wtorek, 17 lipca 2012

jest na ziemi jedno moje małe miejsce... ;)


Nawet go nie dotknęłam. No dobrze,czasem patrzyłam. Ale od tego jest, by na niego patrzeć. Nie wiem,może nie wytrzymał tych ciągłych skoków temperatury i uznał, żeczas odejść na emeryturę? Odszedł z honorem, skłaniając swąrtęciową głowę ku ziemi, jakby chciał powiedzieć „Poddajęsię, ile można biegać po tej skali w górę i w dół”. Taki tobył mój wysłużony termometr. Kilkanaście dni temu zbuntował sięskutecznie i nawet w największe upały pokazywał 15 stopni. I odkilku dni sprawdzam temperaturę organoleptycznie, czyli wychodzę nabalkon sprawdzając jak są ubrani przechodnie, biorę poprawkę namoje wieczne odczucie zimna i póki co – daję radę. Miła pani zesklepu na dole chwilowo nie miała termometrów do przyklejenia, więcjak wrócę trzeba będzie zakupić. Ludzie bowiem czasem chodząubrani zdecydowanie nieodpowiednio do pogody ;)

To, że nie cierpię się pakować, tojuż wiecie. Niby wcale dużo rzeczy nigdy nie biorę, bo w końcu itak całe dwa tygodnie chodzi się w szortach i krótkichbluzeczkach, o strojach kąpielowych nie wspominając, a i tak coroku się dziwię skąd te 20 kilo na wadze lotniskowej siępojawia...

Aby więc nie stresować się zbytniowieczornym ważeniem walizki w domu i wczesnoporannym na lotnisku, oddni kilku błądzę po stronach różnistych celem przymiarki doremontu. O tak :) Pewnie pamiętacie moje przygody z barankami iinnymi kornikami. Tym razem nie będzie już żadnych tynków. Są naszczęście farby, które wyglądają bardzo do tynków podobnie, afachowca szukać nie trzeba, bo filmik instruktażowy skutecznie mnieprzekonał, że obie z Sis damy radę. I w końcu moje krzywe ścianyprzestaną straszyć swą krzywizną. Bo równanie ich i pylenie wdomu gładzią to zdecydowanie nie na moje nerwy. A tak – rach,ciach i będzie. Pomalowane, czyste, równe (ekhm..) i w różnetakie wzorki. O ile mi się uda coś wywzorkować hihi :)

Ale to za góra trzy tygodnie. Terazczas dopić kawę, dopakować się, jeszcze z trzy razy przepakowaći tak do 3 rano. Jakieś dziwne upodobanie mam to tej godziny,prawda? Ale co zrobić, jak na lotnisko trzeba dojechać na dwiegodziny przed odlotem, a samolot o 6 rano?...

Nie wiem, czy chłopaki w tawernie mająjeszcze komputery. Rok temu nie było. Może wróciły? A możeznajdzie się inny sposób na zaglądnięcie tu czy tam. Aparat bioręoczywiście, zatem fotorelacja gwarantowana :)

Do zobaczenia :)





wtorek, 10 lipca 2012

strach ma wielkie oczy i ogromne zębiska...


Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnietak sparaliżował strach. Wyjście z busa okupiłam potężnymizawrotami głowy i zrobiło mi się tak słabo, że o mało niepadłam na środku ulicy... Obrałam jedyny słuszny kierunek –Wujek Donald. Tam jest woda do ochlapania... Ledwo się dowlokłam...Doprowadziłam się jako tako do stanu używalności i poszłam.

Dochtor cyckolog okazał się byćprzesympatycznym, przemiłym i przeprzystojnym człowiekiem. I tylemojego, bo inaczej zeszłabym tam ze strachu jak nic... Zbadał,zaordynował usunięcie i jeszcze zapytał gdzie chcę – bo możechcę, by to on zrobił.

-Pan... - wyszeptałam na granicyprzytomności i stanęło na tym, że mam pojawić się we wrześniuto umówimy termin.

Ale strach wcale nie minął... Terazbędzie byle do września, byle do operacji, byle do wyników... Cóż.Ale przynajmniej wiem na czym stoję. Mama miała dokładnie taksamo, więc najczarniejszy z czarnych scenariuszy wcale nie musi sięziścić.

