piątek, 31 grudnia 2010

Na Nowy Rok


Za kilka godzin odejdzie do historii. I przyjdzie nowy.

Dla mnie był dobry. Nawet bardzo dobry. Czasem doprawiony odrobiną smutku, ale bez niego byłoby zbyt pięknie. A jak napisał wielokrotnie już cytowany ksiądz Twardowski „W życiu najlepiej kiedy jest nam dobrze i źle. Kiedy jest nam tylko dobrze – to niedobrze”.

Chciałabym za rok, o tej porze, znów powtórzyć „To był rok, dobry rok”.  Czego sobie i Wam życzę.

Wszystkiego dobrego na ten Nowy Rok!








poniedziałek, 27 grudnia 2010

poświąteczne lenistwo


Po deszczowej, mocno plusowej Wigilii, przyszły mroźne i białe Święta. A pod choinką czekał na mnie m.in. Książę z Bajki. I nie szkodzi, że cały zielony i ma wyłupiaste oczy. Cóż. Każdy ma takiego księcia, na jakiego zasługuje, prawda? ;)

Ech.. Błogie lenistwo. Południe za pasem, a tu można ciągle w piżamie się snuć po kątach, nigdzie się nie spieszyć, popijać ciepłą kawkę…

No to jeszcze kawałeczek serniczka może?

Nie?

Że niby czas na dietę?

Ale ja się jednak skuszę:)

Wesołego po Świętach;)

 

 

czwartek, 23 grudnia 2010

Wesołych Świąt!



 

Dlaczego jest święto Bożego Narodzenia?

Dlaczego wpatrujemy się w gwiazdę na niebie?

Dlaczego śpiewamy kolędy?

 

Dlatego, żeby się uczyć miłości do Pana Jezusa.

Dlatego, żeby podawać sobie ręce.

Dlatego, żeby się uśmiechać do siebie.

Dlatego, żeby sobie przebaczać.

 

Żeby każda czarodziejka

po trzydziestu latach

nie stawała się czarownicą.

 

Słowami księdza Twardowskiego, już niemal tradycyjnie, pragnę złożyć Wam serdeczne życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Niech spełni się to, co niespełnione. Niech raduje to, co wymarzone. Niech miłość, szczęście i pogoda ducha będą wiernymi towarzyszkami w codziennej wędrówce przez życie.

Spokojnych i rodzinnych Świąt.



 prezent 

[świąteczny prezent muzyczny]




poniedziałek, 20 grudnia 2010

"...doczekam tego Dnia"


Życie w dzisiejszych czasach nie należy do łatwych. Ludzie są wciąż zabiegani. Przemykają wzdłuż sklepowych wystaw i myślą o tym co będzie za kilka dni... Ale na szczęście przychodzi czas, gdy odmienia się życie niektórych z nich…

Każdy popełnia jakieś błędy. Jedni mniejsze, inni większe. Może czas popatrzeć na innych jak na ludzi, nie jak na ideały?...  Może warto najpierw popatrzeć na siebie, zanim się wyda osąd?... Może czas wybaczyć urazy i nie rozpamiętywać ich w nieskończoność?...

Nie trudno nie zauważyć, że Święta już blisko. Na każdym kroku próbujemy spełniać marzenia bliskich. Ale dlaczego tylko w tym czasie jesteśmy dla siebie tacy mili? Przecież wystarczy tylko odrobina wyobraźni i chęci, by świąteczny nastrój trwał cały rok…

A gdy zapada zmrok – ludzie znikają w swoich domach. Jeszcze jacyś spóźnieni przechodnie przebiegają ulicą, a dzieci nieustannie proszą o to, co sobie wymarzyły.

I wtedy nad miastem pojawia się Anioł…

Może i ja doczekam chwili, gdy odmieni On i moje życie?...

Może i ja doczekam dnia, gdy ktoś spojrzy na moje słabości z życzliwością i zrozumieniem?...

Może i ja doczekam dnia, kiedy Święta będą codziennie?...

