wtorek, 30 września 2008

ulotne są bowiem chwile szczęścia


Przychodzą zwykle nagle i niespodziewanie, jak nieproszony gość. Nigdy nie wiadomo, z której strony nadejdą i jak się wobec nich zachować. I choć czekamy na chwile szczęścia jak na powiew wiatru w upalny dzień, czy jak na odrobinę słońca w środku zimy, to gdy przychodzą, zachowujemy się tak, jakbyśmy się ich wstydzili...

Zadzwonić? Napisać? Powiedzieć? Przecież wyjdę na chwalipiętę jakiegoś... Co sobie o mnie pomyśli?...
I tłamsimy. I dusimy w sobie tę radość. Aby potem usłyszeć "I nawet się nie pochwaliłaś!".
I nigdy nie wiemy kiedy nasza decyzja będzie słuszna.

Cieszy, gdy inni dzielą z tobą twoją radość, gdy cieszą się twoim szczęściem, gdy ściskają i gratulują...
Boli, gdy przechodzą nad tym do porządku dziennego, jakby chcieli powiedzieć 'Przecież nic wielkiego się nie stało', jakby nie zauważyli twojego szczęścia..

A ono cichutko siedzi w kącie, jakby wiedziało, że choć bardzo oczekiwane i wytęsknione, jest tylko gościem w sercu człowieka... I czeka. Bo czasem wystarczy jeden gest, słowo, spojrzenie albo ich brak - by odeszło. Bo oto nagle świat stracił swe barwy tylko dlatego, że Ktoś, Ktoś bardzo ważny w twoim zyciu...
No właśnie... Nie wiem już jak to nazwać. Przestałam bowiem cokolwiek z tego rozumieć.

piątek, 26 września 2008

bo naprawdę warto było!!! :)


A nie mówiłam?? Słoneczko wyjdzie i mnie się humor zaraz poprawi. Ale takiego obrotu spraw nie spodziewałabym się nawet w najskrytszych marzeniach!...
Wychodząc z sekretariatu niemal dosłownie zderzyłam się z dyrektorką.
- Proszę do mnie na chwilę, mam coś ważnego do przekazania.
A mnie w głowie, jak zwykle gdy słyszę takie słowa, zaświeciła się lampka kontrolna "Co tym razem zrobiłam nie tak?". W jednej sekundzie przewinęło mi się przed oczami całe 10 lat pracy w szkole, gdy nagle usłyszałam:
- Gratuluję! To ogromne wyróżnienie i cieszę się, że to pani.
Moje oczy zrobiły się chyba ogromne. Nawet bardziej niż ogromne. Co znowu? Co ja? Znowu jakieś szkolenie na które mnie wysyłają jako "ochotnika"? A może jakieś spotkanie, albo kurs, może konferencję trzeba przygotować, warsztaty poprowadzić?.. Co się dzieje?
Więc pytam:
- A co się stało?
Odpowiedź jaką uzyskałam sprawiła, że świat mi zawirował przed oczami..
Jeszcze wczoraj w rozmowie z kimś mówiłam, że często zerkam na swój identyfikator, by sprawdzić, czy na pewno nie jest tam napisane "Stanisława Brzozowska", tylko moje imię i nazwisko... Bo ogarniająca mnie bezsilność wobec uczniowskiego błogiego "nic nierobienia" i "tumiwisizmu" jest czasem tak duża, że brakuje mi pomysłów, jak zaangażować do pracy na lekcji to rozgadane, ruchliwe i często wprost niewychowane towarzystwo.
I nagle okazuje się, że jednak było warto! Te wszytkie godziny popołudniowe i soboty spędzone z młodzieżą na warsztatach, konferencjach, muzeach, na cmentarzach, w kinie czy teatrze nie poszły na marne. To zżymanie się z ludzką bezdusznością, brakiem zrozumienia, a czasem i zawiścią - wszystko było potrzebne. Nawet to ciągłe odpowiadanie na pytania typu: "Po co ci to, przecież już jesteś po awansie?"... Ale przecież ja właśnie dopiero teraz mogę coś robić dla siebie, bez podejrzenia, że brakuje mi czegoś do 'papierów'. W końcu mogę rozwijać swoje pasje i zarażać nimi uczniów, a nawet ich rodziców i innych nauczycieli...
Może dlatego wiadomość o nagrodzie kuratora niemal zbiła mnie z nóg. Że byłam kandydatem, widziałam. Ale co roku są jacyś kandydaci, w dodatku osoby z ogromnym stażem pracy i bagażem doświadczeń, z długą listą tzw olimpiczyków i innych zasług. Nigdy bym nie przypuszczała, że to mnie wyróżnią. A jednak:)
Tak ,wiem, popadam w samozachwyt i wychodzi ze mnie narcyz:) Ale tak bardzo się cieszę, że nie jestem w stanie tego wyrazić słowami. Bo po raz kolejny się przekonałam, że zawsze warto, nawet gdy inni mówią inaczej i stukają się w czoło. Warto, choćby dla własnej satysfakcji:)

czwartek, 25 września 2008

Brak tytułu


Nie zaspałam.. Wieczorno - nocne wiadomości były co prawda tak zaskakujące, ale i miłe zarazem, że trudno było zasnąć, ale dałam radę. Nawet obudziłam się przed czasem:)
I miałam szczęście! :) Inaczej nie "załapałabym" się na ciepłą wodę... Zupełnie nie rozumiem, czemu ją tak często wyłączają i to w porze, kiedy jest najbardziej potrzebna..
A teraz kaloryfery zaczynają dziwnie szumieć, jakby miały zamiar wywinąć mi na noc dziwny numer..
I w ogóle jakoś mi dziwnie...
Od jutra ma być cieplej. Może słonko mi poprawi humor.

