wtorek, 18 listopada 2008

......


Męczy mnie dziś coś od środka. Wczoraj było co prawda gorzej, ale dziś jak jest lepiej, to tylko ciutkę...
Gdybym była korespondentem wojennym, a moja szkoła była polem bitwy, to napisałabym tak: jeden palec wybity, jeden potłuczony, jeden sweter podarty, jeden opluty. Wynik? 4:0 dla uczniów... I tak się właśnie wczoraj czułam. Jak na wojnie. Bo to już nawet nie jest proszenie o cokolwiek, to jest walka o przetrwanie. Bo gówniarze muszą zapalić... I nie ważne metody, ważny cel - wyjść mimo zamkniętych drzwi. A najsmutniejsze jest to, że nie ma za grosz oparcia w tych, którzy dla nas oparciem być powinni. "Nie radzi sobie pani? Widać się pani nie nadaje." Ile z nas jeszcze usłyszy takie uwagi? Ja mam chyba szczęście, bo jeszcze tego nie usłyszałam, ale chyba i na mnie przyjdzie czas niedługo. Bo ja już nie daję rady... To jak walenie głową w mur. Bo czy to jest normalne, że koleżanka z wybitym palcem nie dostaje pomocy, bo higienistki juz nie ma, a w sekreteriacie nikt nie miał dla niej czasu przez kilka godzin? A jak już doznała "zaszczytu audiencji", to nie dość, że palec spuchnął porządnie, to jeszcze zrobiono jej awanutrę, że przyszła za późno, zgłosiła sprawe nie tak jak trzeba, nie tym tonem co trzeba i w ogóle jak się to stało, że była tam, a nie gdzie indziej.... Ale gdyby jakiemuś uczniowi się przydarzyło coś takiego, to pewnie sama naczelna by mu dmuchała na palec.
Tak. Przemawia przeze mnie rozgoryczenie. Mój sweter się już wyprał, choć nie wiem kiedy go znów założę, żeby nie mieć odruchów wymiotnych. Winnego oczywiście nie ma, bo nikt nie miał czasu przewinąć monitoringu, a dziś się okazało, że kamera nie widzi dobrze tego miejsca. Ciekawe co usłyszę jutro. Bardzo lubię swoją pracę, ale dziś czuję ogormną niechęć i odrazę do wszystkiego co mi kiedyś sprawiało radość i satysfakcję. Mam nadzieję, że szybko to wszystko wróci do normy.
Do końca dnia miałam wczoraj wisielczy humor. Test z angielskiego zawaliłam, bo nie potrafiłam się kompletnie na niczym skupić i było to coś na kształt 'radosnej twórczości'. Jutro jak zobacze wynik to chyba ze wstydu pod stół wejdę. Do tego chyba mnie przewiało, bo boli mnie ucho i całe pół głowy. Ani ruszać nią zbytnio nie mogę, bo czuję się, jakby mi kto igły wbijał w jej czubek.
Na szczęście w tym całym pomylonym świecie są takie momenty, że wraca chęć do życia. W końcu opanowałam wszystkie możliwe funkcje w moim telefonie, który najpierw mi się okropnie nie podobał, a teraz cieszę się, że innych wtedy nie mieli:) Dziś natomiast dostałam od Brata bardzo przyspieszony prezent świąteczny - bali się z Bratową, że sobie kupię sama i wtedy z prezentu nici:)Nowa drukarka. Fajnego mam Brata co nie? :) Też już opanowana. Poprostu robię niesamowite postępy w opanowywaniu sprzętu elektronicznego, hehe:D
I nawet komentarze dla Anabell się nauczyłam wpisywać. Mój geniusz mnie onieśmiela:)
I szkoda tylko, że zdarzają się te sytuacje, które potrafią coraz bardziej skutecznie zniechęcać do wszystkiego.
Mama ma jutro kolejne badania...

13 komentarzy:

  1. Ewusiu, ja to Cie niezmiennie podziwiam, bo ja to bym te dzieciaki rozszarpala a w drugiej kolejnosci- ich rodzicow. Bo takie zachowania nie biora sie z kosmosu, ale z braku dopilnowania i odpowiedniego pokierowania dzieciakiem w domu.Mieszkam b. blisko szkoly i kiedys sama, na wlasne uszy slyszalam, jak mamuska wypytywala synka -" co ta k...od ciebie chce, ze kaze mi przyjsc do szkoly". No to w jaki sposob potem ma dzieciak traktowac nauczycielke, skoro jego mamuska tak o niej mowi.? To nie dzieci sa okropne, to kolejne pokolenie tych wychowanych z luczem na szyi, dla ktorych dzieciak byl przeszkoda w zyciu. Zastanawiam sie, po co, na co, dlaczego ludzie plodza dzieci, skoro ich nie wychowuja jak nalezy? Trzymaj sie dzielnie, mamie tez dodawaj otuchy.Milego dla Ciebie, Anna