 

„I ja

doczekam kiedyś takiej chwili

i nie mogę się nadziwić,

że ja

doczekam tego Dnia”



 kawa 


 

środa, 15 grudnia 2010

Dzień dobry - tu pani Sarna, częściowo zmumifikowana


Są rzeczy, które zwykłym śmiertelnikom się nie przydarzają. Ale ja zawsze powtarzam, że nie jestem zwykła, zwyczajna, pospolita. Jestem jedyna w swoim rodzaju i szczególnie wysokowypadkowa. Gdybym była uczniem swojej szkoły, pewnie miałabym założoną kartotekę obserwacji u pedagoga, jako podejrzana o tendencje do samookaleczania, albo nawet i ofiara przemocy domowej… Ale czy to moja wina, że mieszkający w moim przedpokoju od ponad roku, legendarny już kornik, niezbyt za mną przepada i atakuje znienacka to rękę, to nogę, to sweterek, a nawet komżę księdza proboszcza podczas kolędy?… Czasem słyszę narzekania, czy wiem, jak wygląda ostry nóż. Pewnie, że wiem. Ale jak moje noże są za ostre, to od razu atakują palce, a nawet wewnętrzne części dłoni… Choćbym nie wiem jak uważała… Że o nożyczkach nie wspomnę. I kartkach do drukarki… Generalnie często chodzę posiniaczona ( „A to ja się znów gdzieś uderzyłam?”), z pociętymi palcami, podrapana i w ogóle. Ale dziś przeszłam samą siebie. Ja tylko wychodziłam do pracy. Złapałam za klamkę i… zabolało. Zanim doszłam do szkoły dłoń zrobiła się sina i spuchnięta… Higienistka szkolna wydała wyrok – mocno stłuczona (?!) i owijając rękę, zakazała mi zbliżania się do klamek. Haha… Ale jak to zrobić, skoro one są wszędzie:)

 

P.S. Właśnie odebrałam dziwny telefon. Ktoś chciał ze mną rozmawiać. Tzn. tak mi się wydaje, że ze mną, tylko nazwisko tradycyjnie przekręcił. Tylko, że takiej jego wersji jeszcze nie słyszałam:)

- Czy pani Sarna? Czy jakoś tak?

„Łania jestem” już miałam na końcu języka, gdy nagle padła wersja nazwiska zbliżona do prawdziwej.

- Proszę? To z kim chce pani rozmawiać? – spytałam grzecznie. Naprawdę grzecznie. Ale numer zastrzeżony już się rozłączył. Ktoś się zawstydził? 

Czy tak trudno napisać sobie na kartce nazwisko osoby, z którą się chce rozmawiać i nauczyć się je wymawiać przede wszystkim?

 

 

wtorek, 14 grudnia 2010

szronem malowane


Do Metropolii przyszło mi jechać. Trudno się ruszyć nieco dalej niż za próg własnego domu, gdy świat wiruje przed oczami i każdy krok przypomina taniec na linie, ale jak mus, to jechać trza.

Że wszystko w mieście stanęło na uszach w skutek remontu dworca, szumnie nazywanego kolejowym, to wiedziałam, ale wiedzieć a zobaczyć na własne oczy – to już inna bajka. Przystanki autobusowe porozmieszczano w tak cudacznych miejscach, że ciągle miałam wrażenie, że przyjechałam z drugiego końca świata i że Metropolię podmienili na jakieś inne miasto… Dobrze, że choć budynków – dla mnie dziś najważniejszych, nie poprzenoszono, bo wtedy czułabym się całkiem zagubiona. Trafiłam do wszystkich potrzebnych mi dziś instytucji, załatwiłam co miałam załatwić i do domu. Choć może nie do końca tak od razu. Bo tu coś się uśmiechnęło do mnie z wystawy, tam mrugnęło i już szufladka pt „Coraz bliżej święta” otworzyła się na oścież i w efekcie, w torbie wylądowały pewne cenne drobiazgi. I wypatrzyłam łańcuch na choinkę, dokładnie taki, jakiego szukam od dłuższego czasu, a nawet bardziej niż dokładnie taki. Bo długi na całe 6 metrów. Pewnie, że zmierzyłam… I czyżby wreszcie, po 4 latach kompletowania bombek, lampek i łańcuchów, moja choinka miała wyglądać dokładnie tak, jak ma wyglądać moja wymarzona choinka? :)

A do domu wracałam autobusem, który miał tak bajecznie zamarznięte szyby, w kwiaty, liście i inne mazidła, że z trudem się powstrzymałam, by nie wyjąć telefonu i nie uwiecznić tych cudów na zdjęciu… Hmmm… Może i szyby były bajecznie zamarznięte, ale pasażerowie wyglądali niewiele lepiej. Nie wiem, czy ten autobus przed wypuszczeniem na trasę trzymali w wielkiej zamrażarce, ale miałam wrażenie, że temperatura na zewnątrz była niewiele niższa niż w środku. Właściwie to tylko sopli zwisających z sufitu brakowało do pełnej dekoracji i mielibyśmy Krainę Mrozu jak znalazł.

