Gdyby ludzka głupota umiała fruwać, musiałabym chyba powiązać niektórych moich uczniów, by nie odfrunęli gdzieś w przestworza...
Nie, nie mam zamiaru nikogo obrażać. Przeraża mnie po prostu czasem stosunek nastolatków do wszystkiego i wszystkich. "Jakie to głupie!" "Przecież to bez sensu!".. No tak. Identyfikator jest bez sensu, mundurek jest głupi, nawet legitymacja szkolna jest niepotrzebna (delikatnie mówiąc..).
Urok wieku? Wiem. Ale niestety nie da się wszystkiego zwalić na młody wiek. Jest jeszcze coś takiego, jak elementarne zasady dobrego wychowania. A tego młodym ludziom właśnie często brakuje.
Nie ma dnia chyba, bym nie zagryzając warg i nie hamując rosnącej we mnie irytacji, nie powtarzała jak mantrę: nie huśtaj się na krześle, nie pluj papierami, schowaj jedzenie - to nie przerwa, nie obrywaj liści z kwiatka, odwróć się do mnie przodem, wypluj gumę do kosza, nie rzucaj nożyczkami - nikomu nie są na mojej lekcji potrzebne, nie rozmawiaj, bo za chwilę bedziesz krzyczeć, że nie rozumiesz zadania, nie chodź po klasie....
Nie... Nie uczę w szkole specjalnej ani w podstawówce... To jedna z lekcji w jednej z klas pierwszych w gimnazjum - molochu (bo ze względów oszczędnościowych chyba łatwiej było 10 lat temu utworzyć jedno gimnazjum dla dzieciaków z połowy miasta niż dwa mniejsze...).
Czasem się zastanawiam, po wyjściu z takiej lekcji, jak wobec tego wyglądają lekcje w podstawówce? Czy takie wędrówki ludów na lekcji to norma? Czy wyciąganie kanapki z plecaka po dzwonku na lekcję, a czasem i sprawdzeniu obecności, to przejaw przekory, czy może jakiś wyuczony nawyk? Przecież uczyłam w szkole podstawowej i jakoś było normalnie. A może to ja byłam taką terrorystką i tylko u mnie na lekcjach uczniowie wiedzieli jak się zachować?
Nie. U innych nauczycieli było tak samo. To co się zmieniło od czasu owej nieszczęsnej reformy oświaty?...
Tegoroczna próba sprawdzenia z jakim stanem wiedzy dzieciaki startują w gimnazjum. Nad czym popracować, jakie problemy nas czekają, kto zabłyśnie wiedzą, więc na kogo zwrócić uwagę, jako obiecującego kandydata do konkursów przedmiotowych...
Siadłam z wrażenia i przez dobre kilka minut zachowywałam się jak autystyk. Nikt... Nikt, zupełnie nikt z 20-osobowej klasy, nie wiedział co się stało w 1939 roku...
Oto dialogi uczniów w tejże własnie klasie podczas pisania testu:
- III rozbiór Polski? A to było coś takiego? - widzę rozbiegane oczy uczennicy.
- A co to jest odzyskanie niepodległości? - słychać głosy z tyłu sali.
- A tak w ogóle to co za kretyn wymyślił takie głupie pytania!- oburza się wyfarbowana blond panienka, wiekowo uczennica klasy I, z wyglądu raczej I liceum nie gimnazjum...
- Jaka odpowiedź fałszywa?? Nie mają innych zmartwień?
- A myśmy na lekcjach nie mówili gdzie Śląsk a gdzie Małopolska! Co to za głupie nazwy! - krzyczy inny oburzony pierwszak, obrażony, że coś się od niego wymaga poza obecnością na lekcji.
- Jak nie, głupku! Było! Sprawdzian nawet był! - odkrzykuje mu kolega z drugiego końca sali.
- Jakie to głupie! A pani to powinna nam pomóc, a nie rozdaje i nawet nie tłumaczy!
No tak. Najlepiej jakbym jeszcze podała prawidłowe odpowiedzi...
I jak czasem nie mieć serdecznie dosyć? A przecież w ciągu 45 minut lekcji trzeba okiełznać to towarzystwo rozczeniowo nastawione do świata: usadzić na miejscach (tylko jeden uczeń na 700 innych w szkole, ma zdiagnozowane ADHD, więc reszta powinna usiedzieć na miejscu od dzwonka do dzwonka - teoretycznie, jak się okazuje), poprowadzić lekcję tak, by największa maruda w końcu uznała, że było w miarę, kontrolować w międzyczasie wszystkie gaduły, plujki, wędrowniczki i innych, o których była mowa wcześniej, wyłowić z tłumu tych, którzy nie nadążają z pisaniem notatki, bo np. umiejętność pisania nadal jest im całkowicie obca, dostrzec perełki, które chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie mają odwagi się zgłosić, żeby nie dostać etykietki lizusa lub kujona...
Tak, wiem. Czasem to tylko jednostki, które potrafią rozbić każdą lekcję, a czasem to całe zespoły klasowe. Ale przecież są też klasy, w których takie zachowania by nie uszły, bo zaraz koledzy wyśmieją, zbesztają, odsuną od grupy.
W każdym razie wszyscy za rok będą mądrzejsi. Już się nauczą nie chodzić po klasie, nie jeść na lekcji, nie krzyczeć tylko mówić. Lekcje u nich będą prawdziwą przyjemnościa. A za dwa lata będą niemal wypoczynkiem dla strun głosowych i nerwów większosci nauczycieli.
Ale przyjdą kolejni. I cała 'zabawa' zacznie się od początku. A ja, jak co roku o tej porze pewnie sobie zadam pytanie - czy tak już będzie zawsze? Czy będzie kiedyś normalnie? Kiedy uczeń będzie się zachowywał jak uczeń? Kiedy norma znów będzie normą, a patologia patologią?