środa, 31 grudnia 2008

w blasku nocnej lamki...

Nie miałam dziś nic pisać. To miał być dzień, jak każdy inny. Mama dostała wyniki - guz nie był złośliwy... Ufff. Młoda dziś przywiozła pióro, żeby literki były kształtniejsze. To nic, że nawet uszy miała z atramentu - tak pochłonęło ją pisanie "a" i "o".... Przeczytałam "Kubusia Puchatka", czyli plany świąteczne wykonane w 50%. Kupiłam nowy czajnik do kuchni i się jeszcze nie popsuł... Nawet stwierdziłam, że liczba moich słoni wzrosła do... 201, bo 11 jakoś nie zauważyłam:), a 2 przybyły przez Święta...
Ale nie skończy się ten rok tak, jakbym tego chciała. Bo nic już nie będzie jak kiedyś. Ktoś o mnie kiedyś powiedział "jakaś kochana, takaś naiwna"... Bo ja ciągle mam nadzieję, że jeszcze bedzie dobrze. I choć może nie wyglądam na optymistkę, ciągle z nadzieją patrzę na lepsze jutro. Nawet jeżeli to jutro będzie za ileś lat.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

no i zostały trzy dni

Lubię siedzieć w ciemnym pokoju, w którym jedynie wesoło migocze choinka. I choć mi ciągle jeszcze świątecznie w duszy gra, już powoli, dzień za dniem, schodzę na ziemię.
Wymyślanie plastelinowych ludzików, budowanie pojazdów kosmicznych, pirackich i wojskowych w klocków lego, czy czytanie kolejnych opowieści o Kubusiu Puchatku, Kocie w butach czy Plastusiu - oto moje zajęcia na koniec roku. Dziś np. rysowałam z moją 6-letnią bratanicą szlaczki i literki. Tzn. ona rysowała, a ja śledziłam wzrokiem jej wysiłki, by dokładnie powtórzyć wzór, a potem samej narysować co trzeba i jak trzeba. Ale tyle przy okazji miała powodów, by co chwila robić przerwy: a to ręka boli, a to długopis za ciężki, a to jej straszy brat robił akurat coś ciekawego z klocków i się zapatrzyła... Po 15 minutach walki z wężykami i laseczkami pobiegła jeść obiad, a potem szybko wróciła do pokoju. Gdy chwilę potem siedziałam z mamą w kuchni i jadłyśmy obiad, aż obie parsknęłyśmy ze śmiechu:
- Bo wiesz, w szkole też tak mamy - instruował ją straszy brat, dumny pierwszoklasista. - Mamy przerwę, a potem wracamy i znowu piszemy. Mówię ci, ile my godzin w tej szkole piszemy!
Gdy wróciłam do pokoju, Młoda z przygryzionym ze skupienia językiem, była w połowie linijki z literką "i".
- Bo to już pisaliśmy w zerówce - oświadczyła, gdy spytałam, czemu tak zaczęła od środka alfabetu. Ale gdy uporała się z całym rządkiem "i", stwierdziłam, że na dziś wystarczy. A przy okazji zrobiło mi się żal tych 6-latków, które zostaną wtłoczone w szkolne ramy, podczas gdy mają jeszcze naturalne skłonności do zabawy.
No i tak mi się ten rok kończy, że ja - nocny Marek i śpioch nad śpiochami, jestem na nogach już o 6.30... Poranny mróz co prawda zaraz mnie stawia na nogi, ale jest też plus tego wszystkiego - mam okazję zjeść na śniadanie mleczną bułkę, jak za starych dobrych czasów:)
Stare, dobre czasy... No tak. Czas leci bardzo szybko. Za trzy dni zaczniemy odliczać dni od nowa. Nie, dziś nie mam ochoty na patrzenie w przeszłość. Zresztą, życie to nie film, gdzie można coś przewinąć, zatrzymać jak stop-klatkę, powtórzyć. Nie da się. To odeszło. Odeszły dni dobre i te, o których chciałoby się zapomnieć i nigdy nie przeżyć. Ale wszystkie te wydarzenia czegoś nas nauczyły, czasem pomogły nabrać dystansu do tego, co nas spotyka, czasem ten dystans stracić. Nic dwa razy się nie zdarza, a nawet jeżeli się zdarzy - już nie będzie drugi raz tak samo.

sobota, 27 grudnia 2008

i po Świętach?

