poniedziałek, 18 czerwca 2012

Gdyby było za dobrze - byłoby za dobrze...


Skąd ta dawka chłopskiej filozofii?Bo tyle rzeczy się dzieje wokół nas, a my często myślimy, żenas to akurat nie dotyczy i nigdy dotyczyć nie będzie. Niby nie.Ale do czasu. Nie przypuszczałam, że koszmar wróci, tym razem domnie. Cztery lata temu dopadł Mamę, teraz ja.

Mówiąc wprost – jakiś czas temunamierzyłam na piersi guza... I panika, jaka mnie ogarnęła wtamtym momencie, zamurowała mnie skutecznie, podcięła skrzydła isprawiła, że chodzę od tamtego dnia jak w amoku i zupełnie niepotrafię sobie znaleźć miejsca. Oczywiście nic po sobie niepokazując... Bo przecież nie założę worka cierpiętnicy, by mniewszyscy wkoło żałowali... Kto ma wiedzieć – ten wie... Rozmowaz Mamą pomogła mi sobie to wszystko jakoś poukładać... Czekam nawizytę w poradni chorób piersi. Póki nie podotyka mniespecjalista, nie powie co i jak - pewnie będę się zamartwiać.Wiem, że nie powinnam, bo to przypadek z rzędu tych, na które sięwpływu nie ma, ale strach jest ludzki i na niego akurat wpływu niemamy. A boję się, nie da się ukryć...




piątek, 15 czerwca 2012

Przeżyłam! :)


Wyprawa do Warszawy była dla moichuczniów bez wątpienia przygodą życia. Nikt nie narzekał nawczesną godzinę zbiórki, przez cały dzień nikt nawet niestęknął, że niewyspany-zmęczony-chce już do domu. Właściwie,nikt poza mną, no ale, że ja maruda – to już przecież wszyscywiedzą:)

Pałac Prezydencki jest w środkuniesamowity! Ale nad czym zastanawialiśmy się ciągle po cichu? Jakoni to robią, że po takich dzikich tłumach, które się czasem'przewalają' przez te ogromne sale, wszystkie dywany są takmiękkie, puszyste i czyste... Mój skromny dywan po sześciu latachwcale nie częstego po nim deptania, przyklapł był ospale i nawettrzepak ani odkurzanie szczotką nie pomagają w jego liftingu. Nonic – moja hacjenda to nie Pałac Prezydencki więc nie śmiem sięporównywać. W każdym razie – nie dziwię się, że Gospodarztego miejsca mieszka gdzie indziej. Też bym nie chciała mieszkać wmuzeum. Bo tak właśnie się czułam chodząc po tych ogromnychkorytarzach, czy przemierzając jeszcze większe sale... Nie mojeklimaty. Zatem bycie prezydentem naszego kraju to zdecydowanie nierola dla mnie hihi :)

Wróciliśmy do domu późną nocą. Zwyróżnieniem! Dzieciaki szczęśliwe – ja zresztą też :)

A już na drugi dzień rano znówposkładałam się na autobusowym siedzeniu, przytuliłam do poduszkiz krową i próbowałam choć chwilę przekimać drogę do Kłodzka.Nic z tego. Lało jak z cebra więc plany wycieczkowe byłykorygowane z minuty na minutę. Towarzyszył nam ten deszcz przezpierwsze dwa dni. Ale... Ani razu nie zmokliśmy! Gdy tylkowysiadaliśmy z autokaru, deszcz znikał. Zmarzliśmy za toniesamowicie wdrapując się na Szczeliniec, mgła przeokropnazasłoniła przepiękne widoki ze szczytu, porywisty wiatr o małomnie nie zwiał z platformy widokowej, ale dobre humory nieopuszczały nikogo. Co jakiś czas słychać było z grupy mniej lubbardziej nieśmiałe „Muuu”. To z powodu mojej piżamy - też zkrową, która wzbudziła tak powszechną wesołość, że jakzeszłam rano na śniadanie przywitał mnie krowi chórek, któryprzepięknie zamuczał na mój widok :)

Takiej wycieczki dawno nie miałam.Trzy dni, dwie noce. Koszmar każdego nauczyciela. A tu?... Jak padłohasło, że cicho, bo „Pani Ewa musi odespać..”, bo „Kierowcamusi być przytomny..”, bo „Przewodnik...”, bo „...” - byłocicho. Bez dyskusji. Dwie najliczniejsze klasy w szkole. Nikt nierozrabiał, nie szukał guza, ani okazji do obniżenia zachowania.Sami się liczyli, sami pilnowali by się nie rozchodzić, nierozciągać... Oj – długo taka grupa już się nam chyba nietrafi.

A wczoraj, w powiększonym składzie ouczniów z innych klas, bawiliśmy się na komersie. I jak? Bosko! Iwreszcie kupiłam czerwone buty! Tzn – pojechałam po buty,przyjechałam też z sukienką. Bo tak się do mnie uśmiechała zwieszaka, że postanowiłam ją przymierzyć. I jakby była szyta namnie... Czy mogłam ją tak zostawić? Pewnie, że nie:) I nieżałuję. Czułam się w niej bardzo swobodnie – ja wrógsukienek, dobrze czułam się w rzeczonej... Świat oszalał... Nowebuty sprawdziły się na parkiecie, bo szalałam równo z uczniami.Dopiero w domu, po ich zdjęciu, poczułam, że chyba mnie boląnogi:)

A teraz najbardziej zwariowany tydzień.Sukienkę trzeba schować do szafy, buty do pudełka, teraz czas nainne atrakcje. Wszystkich ewentualnych studentów już odesłałam,gdzie raki zimują, zyskując zaszczytne miano szkolnej zołzy, ocenyprawie wystawione, stos papierów czeka na wypełnienie - czas wrócićdo szarej, szkolnej rzeczywistości.



sobota, 2 czerwca 2012

była 3:10 do Yumy - jest 3:30 do Łorsoł


Startujemy o 3:30. Bo nie liczy sięto, by dojechać szybko, ale by dojechać bezpiecznie. Zatemdzieciaki dostały przykaz zabrania poduszek, czegoś na przebranie(bo trudno wystąpić na uroczystej gali wyglądając jak ubogikrewny całej reszty Gości) i oczywiście jedzenia na „tam ipowrót”. Dyrekcja od kilku dni śmieje się na mój widok, że jakwysadzą mnie w niedzielę wieczorem (czy tam raczej w nocy) z busa,to nie opłaca mi się iść do domu, bo w końcu w poniedziałekprzed ósmą wybywam na kolejne 3 dni. A ja się wciążzastanawiałam, czy można wyspać się na zapas. Już wiem – niemożna:) Oglądam więc Opole i wciąż się zastanawiam o czymjeszcze zapomniałam i co zrobię, jak mi się kimnie na spotkaniu wPałacu Prezydenckim. Bo w końcu komu, jak komu, ale mnie się tomoże przydarzyć ;)

A na balkonie już mi pięknierozkwitają pelargonie. I oczywiście z całym moim szczęściem tomnie właśnie się przydarzyło, by wśród 14 zasadzonychczerwonych krzaczków, jeden okazał się być różowym. Ale gdytylko pączki pokazały prawdziwą zawartość, sytuację opanowano imam nadzieję, że i w tym roku balkon będzie piękny:)

Ech... Adrenalina rośnie. Niby napewno mamy wyróżnienie. Ale miło byłoby zająć jakieś miejsce:)