A mróz na jutro zapowiada się całkiem porządny…

 

 

niedziela, 12 grudnia 2010

przedświątecznie


Prezenty dla dzieciarni odfajkowane. Uff…. Namiętne studiowanie gazetek reklamowych, gorące dyskusje rodzinne, wchodzenie do sklepów z nadzieją, że „coś się rzuci w oczy” zakończone sukcesem:) W dużym pokoju zamieszkały trzy, metrowe, przezabójczo kolorowe stonogi i jeden półmetrowy, rozjechany przez walec pies, rasy nieznanej, maści brązowej, kudłaty. A pies z kolei to z tej okazji, że Młoda nie była łaskawa poczekać kilku dni i urodziła się przed Świętami, przez co przyprawia nas o coroczny ból głowy pt. „Co na urodziny, a co pod choinkę?”.

Powoli też, ale to bardzo powoli, zaczynam ogarniać te hektary hacjendy, żeby do świąt wszystko wyglądało jak należy. Na sam koniec oczywiście czeka mnie jeszcze spis powszechny trąbalskich współlokatorów. Co prawda całkiem niedawno zarządziłam zbiorowe pucowanie trąb i uszu, ale nie liczyłam towarzystwa. A policzyć trzeba, zwłaszcza, że zapowiada się transport zbiorowy. Nie wiem o ile sztuk powiększy się stado, ale obiecałam przygarnąć sierotki, więc dobrze wiedzieć ile ich będzie w sumie.

I okna muszę umyć. Muszę, choćby nie wiem jaki mróz ścisnął. Mogę nie mieć wytrzepanego dywanu, ale nieumyte okna? Na Święta? O nie:)

 

  

środa, 8 grudnia 2010

codzienność w oparach mgły


Mam nadzieję, że na planach się nie skończy i coś z nich jednak wyjdzie.

Brzydnie mi się już to sprawdzanie klasówek, zadań domowych, te mniej lub bardziej zapowiedziane hospitacje, wieczne kontrole (a to frekwencja, a to ilość ocen, a to tematy, a to numerki lekcji…), a do tego teraz zaczynają się snuć po korytarzach hordy studentów, którzy nagle chcą coś zaliczać,  poprawiać i nie wiem co jeszcze. Bo zaraz po świętach koniec semestru… No i jutro kolejny maraton: lekcje-konferncja-szkolenie-konsultacje.

A tu święta za pasem. I posprzątać by się zdało. O jakichś prezentach czas pomyśleć. Plan działania świąteczno-noworocznego obmyśleć. Toć to prawdziwa rozpusta, tyle wolnego…

Tylko pogoda rozstraja. Śnieg chwilowo zmienił się w szaro-bure-niewiadomo-co. To co spadnie z nieba zaraz zamarza i znów przejście kilku metrów bez dziwnych wygibasów graniczy niemal z cudem. Ale miła pani w telewizji mówiła, że już w piątek wróci to białe. Poczekamy. Na razie jedyne białe za oknem to mgła. Zjawia się znienacka pod wieczór i nad ranem. Ledwo koniec parapetu jestem w stanie dostrzec. A on też biały.

Smutne te samotne wieczory. Wróciłam do czytania książek.

 

 

sobota, 4 grudnia 2010

Barbórka po lodzie...


Jest!!!! Usłyszałam! Pierwszy raz w tym roku usłyszałam „Last Christmas” Wham’u! O – znak to najlepszy, że święta blisko:) 

A tymczasem Barbórka po lodzie. Czyżby przez Święta nie miały nas witać te śnieżne czapy na drzewach? I mróz w okolicach -12, jak teraz?

 

   


Bajkowych Świąt chcę. Bajkowych, pod każdym względem. Cokolwiek, ktokolwiek przez to rozumie.

 

  kawa