A teraz coś z innej beczki. To, żesprzęt elektroniczny mnie uwielbia, to już wszyscy wiedzą. A tymrazem padło na telefon. Laptop zresztą też zaraz na drugi dzień,nie tylko że ładował się 17 godzin bez efektu, to jeszcze jak sięzałączył, to potem skutecznie nie chciał się wyłączyć. Nawetw trybie awaryjnym i innych takich. Dopiero wyjęcie baterii mupomogło i od tej pory (odpukać..) działa jak trzeba. A telefon?Hmmmm...

Otóż skończyła się umowa więcmiła pani z firmy zadzwoniła, by podać szczegóły oferty. To, żenajpierw wcale nie chciałam z nią rozmawiać, to jedna rzecz, ale wkońcu dla tak zwanego świętego spokoju posłuchałam. Raju naziemi to mi nie obiecała, ale w sumie... Leniwa się coś ostatniozrobiłam, do salonu by trzeba było iść, a tu do domudostarczą.... Umowa taka jak zawsze.. No dobra – zdecydowałamsię.

Na drugi dzień, w środku nocy, czylio 7 rano, zadzwoniła pani z firmy kurierskiej, że będzie o 9.Ciśnienie mi skoczyło tak, że w momencie się obudziłam. Ale jakto o 9?? Nie dość, że mnie kobita budzi skoro świt, to jeszczezmienia godzinę dostawy, bo umówiona byłam między 14-19. Miałaminne plany na rano! Wdech – wydech. Dobrze. Byle do 9...

Pani była już o 8.30. Wszystkoszybko, sprawnie. No i potem to co tygryski lubią najbardziej –nowy telefon. Tu jestem trochę podobną do panów – podobnogadżeciarzy, bo lubię nowe telefony:)

Ciach, ciach. Przekopiowane kontakty donowego telefonu i dawaj – ustawić dzwonki, zdjęcia i inne takie.Gro i bucy – jak się u nas mówi. Taaaa... Uhm.. I nagle dzwonijakiś ktoś. Ktoś, bo nie znam numeru, w końcu się niewyświetliło kto zacz. Wielkie było moje zdziwienie, gdy po drugiejstronie łączy ujawniła się Mama... Ale czemu tak?.. Chwilę potemmelodyjka poinformowała mnie, że Sis się dobija, potem Tata, potemEwa... A Mama czemu tak dziwnie?...

Wszystkie wizyty u Rodzicówsprowadzały się do rodzinnego kombinowania czemu Mamy numer jestignorowany. Obczytałam się w forach, ale wiedza ta nijak nieprzystawała do mojego przypadku... Numer się nie dubluje, żadennie jest podobny...

Dziś, w ramach odstresowania się powizycie u lekarza, udałam się na pielgrzymkę po salonach mojegooperatora. Pan zadumał się niesamowicie, gdy okazało się, żewszystkie jego dobre rady już zastosowano i żadna nie zadziałała...Po kilku próbach dzwonienia w te i wewte, rozłożył bezradnieręce, wymienił kartę sim, bo tamta stara już była i uznał, zeto pewnie wina karty... Kilka chwil potem zadzwoniła Mama i... Znównie została zidentyfikowana!

Spojrzałyśmy z Sis po sobie iobrałyśmy kurs na salon nokii, bo przyzwyczajenie to druga naturaczłowieka i jak zmieniam telefon to tylko na taki. Przygoda zdotykalskim i samodzwoniącym, szalejącym w mrozy i upały eldżikiemkuki była zdecydowanie jednorazowa i więcej się nie skuszę...

I miły pan w serwisie miał nie ladazgryz... Wiem, że jestem wyjątkowa i niepowtarzalna, ale tym razemchyba przegięłam :) Nic, ale to nic nie skutkowało. Nie wiem cotam przeżywała Mama, gdy tak co chwila dostawała sygnał lub byłao takowy proszona. W końcu pan zrobił duże oczy.

- Aha – pomyślałam – cośznalazł..

- A wie pani, a tu się jakaśkłódeczka wyświetla jak się dzwoni do mamy – powiedziałzdziwiony swoim odkryciem.

