niedziela, 26 października 2008

"Z niczego nie ma nic"


O rany! Moja własna, prywatna bratowa zaprosiła mnie do teatru... Szok! Bo my tak ze sobą prawie nie rozmawiamy, bo nie mamy o czym. Choć znamy się od liceum - ona miała zawsze swoje towarzystwo, ja swoje, nigdy nie próbowała się jakoś bliżej zakumplować ani nic w tym stylu. Zawsze liczyła się tylko jej przyjaciółka Ania. Ciągle Ania i Ania. Nawet mojej mamie ta Ania wychodziła bokiem. Ale ostatnio się coś stało, bo Ania ze swoją rodzinką nie przyjeżdża na nasze rodzinne (tak, nasze rodzinne!) spotkania, zjazdy, czy jak to inaczej nazwać. Nieważne. Nie o tym chce pisać.
Więc zaproponowała mi wypad do teatru. Byłam w takim szoku, że zgodziłam się zanim spytałam na co w ogóle pójdziemy:) Ale gdy usłyszałam tytuł od razu miałam ochotę ją uściskać, czego oczywiście nie zrobiłam:)
"Cholonek". Mamoooo...... Piękna sztuka, cała śląską gwarą... Dla mnie to był majstersztyk. Dwie godziny śmiechu do łez przeplatane chwilami takiej zadumy, że czasem było mi aż nieswojo. Mogę się rozwodzić nad kontekstem historycznym, nad skomplikowaną historią Śląska, nad wyborami, przed którymi przyszło stawać mieszkającym tu ludziom... Mogę, ale nie chcę. Tak dobrze się bawiłam. Cytaty z dialogów były niesamowite. Tytuł posta to też cytat - ulubione powiedzenie pani Świętkowej, jednej z bohaterek spektaklu.
Hmmm... Akumulatory załadowane na cały tydzień:) Nic tylko jutro rano wstać i zacząć tydzień na nowo, nie pamiętając o tym co było. O wszystkim się nie da zapomnieć, bo pewne sprawy utkwiły jak zadra. Ale w końcu "Z niczego nie ma nic" i wszystko zostawia po sobie jakiś ślad w naszym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz