo trudne rozmowy, ale bardzo potrzebne zarazem. Takiej klęski człowieczeństwa nie można powtórzyć. Nie chciałabym znowu przyzwyczaić się do życia w kraju, w którym toczy się wojna...

niedziela, 2 listopada 2008

siła wspomnień


Pamiętam, jak kiedyś zadałam dzieciakom w szkole zadanie zrobienia drzewa genealogicznego swojej rodziny - bo takie wymagania programowe itd... I nagle przyszło coś w rodzaju opamiętania "No dobrze droga pani, a drzewo Twojej rodziny?" I zaczęłam zamęczać mamę i tatę mnóstwem pytań dotyczących dziadków i pradziadków. Najpierw się ode mnie odganiali jak od natrętnej muchy (zaczęłam się nawet zastanawiać, czy moi uczniowie też mają taką drogę przez mękę), aż w końcu mama wyjęła z meblościanki szufladę. Gdy babcia umarła, mama schowała tam cały plik notesów od babci. Nikt tam nie zaglądał, bo po przejrzeniu kilku z nich uznaliśmy, że w każdym pewnie są same adresy.
Cała zawartość szuflady wylądowała na dywanie.
- Przeglądaj, może coś tam znajdziesz - powiedziała mama.
No to zaczełam wertować notes za notesem i... Szybko się okazało, że po serii powtarzających się adresów zaczęły się dziwne zapiski - babcia prowadziła dość skrupulatnie kronikę rodziny: kto kiedy się urodził, z kim ożenił, kiedy umarł itd...
- Wiedziałam, że mama to spisywała, ale myślałam, że wujek to spalił razem z resztą niepotrzebnych papierów - wyszeptała zaskoczona mama. Nawet nie potrafiła wyjaśnić czemu akurat te notesy zabrała z mieszkania babci. Chciała mieć pamiątkę po swojej mamie.
I się zaczęło szaleństwo: porządkowanie zapisków, dopasowywanie osób do osób, ustalanie imion, bo w różnych miejscach te same osoby występowały pod innymi imionami itd. Aż w końcu po kilku tygodniach powstało ogromne drzewo. 7 pokoleń wstecz... Babcia była niesamowita!
Od kilku lat, gdy mama jedzie z moim bratem na Wszystkich Świętych, pakuję się z nimi do auta, a potem na cmentarzu trwa dyskusja- kto to był i gdzie jest na naszym drzewie. Czasem spotykamy kuzynki albo kuzynów mamy - wtedy dyskusja rozkręca się na całego:) A oni chętnie opowiadają. Te opowieści często zamieniają się w potok wspomnień typu: "A pamiętasz jak chodziliśmy na ryby do młyna?" "Dzisiaj już nie ma młyna, ani śladu. Domy tam stoją." "No co powiesz...". Czasem mnie to śmieszy. Zwaszcza, gdy wysiadamy z samochodu a mama się rozgląda i mówi:
- Kiedyś tej drogi nie było. Same pola tu były. A teraz domy...
Przecież przez te 40 lat, gdy już tam nie mieszka wszystko się zmieniło, nawet ludzie już nie ci sami...
Siła wspomnień... Dziś kolejny dzień wspominania tych co odeszli. Niech w naszej pamięci będą ciągle obecni. Wtedy będzie tak, jakby zawsze byli obok nas.