Minęły jak zwykle za szybko. Zawsze tak jest.
Za oknem biało. Może nie są to zaspy po pas, ale przyjemna, świateczna, bożonarodzeniowa biel. I mróz, też niewielki, ale już zdążyłam zapomnieć jak to jest, gdy z zimna szczypią uszy i policzki, o nosie nie wspomnę:)
W radiu umilkły świąteczne rytmy. Wszyscy robią rozrachunki z minionym rokiem. No tak. Sylewster za pasem. Prawa rynku...
A w moim sercu ciągle rozbrzmiewają kolędy... A mojej głowie ciągle przewijają się świąteczne obrazy... Aż do teraz mi przechodzą dreszcze na wspomnienie Pasterki, gdy orkiestra zagrała na jej początku "Wśród nocnej ciszy.." Wszystkie Pasterki z dzieciństwa kojarzą mi się z tym samym: ciemny kościół, 12 uderzeń w gong i pierwsze dźwięki tej samej kolędy wygrane przez orkiestrę górniczą. I co roku jest tak samo. Jakby czas stanął w miejscu. I gdy brakuje któregoś elementu jest mi jakoś nieswojo.
Same Swięta minęły bardzo spokojnie i rodzinnie. Choć nie obyło się bez małych wypadków:) Gdy tata świecił świeczki przed Kolacją, nagle zgasła połowa choinki. Oczywiście rozmowa przy stole kręciła się wokół ewentualnych przyczyn tego "niezwykłego" wydarzenia:)) Na szczęście zawsze jakieś zapasowe światełka są pod ręką. Mam nadzieję, że i dla mnie się coś znajdzie, bo... wczoraj zgasły mi wszystkie żółte światełka z połowy choinki:( I tak na dobrą sprawę, wcale mnie to nie zdziwiło:))
Czy już po Świętach? Teoretycznie tak. Teraz od nas zależy ile tej atmosfery przetrwa w nas i na jak długo jej nam wystarczy.

środa, 24 grudnia 2008

Wesołych Świąt!!!

Choinka się dumnie panoszy w kącie (Mała - nie przejmuj się, i tak jest ładniejsza niż kiedykolwiek, a zrobić coś z niczego to wiesz... :D ), wszystko wysprzątane, upieczone, prezenty upchane w szafie... Prawie gotowe:) Wystarczy jeszcze na kilka godzin przeprowadzić się do kuchni, dokończyć wigilijne potrawy, wypatrywać pierwszej gwiazdki i zasiąść całą Rodziną przy stole.
A zatem:
Wesołych Świąt! 
Bez zmartwień,
z barszczem, z grzybami, z karpiem, 
z gościem, co niesie szczęście! 
Czeka nań przecież miejsce. 
Wesołych Świąt! 
A w Święta, 
Niech się snuje kolęda. 
I gałązki świerkowe 
niech Wam pachną na zdrowie. 
Wesołych Świąt! 
A z Gwiazdką! – 
Pod świeczek łuną jasną i piękną 
życzcie sobie - najwięcej: 
zwykłego, ludzkiego szczęścia. 
Wszystkim Wam - tym, którzy zagladają tu niemal codziennie, tym co sporadycznie i tym, którzy wpadają tu przez przypadek, i sobie też życzę, by atmosfera Bożego Narodzenia nie uleciała wraz z zapachem smażonego karpia, nie zgasła wraz z lampkami na choince, nie odeszła wraz z ostatnim gościem. Pogody ducha, uśmiechu na twarzy i radości w sercu, serdeczności i miłości na każdy nowy dzień. Wszystkiego dobrego.
Wesołych Świąt!!! 

 prezent 

wtorek, 23 grudnia 2008

na finiszu przygotowań, w światecznym nastroju

Jeszcze trochę i są! Święta oczywiście:) Dziś zrobiłam ostatnie zakupy. Zajęło mi to raptem pół godziny. Weszłam do sklepu i w chwilę poźniej nie było mnie widać zza stosu pudeł. Jak to zrobiłam? Proste- wymyśliłam sobie prezenty, wypatrzyłam je w sklepie i po prostu przyszłam do sklepu, żeby je tylko kupić:)
Porządki też już za mną. Ufff... Na sam koniec zostało to, czego mam najwięcej i co jest najbardziej czasochłonne, czyli moje słonie:) Dwie bite godziny pucowania trąb, uszu, nóg, ogonów. Oczywiście przy okazji przeprowadziłam spis powszechny. Naliczyłam się.... 188 trąbalskich współlokatorów:)) Żaden przy tym nie odniósł uszczerbku na zdrowiu w postaci utraty trąby [a niestety czasem się zdarza, że któraś odpadnie i wtedy dobrze, że ktoś wymyślił kropelkę;)], ale jeden stracił swą bujną czuprynę i jest troszkę łysawy:D
Jedyne co zostało to choinka. Z tą mieniącą się kolorowo obok poszło jakoś łatwiej, wystarczyło ją sobie tu 'zainstalować'. Z tą normalną zawsze mam problem, bo jakoś nijak te bombki nie chcą wisieć tak, jak bym tego chciała. Ale wszystko wskazuje na to ,że nie będę tej choinki jutro stroić sama, więc chyba pierwszy raz będzie wyglądać jak prawdziwa choinka.
Generalnie dawno nie czułam tak atmosfery Świąt, jak w tym roku. Naprawdę się cieszę, że będą już niemal za chwilę. I jak rzeczywiście, zgodnie z prognozami, spadnie na Święta śnieg - niczego więcej mi nie będzie trzeba do pełni światecznego nastroju.

piątek, 19 grudnia 2008

jeszcze trochę i Święta


Powoli nastrajam się do Świąt. Jutro 7 okien mnie czeka do mycia, ale dam radę. Pogoda co prawda temu nie sprzyja, bo pada mokry śnieg, ale cóż zrobić. Mama już w domu. Zdążyła obdzwonić już wszystkie swoje przyjaciółki i poumawiała się na spotkania na najbliższe kilka dni:)
W ogóle to nastrój jakiś taki mam dziwny. Spotkanie wigilijne było bardzo nastrojowe, więc chyba ta atmosfera mi się udzieliła...
I właściwie chyba nic więcej nie napiszę. Dziś się do tego nie nadaję. Nie po tym, że mogłam się dziś spotkać z kimś, kogo nie widziałam miesiąc, a te kilkanaście minut spotkania zakończyło się pożegnaniem na kolejne 2 tygodnie, albo i dłużej. Nie po tych życzeniach, z głebi serca, szczerych i chwytających za serce. Nie po tym co dziś usłyszałam...
Ja się nie użalam nad sobą. Nie popadam w żadną przedświateczną depresję ani w dołek wielkości Rowu Mariańskiego:) Zaczyna mnie dopadać magia Świąt. Dawno nie miałam tego uczucia. I choć te Święta będą dla mnie pod wieloma względami inne niż dotychczasowe, mam nadzieję, że ich czar sprawi, że na twarze wszystkich nas wrócą uśmiechy, które być może dawno tam nie gościły. Że to co zawiłe się wyprostuje, co niedomówione - zostanie dopowiedziane i wyjaśnione, co dawało szczęście - będzie go dawać jeszcze więcej, a co było nam bliskie - będzie nim nadal ze zdwojoną siłą. Ale, żeby nie było, jak w tej piosence świątecznej:

"Potem przyjdą dni powszednie
Braknie nagle ciepłych słów
Najjaśniejsza gwiazda zblednie
I niepokój jak co roku wróci znów..."

Nie, przecież nikt tak nie chce. Ja na pewno.

czwartek, 18 grudnia 2008

"Lecz nie jest źle - mogło być gorzej...