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy dowiedziałam się, którzy uczniowie, gdzie i na której przerwie palą, wykonałam telefony do ich rodziców z informacją, co ich dzieci robią na przerwie i czy rodzice pozwalają im palić. Nie szarpałam się z palaczami, bo uważałam, że nie jest to moją powinnością. Poza tym często wzywałam do szkoły delikwentów z ojcami- domyślasz się, jaki był efekt!Każdy uczeń ma komórkę, więc z ich komórek możesz wykonać telefon.Serdecznie pozdrawiam i życzę zdrowia oraz cierpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też tak mówię. Nie tylko ja. Kręgosłup moralny kształtowany jest w domu i to od najwcześniejszych lat. Ale skoro dzieci wychowuje ulica i rówieśnicy, bo rodzice nie mają dla nich w dużej części czasu, to nie ma się co dziwić, że jest jak jest. Anna_2007 napisała, żeby wzywać do szkoły rodziców. Pewnie, że tak robię. Ale co zrobić, gdy to rodzina patologiczna i nie ma najmniejszych szans na ściągnięcie rodzica do szkoły? Kurator? O mamo... W swojej karierze spotkałam tylko jednego, który naprawdę interesuje się swoim podopiecznym i nawet czasem do mnie dzwoni, żeby się dowiedzieć czy ananas chodzi do szkoły. A chodzi całkiem systematycznie.I można by tu przytaczać mnóstwo argumentów: bo taka rodzina, bo taki wiek, bo takie czasy... Ale przecież wszyscy żyjemy w tych czasach. Czy to znaczy, że my też za jakiś czas schamiejemy? Chyba nie chcę tego doczekać.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się nie szarpię. To nie ma sensu. Mnie się chyba jeszcze boją, bo jak mam dyżur na korytarzu w pobliżu męskiego wc to tylko krążą jak sępy i czekają aż zejdę na lekcję. Jak mam 'przyjemność' dyżurowania przy wejściu głównym (chwała Bogu raz w tygodniu!) to już z daleka słyszę pomruki typu "Zas ta...., już żeśmy wyszli". Telefony do rodziców też już niewiele dają. Generalnie nie przychodzą. Nawet jak informuję, że nie jest dla mnie problemem umówic się z Panią/Panem po powrocie panstwa z pracy, tj kolo 16, 17... Gdzie tam. A to młodsze dziecko (Proszę przyjść z młodszym dzieckiem, nie będzie przeszkadzało), a to zakupy, a to chora mama i dziś nie mogę, a to coś tam.... Rodzice mają milion wymówek, zeby nie przyjść. Przychodzą tylko ci, którym naprawdę zależy na dziecku. Ale takich jest coraz mniej, stwierdzam ze smutkiem... Są nawet tacy rodzice, którzy nie odbierają telefonu, gdy wyświetla się numer szkoły... A żadne dziecko nie odda swojego telefonu, by z niego zadzwonić do mamy czy taty. One doskonale znają swoje prawa. Osobnym problemem są dzieci z rodzin patologicznych. To akurat w mojej szkole niemal plaga... Cóż - taki mamy rejon szkolny.Do części dzieciaków udaje się dotrzeć. Wiem, że palą, ale jak nie wolno wychodzić, to nie wolno, wytrzymają i szturmować drzwi nie będą. Ale jest grupa takich, na których nie działa nic, którzy nie mają żadnych zahamowań i potem zdarzają się sytuacje takie jak wczoraj.Szkoda tylko, że patrole policji ani strazy miejskiej jakoś nie zaglądają pod szkołę w okolicach przerw. A problem znają. Raz mi się przytrafiło, że złapałam chłopaków na paleniu w wc. Nie chcieli wyjść. Więc zapukałam do pedagoga, a tam... akurat był policjant, tak przez całkowity przypadek. Powiedziałam tylko, że w wc palą. Chłopcy oczywiscie myśleli, że sobie odpuściłam. Jak wyszli z kabiny zrobili ogromne oczy. Odwracam się,a za mną policjant. Zrobiło się cicho na całym korytarzu. Zagroził im dwoma mandatami: za palenie w miejscu publicznym i za łamanie przepisów przeciwpożarowych. Spisał dane, telefony do rodziców i nie wiem jak się ta sprawa skończyła, ale do końca roku oni i inni miłośnicy dymka, omijali mnie i to wc szerokim łukiem. Można? Można. Ale musi być wsparcie.Głową muru obojętności nie przebijemy. Rodziców do interesowania się własnym dzieckiem - nie zmusimy. Może kiedyś te dzieciaki docenią to, że choć w szkole ktoś się nimi naprawdę interesował.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja doskonale wiem jak to wyglada.. i chciała bym zapomniec o tym widoku.. mozna nazwac to hmm.. 'wyscig szczurów' nie zaleznie od tego czy ktos ma tak 30 lat czy 15 zostanie poturbowany przez te dzieciaki... jestem na to przykładem ale ja sie kilka razy odwinełam..a te kamery to jeden wielki badziew.. pewno działaja ale nie ma na co nagrywac dlatego nie przewineli..Ewek bd dobrze :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Za mame trzymam kciuki ! uda sie :* :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj,Kiedyś już przypadkowo wpadłem na Twój blog, nie pozostawiając śladu, bo komentuję nieczęsto. Dzisiaj przeczytałem trochę więcej i podoba mi się, że się tak wyrażę angielskim sloganem "I like your way". A tak przy okazji, to zawsze miło mi powitać kogoś z branży.Z tym paluszkiem, Twoja koleżanka miałaby u mnie lepiej, zapewniam - żadnych dyskryminacji,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Ewciu, kiedyś sama albo z pedagogiem odwiedzałam rodziców, ale nie wiem, czy teraz nie jest to zabronione.Gdy miałam dyżur na korytarzu, to każdą rundkę kończyłam w męskiej i damskiej ubikacji i nie miałam żadnych obiekcji.Też boleję nad tym, że rodzicom nie zależy na ich dzieciach- nie to, co kiedyś.Życzę wytrwałości w zawodzie.