środa, 24 września 2008

Jesiennie


Staram się nie patrzeć przez okno, bo to nie jest widok, jaki chciałabym zobaczyć. Nie, nie. Nie dlatego, że w pobliżu jest jakiś blok, sklep, parking czy plac zabaw, bo właściwie są wszystkie wymienione (na szczęście na tyle daleko, że nikt mi nie zagląda do okien). To pogoda odstrasza. Szaro, buro i nijak... :(
I do tego to wszechogarniające zmęczenie. Poranne wyjście z łóżka graniczy niemal z cudem. Nie potrafię się obudzić i w efekcie nawet gdy zaczynam pracę o 11.30, wpadam tam w ostatniej chwili...
To zupełnie do mnie niepodobne. Ja - zawsze taka uporządkowana, punktualna, obowiązkowa i nagle takie dziwne rozprężenie. Czasem mnie to nawet śmieszy. To jak odkrywanie swojego drugiego oblicza. Bo oto okazuje się, że np dokumenty, które mają być gotowe na 29 września, wcale nie muszą być w komplecie już 15. I tak nikt wcześniej o nie nie poprosi:)
Nabieranie dystansu do tego co mnie otacza i z czym przychodzi mi się borykać w mojej codzienności też przychodzi mi o wiele łatwiej niż choćby rok temu. No, może nie do wszystkiego potrafię nabrać dystansu, bo są sytuacje, gdy nie chcę i nawet nie mogę tego zrobić, ale generalnie... :)
To teraz nie zostaje mi nic innego jak tylko wyspać się porządnie i jutro przyjść do pracy choć 15 min przed czasem:)

poniedziałek, 22 września 2008

Mój Przyjacielu...

Nie jest łatwo być Twoim przyjacielem. Nikt nie powiedział, że będzie inaczej. Sam mi to zresztą nieraz powtarzasz. Nie zawsze przecież jest kolorowo. A ostatnia burza nie należała do tych z kategorii "pogrzmi i przestanie"...
Ale po grzmotach i błyskawicach nastąpiło delikatne badanie terenu. Aż w końcu padły słowa "Jest mi źle, ale się boję, że jak powiem o co chodzi to znów bedzie kłótnia".
I odpowiedź: "Spróbujmy się nie pokłócić. Jak powstrzymamy emocje będzie ok. Mów".
I w końcu normalna rozmowa. Długa i serdeczna, jakiej dawno nie pamiętam.A potem kolejna, jakiej nigdy nie było... Bo tego nigdy dosyć - rozmowy przyjaciół. Szczerej, otwartej...


Uffff...
Nie muszę nigdzie tego listu wysyłać. I bardzo się z tego powodu cieszę. Moje ostatnie rozmowy z Przyjaciółmi utwierdzają mnie w przekonaniu, że zawsze warto walczyć o drugiego człowieka. Czasem czuję się jakbym stąpała po polu minowym. Nie wiem co powiedzieć, jakich użyć słów, by nie zaognić sytuacji jeszcze bardziej, by nie eksplodowały emocje, które w tej chwili są niepotrzebne. Nie zawsze się udaje. Ale wtedy się pokazuje siła naszej przyjaźni i powoli, krok po kroku, wszystko wraca do normy.
Kocham moich Przyjaciół. W chwili zwątpienia, przy każdej próbie mojego wpełznięcia do jaskini, gdy chcę uciec przed wszystkim i wszystkimi, są dokładnie tam, gdzie chciałabym ich spotkać. Stają w drzwiach, bo coś się popsuło i trzeba to naprawić. Dzwonią, bo przypomnieli sobie przepis, który obiecali jakiś czas temu. Piszą, bo trzeba coś przetłumaczyć, a niezbyt sobie radzą.
Podziwiam moich Przyjaciół. ZAWSZE wiedzą kiedy są potrzebni, choć o to nie proszę. Zawsze postawią do pionu, gdy trzeba. Nawet przywołają do porządku, gdy już trudno ze mną wytrzymać.

Życzę wszystkim takich oddanych Przyjaciół. Tych przez duże P.

sobota, 20 września 2008

Krok pierwszy - zaczynamy

Zawsze najgorzej jest chyba zrobić ten pierwszy krok. Potem już jest łatwiej. Początki zawsze sprawiają nam najwięcej kłopotów, więc zanim dojdę do wprawy minie pewnie trochę czasu. Na razie wszystko jest tu dla mnie nowe. Wszystko zaskakuje, a czasem nawet przeraża. A w głowie te same myśli: przecież ja to urodzony dezinformatyk, gdzie się pchasz kobieto!..
Nie ja pierwsza i nie ostatnia. A że nowe? Cóż, w końcu nie jestem z pokolenia, które ledwie wyrosło z pieluch a już umiało obsługiwać komputer, że o telefonie komórkowym nie wspomnę. Ja co najwyżej poznawałam funkcjonowanie misia wypchanego trocinami:)
Otuchy do pisania dodało mi jedno zdanie przeczytane przed chwilą na jednym z blogów: "Warto pisać, choćby dla siebie".
I tak często piszę dla siebie. To pomaga wyrzucić z siebie nadmiar myśli i emocji. Potem zaglądam w te moje bazgroły i uśmiecham się pod nosem: No tak, cała ja. A pisanie bloga to jak pisanie pamiętnika, z tą różnicą, że tamtego nikt nie czyta... Mam cichą nadzieję, że tu czasem jednak ktoś zajrzy.