...czasem w życiu zdarza się pechowy dzień"
To refren piosenki, której nauczyłam się dawno temu, a podśpiewuję ją sobie choćby w takie dni jak wczoraj...
Po pierwsze - test semestralny z angielskiego... Nie miałam czasu ani głowy, żeby się do niego przygotować. Mama już w szpitalu i myślałam tylko o tym, żeby nie podskoczyło jej znów ciśnienie, bo wtedy się wszystko poprzesuwa w czasie. Ile umiałam w poniedziałek na powtórzenie, tyle miałam w głowie wczoraj... O gramatykę jakoś zawsze jestem dziwnie spokojna, wchodzi mi do głowy, gorzej ze słówkami i ćwiczeniami ze słuchu... Ale od czego ma się przyjazne dusze:) Myślałam, że będzie gorzej. W każdym razie przyjechałam do domu przed 20. Najpierw zadzwoniłam do mamy, jak się czuje. Potem do taty, żeby zrobić wywiad jak sobie radzi, a potem... zachciało mi się ciastek francuskich z marmoladą. Tak więc w ramach - nie wiem czego, odstresowania? - wzięłam się za ciastka... Nie tylko nic nie spaliłam, ale nawet są całkiem, całkiem:) A czekając aż kolejna porcja wjedzie i wyjedzie z piekarnika, postanowiłam przygotować na dziś testy z historii dla pierwszych klas. No i się zaczęło...
Włączyłam komputer i najpierw się okazało, że zniknęła cała moja lista kontaktów gg. Pięknie... Z serwera ściągnąć się nie dało, a lista, która była w komputerze też zniknęła. W każym razie z 40 osób na liście zrobiło się 6, bo tyle do dziś mi odpowiedziało na opis. Hmmm... Może się jeszcze odezwą...
A potem nagle odmówiła posłuszeństwa moja drukarka. Wyświetlił mi się całkiem miły komunikat "Komputer nie może nawiązac dwustronnego dialogu z urządzeniem". Jak to przeczytałam, to parsknęłam śmiechem - kto wymyśla takie komunikaty? Ale szybko mina mi zrzedła, bo sobie wyobraziłam, jak dyktuję pytania i powtarzam je po 10 razy każde i tracę pół lekcji... Próbowałam kilka razy, nawet instrukcję obsługi przeczytałam, ale nic mądrego się nie dowiedziałam:(
Wyłączyłam to wszystko i poszłam spać. Dziś rano włączam komputer w nadziei, że "urządzenie" się odobraziło i... samo wydrukowało mi to czego wczoraj nie chciało. Ufff...
Pobiegłam jeszcze przed lekcjami do taty, zaniosłam mu ciastka i przy okazji sprawdziłam czy na pewno wszystko ok. O 12 mama miała operację, więc znowu moje myśli krążyły daleko, ale gdy po szkole znowu podskoczyłam do taty, okazało się, że mama już wybudzona. Jak brat się wyrobi to wieczorem do niej podjedziemy. Może faktycznie jutro będzie już w domu.
Jutro... Lekcje co prawda skrócone, ale i tak szkolna Wigilia dopiero o 15.30... Ciężko tego nie komentować. Idę. Ale nie ze względu na dyrekcję. Robię to z szacunku dla tych, którzy wiele godzin poświęcili na przygotowanie jasełek i całej oprawy tego spotkania. No i wreszcie będzie okazja spokojnie usiąść i porozmawiać, gdyż w tej całej gonitwie niestety nie mamy nawet na to czasu, choć niejednokrotnie siedzimy obok siebie przy stoliku. Szkoda tylko, że dyrekcja nie potrafi potraktować nas poważnie i takie spotkania robi w taki dzień i o takiej porze...

