niedziela, 29 maja 2011

powsinoga


Świat stanął na głowie. Odpycha mnie od pisania, a nawet – co gorsza, od czytania. Książki pokryte grubą warstwą kurzu czekają na lepsze czasy. Ale na Wasze blogi zaglądam regularnie, więc jestem na bieżąco. Przepraszam jednak, że nie zostawiam po sobie śladów… Trochę za dużo i za szybko się dzieje w ostatnim czasie i przestałam to już ogarniać moim coraz bardziej chaotycznym mózgiem;). Chaos niesamowity bowiem wdarł się w moje do tej pory niezwykle poukładane życie. Ale, ku zdziwieniu mimowolnych uczestników tego chaosu, jest mi z tym dobrze:) Na kilka najbliższych tygodni trzeba się będzie jednak zebrać w jakąś rozsądną jednolitą masę.  Końcówka roku będzie pewnie tradycyjnie nerwowa, ale już powoli nad tym pracuję, żeby nie zwariować.

Przede mną dość miły tydzień, bo jako nadworna szkolna powsinoga, korzystam w pełni z wymyślonego we wrześniu tzw. tygodnia wycieczek. Jutro jedziemy z dzieciakami na Baranią Górę, a w czwartek i piątek robimy najazd na stolicę. I bezcenne są dla mnie te zdziwione spojrzenia potencjalnych jedynkowiczów, którzy właśnie powracają skruszeni na szkolnej ojczyzny łono i żądają absolutnego zaangażowania w ich samozwańczą sesję poprawkową. Jako klasyczna ryba, staję okoniem wobec wszelkich żądań kierowanych pod moim adresem, zabieram mój chudy tyłek i znikam. Skoro przez ostatnie kilka miesięcy nie umieli trafić na moje lekcje w ogóle, albo przynajmniej z minimalną dawką wiedzy podstawowej, to życzę szczęścia w poszukiwaniach mojej skromnej osoby we wtorek i środę. Od przyszłego tygodnia zaczynam próby na akademię z okazji końca roku i pożegnania klas trzecich więc pewnie zamieszkam w szkole na stałe, ale pytać już nie mam zamiaru nikogo. Że niby taka nieludzka jestem i nie daję szansy na poprawę? Ależ daję. Bo moi uczniowie o ewentualnych jedynkach wiedzą przynajmniej od kwietnia. I niektórzy się sprężyli i teraz są najaktywniejszymi osobami na lekcjach.

Muszę się też pochwalić, że oswajanie okrągłej potwory, zwanej potocznie piłką do ćwiczeń <tu>  zakończyło się sukcesem:) Już nie spadam z hukiem, a nawet udało mi się ostatnio na niej klęknąć na całe 2 sekundy! Agatka przyznała mi się po zajęciach, że nie spodziewała się iż tak długo wytrzymam. Myślała, że po pierwszych zajęciach z piłką przestanę chodzić w ogóle. A tu proszę:) Bo to tak prosto wygląda tylko na filmiku… Trzeba mieć bardzo mocne wyczucie równowagi i mocne mięśnie, żeby zrobić niektóre ćwiczenia. No a ja z wuefem zawsze byłam na bakier… To teraz nadrabiam braki i cieszę się, że krok po kroku małe sukcesy się pojawiają.

Odezwę się znowu, pewnie że się odezwę:) Nie wiem jeszcze na ile uda mi się zrealizować moje szalone wakacyjne plany, bo tak właściwie nie mam do nich obecnie głowy, ale ciągle intensywnie o nich myślę i bardzo bym chciała, żeby wszystko się udało tak jak sobie zaplanowałam. Niestety, nie wszystko zależy tylko ode mnie…

A rok temu, o tej porze, byczyłam się na korfickiej plaży, napawałam majową zielenią drzew i niezliczonymi odcieniami błękitu morza… To były czasy… :)

 

 

 

piątek, 13 maja 2011

nie jestem przesądna...


Trzynastego. Piątek.

Resztę przemilczę. Bo choć nie jestem przesądna, dzisiejszy dzień był adekwatny do swej daty.


Przepraszam, że milczę.

Wrócę.