    OdpowiedzUsuń
  9. O.. Wizyty domowe:) Moje ulubione zajęcie:) Nie, nie tylko nie jest to niezabronione, ale u nas nawet jest zalecane. Bo to niestety czasem tylko jedyna okazja poznać rodzica tego czy tamtego ananasa. Ja do tego podchodzę z humorem. Czasem mi się zdarza minąć w drzwiach z księdzem, który właśnie przyszedł po kolędzie, czasem trafię na jakąś rodzinną imprezę, a czasem całuję klamkę, bo nikt nie kwapi się do otwarcia drzwi. Często się czuję jak nachalny domokrążca, ale cóż - to mój obowiązek.O wchodzeniu do wc nawet nie wspominam:) To już norma.Czyli wynika, że w szkołach niewiele się zmienia. Tylko dzieciaki jakoś z roku na rok mają coraz mniej tzw. 'kindersztuby'.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zatem witam i pozdrawiam. Zaglądaj częściej:)

    OdpowiedzUsuń
  11. A przewinęli:) Też byłam zaskoczona. Ale było za daleko.... Cóż. I znowu ktoś czuje się bezkarny...Wyniki mamy będą za dwa tygodnie. Potem szpital i zobaczymy. Dziękuję:*

    OdpowiedzUsuń
  12. Witaj! Przybywam z rewizytą i czytam że piszesz tak że z przyjemnością się czyta.O zwyczajnym życiu,szczerze...takie lubię...Jeśli chodzi o temat postu-ze względu na wykształcenie wszyscy mi mówią że powinnam uczyć w szkole-jestem po biologii...Ale ja wiem że się do tego nie nadaję-praca może i piękna,szlachetna,z misją,ale już nie tak szanowana przez innych, dzieciaki rozwydrzone,cwane i bezczelne,rodzice jeszcze gorsi,wszechobecny wyścig szczurów i potrzeba popularności na polu materialnym...Pozabijałabym,pobiła albo i wykończyłabym się psychicznie! Podziwiam że ktoś się jeszcze decyduje na taki zawód!A brata zazdroszcze! A z bratową masz dobry kontakt? Bo u mnie w temacie szwagierki to już katastrofa, w temacie szwagra-jeszcze nie wiem bo nie możemy się dogadać-bo on nie mówi jeszcze po polskiemu...Pozdrawiam serdecznie!!Monika z "zapisków pokręconych":)

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam super Brata i świetną Siostrę. Z Bratem zawsze byliśmy bardzo bardzo zżyci, z Siostrą uczyłam się dogadywać bardzo długo, dziś wiem, że jesteśmy dobrymi przyjaciółkami. Udało się coś, co kiedyś było niemożliwe:)Co do mojej Bratowej - już pisałam o niej w jednym z postów. Powoli ją rozgryzam, choć znamy się strasznie długo, bo jeszcze z liceum... Chyba powoli nadrabiamy czas, który został zmarnowany na początku ich małżeństwa. No i jeszcze szwagier - oryginał:) Dobre, że lepiej sobie radzę posługując się śrubokrętem niż nożem w kuchni, przynajmniej mamy o czym rozmawiać:D Co jak co, ale przepisów kulinarnych ode mnie nie wyciągniecie. Gotuję bardzo rzadko i w zasadzie tylko dla Wybranych:)

    OdpowiedzUsuń