środa, 28 września 2011

jestem


Jestem. Ciągle jestem. Zaglądam, podglądam, czytam, ale mało się udzielam.. I domyślam się, że i tu coraz mniej osób zerka… Ale jestem. Wczorajszego wieczoru wyprodukowałam ostatni rzut papierów nikomu niepotrzebnych. Bo nie rozumiem dlaczego opinię wydaną przez poradnię ped. – psych. mam rozpisywać na dziesiątki sposobów… Jak miłe panie i panowie z alei Szucha myślą, że nie potrafimy przeczytać prostych poleceń wypisanych w poradni, to niech się sami udadzą na zajęcia do tejże, kształtujące  czytanie ze zrozumieniem. Ale niech im będzie. IPET-y, PDW i inne dziwne w skrócie i nazwie własnej papiery mam, kartek kilkadziesiąt zmarnowałam, tusz już na drukowaniu szybkim ekonomicznym zużywam, bo mi go szkoda. Tak, powtórzę raz jeszcze – szkoda mi go. I tak pewnie wszystkie papierzyska wrócą do poprawy, bo przecież nikt nie wie jak to ma naprawdę wyglądać, a każdy, im wyżej na stołku siedzi, tym bardziej udaje, że jego wizja wypełnienia tabelki numer enty, jest jedyna słuszna…

I najbardziej się cieszę, że za oknem taka piękna jesień.. Wczoraj rano, skulona z zimna, wędrowałam przez cmentarz. I nie mogłam się nadziwić temu co widziałam… Budzące się słońce przebijało się promieniami przez konary drzew strojnych w złote liście, przez krzaki jeszcze ubrane w ciemnozielone suknie, rozsiewając złociste smugi w szarości cmentarza… I aż mi dusza wyła z rozpaczy, że widok tak piękny, a nie ma go jak uwiecznić, bo aparat zdecydowanie nie jest sprzętem koniecznym na lekcjach, zatem zostaje w domu. Ale oczy zarejestrowały. I do widoku tego będę wracać, gdy zacznie się szaruga lub gdy cień jakiś przyćmi radość.

A w duszy gra mi dziś to. Bo dzień taki jakiś właśnie szary, choć słoneczny…

 

 

 

 

wtorek, 6 września 2011

effka zdziwiona


Już dni kilka minęło, gdy ze zdziwieniem przeogromnym dojrzała sierotka jedna taka, że na balkonie leży liść. Nic w tym szczególnego by nie było, gdyby nie fakt, że liść bardzo jesienny już był w swym wyglądzie. Żółty, pomarszczony, przywiędły nieco… Zmiotła razem z czerwonymi płatkami pelasiek na szufelkę i głowy sobie więcej tym nie zaprzątała. Do czasu, gdy do pracy trzeba było wstać wczesnym świtem, czyli grubo przed 9… Jak każdego ranka, ledwo patrząc przez zaspane oczy, otworzyła na oścież balkon i stanęła na jego progu jak wryta. „Jesienią pachnie w powietrzu” – dokonała niemal epokowego odkrycia. Spojrzała z zainteresowaniem nieco dalej niż na pelasiowe skrzynki i dostrzegła, że drzewa na cmentarzu już straciły soczystą zieleń, już mienią się odcieniami żółci, czerwieni i brązów wszelakich… No tak. Bo to już jesień niemal na dworze. To, że powsinoga dopiero co wysadziła swój chudy tyłek z samolotu i łaskawie wróciła z wywczasów, nie znaczy, że świat stanął w miejscu. To tylko ona, jeszcze letnia i wakacyjna, widziała jedynie to co chciała widzieć, czyli słońce na niebie.

I już nie robi zdziwionej miny, gdy wdycha zapach jesieni każdego poranka. Uśmiecha się na widok porannych mgieł tajemniczo opatulających las na horyzoncie. I trochę nostalgicznie pociąga nosem widząc kolorowe korony drzew, bo przecież nie tak dawno były one tak pięknie zielone…

W tym wielkim zdziwieniu jesiennym postanowiło też dziewczę zrobić porządek z włosami, uparcie wakacyjnymi w każdym milimetrze, zdecydowanie opornymi na wszelkie prośby i groźby przywołania ich do jako takiego porządku. I zdziwienie jej było ogromne, a potem rozpacz jeszcze większa, gdy letnie, samozwańcze odcienie rudego, blondu i brązów wszelkiej maści, zniknęły pod ciemną powłoką czegoś, co miało być brązem (bo zawsze było), a stało się czymś paskudnie smolistym w swym wydaniu.

- Orzeł wylądował pani profesor. Koniec wakacji – skwitowała tę czarną rozpacz fryzjerka, pocieszając przy okazji, że za kilka dni wszystko będzie lepiej wyglądać.

I męczy się teraz sierota z obcą babą w lustrze. Smoliste coś zaczyna coraz bardziej przypominać gorzką czekoladę i z dnia na dzień wygląda coraz lepiej. Choć do upragnionego brązu mu daleko i jeszcze dalej… Ale przynajmniej układają się wreszcie potwory zgodnie z kaprysem właścicielki. Choć jeden plus powakacyjnych porządków na głowie.

A że w papierach utonęła, to już nadmieniać nie trzeba… I jakoś naszła ją dziwna ochota na pizzę… Ale to już może nie dziś. Jutro też jest dzień.