Faktycznie...

- Noooo... Tego jeszcze nie widziałem– powiedział

- Ja też nie – zrobiłam równieogromne oczy.

Do teraz nie mam pojęcia jak się tostało, że Mamy numer był zablokowany... Miły pan mi zresetowałcały telefon, wgrał nowe oprogramowanie, zainstalowałam numery nanowo i... Jaka radość, gdy na wyświetlaczu pojawiło się znanehasło „Mama”. Ha!

Chciałabym kiedyś kupić coś, co odrazu będzie działać jak trzeba... Może kiedyś się uda :)




niedziela, 1 lipca 2012

no i są - wakacje


Czas leci szybciej niż czasem sięwydaje. Pożegnałam swoją klasę i przyznaję, że łatwo nie było.Choć od jakiegoś czasu powtarzałam uparcie, że płakać za niminie będę, to ledwie weszłam do klasy – musiałam wyjść nakorytarz. Jedno spojrzenie na te wszystkie twarze, badawczo we mniewpatrzone, sprawiło, że rozbeczałam się jak małe dziecko imusiałam wyjść... Przemówienie na tę okoliczność pożegnaniamiałam w głowie od kilku dni. Ale i tak nie powiedziałam tego cochciałam. Plotłam co ślina na jęzor przyniosła i jakby dziśktoś spytał co takiego mówiłam – nie pamiętam... Pamiętamtylko, że w ostatnich ławkach poszły w ruch chusteczki, gdypowiedziałam, że życzę im przede wszystkim, by byli dobrymiludźmi... Po pierwszych zdaniach sama jakoś się uspokoiłam. Potemjeszcze trochę mi się głos łamał przy rozdawaniu świadectw, aledałam radę.

Na koniec ostatnie wspólne zdjęciei... Poszli w świat. Zostało kilka osób. Dziękowali tak szczerze,że nie sposób było znów się nie poryczeć. Ich wspomnienia znaszego pierwszego spotkania były tak niesamowite, że aż trudnouwierzyć iż po dwóch latach mogą o mnie powiedzieć coś całkieminnego niż wtedy. Że jestem zołzą, okropną babą i jak ze mnąwytrzymają. Wytrzymali. I zmienili zdanie.

A potem przyszli inni. I ich słowa, żedzięki mnie polubili historię i że cieszą się, że stanęłam naich drodze, i ich słowa wdzięczności za wszystkie szkolne iprywatne rozmowy sprawiły, że mimo ogromnego zmęczenia, czasemzniechęcenia, po raz kolejny wyraźnie odczułam, że to co robięnaprawdę ma sens...

No a teraz czekam. Wizyta u specjalistyjuż za tydzień. Czasem w przypływie głupawki śmieję się, żeskoro nic tam nie ma to w końcu coś postanowiło urosnąć. Smutneto żarty, ale czasem się nie da inaczej. Człowiek by zwariował,gdyby brał wszystko na poważnie. Bo poważnie to się w trumniewygląda:)

W kwestii wakacyjnych planów jeszczechwilowa cisza. Tzn. jest termin i miejsce, tylko czekam aż tekoszmarne ceny troszkę spadną. Po raz szósty Korfu. Kto wie, czyjeszcze będzie mi dane tam polecieć. Więc póki mogę – lecę. Ijuż nie mogę się doczekać tego leniwego machania nóżką należaku w akompaniamencie szumu morskich fal. Oczywiście podwarunkiem, że nie przyjedzie znów 300 hałaśliwych młodychWłochów... Ale oni raczej w sierpniu więc liczę na ciszę,spokój, lenistwo i błogie nic nierobienie ze słuchawkami w uszachi książką w ręku.

I przerwa od internetu będzie. Laptopanie biorę bo w hotelu nie ma darmowego wi-fi.

Ale to dopiero 18 lipca. Teraz mamzamiar nadrobić zaległości w spaniu i w blogach. Na moim balkoniejuż zagościł cień, usiądę więc wygodnie w fotelu i zacznęodwiedziny. Mam wyrzuty sumienia, że tak Was wszystkichzaniedbałam...