I od czego tu zacząć? Bo po głowie przez cały ten czas niepisania przewalały się niemal tabuny myśli, ale gdy tylko postanowiłam je przekształcić je w słowo pisane – wyparowały wszystkie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki…
Siedzę na krześle cała obolała, bo Agatka postanowiła dać wycisk naszym mięśniom brzucha. I dała. Obowiązuje zakaz rozśmieszania, zmuszania do kichania, kaszlu i broń Boże – dotykania mojego obolałego ciała pedagogicznego. Czuję się jakby mnie ktoś porządnie kijem poobkładał. Boli wszystko. Podobno to znak, że się przyłożyłam do ćwiczeń… uhm… To następnym razem poobijam się troszeczkę, skoro i tak czuję się jak poobijana ;) Ale, ale - udało mi się nieco ujarzmić ogromniastą piłkową potworę. W ubiegłym tygodniu ani razu z niej nie spadłam, a to już sukces nie lada:) Dzisiaj Agata miała iść na jakieś warsztaty dotyczące odpowiednich ćwiczeń dla pozbycia się niechcianej tkanki tłuszczowej. I gdy tylko to oznajmiła między jednym a drugim machnięciem dolnymi odnóżami, moje szanowne koleżanki spojrzały na mnie.
- O nie, – uśmiechnęłam się z poziomu podłogi – na mnie tego ćwiczyć nie będziecie!:)
Bo właściwie to powinnam zacząć od tego, że odzyskałam 1,5 kilo. Haha:) Wiem, mało kto się cieszy z takich wieści, ale nawet nie macie pojęcia jaki mi się banan wymalował na twarzy, gdy moja magiczna waga pokazała te kilogramy na plusie. Jeszcze trochę, troszeczkę, kilka tygodni i powinno być dobrze. O ile znów ktoś lub coś, nie postanowi mi zafundować porządnej dawki stresu. Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Choć, znając moje szczęście do ściągania sobie na głowę problemów, a nawet przyciągania do siebie ludzi, zwłaszcza płci przeciwnej, dla których mam tylko jedno, zbyt dosadne określenie - nic mnie nie zdziwi …
W każdym razie, po raz kolejny w ostatnim czasie przekonałam się co znaczy przyjaźń. To nic, że czasem są to długie godziny z uchem przyklejonym do telefonu, pobudki o 3 rano, spacery w deszczu, rozmowy przy kawie i papierosie. Ważne, że przynoszą efekty i pozwalają spojrzeć na wszystko z dystansu. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio te rozmowy były tak poważne, otwarte, a nawet intymne w swej treści.
A tak w ogóle – napisał do mnie jakiś Hindus na fcb:) Że ja niby „cute” i „beautifull” i że będzie w Polsce w przyszłym tygodniu i chciałby mnie zaprosić na kolację. Za to ostatnim zdaniem przeszedł sam siebie: czy chciałabym coś z jego kraju, bo on mi to przywiezie jako przyjacielski podarunek. Uśmiałam się nieziemsko. Odpisywać nie mam zamiaru, ale… Hmmm.. Moje koleżanki z pracy doradziły bym poprosiła o jakąś krowę, bo to i mleko i mięso w razie czego. Ale może cukru by trochę przywiózł? Albo benzyny?...U nas to takie drogie… :)