sobota, 13 grudnia 2008

Mały Książę


Egzemplarz w tym roku osiągnął pełnoletność. Jest na nim nawet cena: 10 000 złotych... Nie pamiętam ile razy go przeczytałam. Ale za każdym razem trafiam na coś nowego. Dziś wpadło mi w oczy zdanie "Wśród ludzi jest się także samotnym". Nawet się zdziwiłam, że do tej pory nie zwróciłam na nie uwagi. Inaczej byłoby podkreślone, jak wiele innych fragmentów książki. Widać tak miało być, aby i to zdanie kiedyś zostało przeze mnie "odkryte":)
Moje pierwsze spotkanie z "Małym Księciem"? Miałam 7 lat. Tak, dokładnie tyle. Mój Brat, mający wtedy lat 9, grał właśnie Lisa. Do dziś pamiętam te próby w zimnym Domu Ludowym (hmmm... nawet nie wiem skąd taka nazwa...),tę pustą jeszcze, bo bez dekoracji scenę i jego żarty:
- Jestem tutaj, pod jabłonią - w pustym kącie!
Ile Mama i nieżyjący już ksiądz Staszek, reżyser spektaklu (miał nawet przydomek "ksiądz-reżyser", bo ciągle coś wystawiał z młodzieżą), namęczyli się, żeby podczas przedstawienia się nie zapomniał i nie krzyknął tego "w pustym kącie" :)
Widziałam setki prób, a mimo to z otwartymi z zachwytu oczami, znając niemal każdą kwestię na pamięć, siedziałam jak zahipnotyzowana na wszystkich przedstawieniach.
A potem? Potem co jakiś czas wypożyczałam sobie "Małego Księcia" z biblioteki, by w końcu kupić sobie własny egzemplarz i móc w nim zaznaczać ołówkiem te fragmenty, które zapadały w pamięci. Za każdym razem inny.
Dlaczego dziś sięgnęłam po "Małego Księcia"? Powodów jest wiele. Może chciałam sobie przypomnieć historię Pijaka, który pije, żeby zapomnieć, iż się wstydzi tego, że pije... Może to słowa Zwrotniczego, że "Zawsze się wydaje, że w innym miejscu będzie lepiej"... A może z powodu historii przyjaźni Małego Księcia z Lisem. Sama nie wiem nawet kto kogo tu oswajał: Lis - Małego Księcia, czy odwrotnie. Niby powinno być odwrotnie, ale przecież to Lis uczył jak tworzyć więzy, jak oswoić, jak zostać przyjacielem. To on zwrócił uwagę na to, że "Mowa jest źródłem nieporozumień". A jest. I to czasem bardzo bolesnych. To Lis właśnie pouczał Małego Księcia: "Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś"...
Bajka? Opowiadanie tylko dla dzieci? Doszukiwanie się na siłę drugiego dna? Ilu ludzi - tyle opinii. Dla mnie osobiście to wielka metafora. Może właśnie dlatego za każdym razem, gdy ją czytam, odkrywam coś nowego. Choć właściwie to nic nowego. To prawdy oczywiste, tylko ubrane w słowa, które czasem trudno nam znaleźć na nazwanie otaczającego nas świata, naszych uczuć, zachowań. Przecież mamy swoje własne gwiazdy, które śmieją się tylko dla nas i tylko my dostrzegamy ich niezwykłość, dla innych są zwykłe i pospolite. Przecież oswajamy i jesteśmy oswajani. I nie kalkulujemy z zimnym wyrachowaniem, że nie warto się przywiązywać do kogoś, że nie warto kochać, czy choćby tylko lubić kogoś, bo może jutro, albo za miesiąc, albo za 3 lata i tak się rozejdziemy. Oswajamy i dajemy się oswoić, bo potrzebujemy tych więzi. A że czasem boli? Cóż, "Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez", jak pisze Antoine de Saint - Exupery.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

prezenty, prezenty...


Nawet nie wiem kiedy minęły te dwa dni weekendu. Kontakt z rzeczywistością złapałam wczoraj wieczorem, gdy zbierałam kawałki czekolady z wykładziny w moim pokoju. Najprościej byłoby poczekać do dziś i pościągać je odkurzaczem, ale wówczas musiałbym spać na twardej kanapie w dużym pokoju, bo do małego byłby absolutny zakaz wstępu. Skąd ta czekolada na podłodze? Dzieci Brata przejęły wczoraj we władanie pół mojego mieszkania, a że ciocia (czyli ja) dała im na Mikołaja trochę czekoladowych łakoci, to... No właśnie:)
Sam Mikołaj przeszedł dość bezboleśnie. Nie mamy w zwyczaju szaleć z mikołajkowymi prezentami. Dzieciaki dostają zwykle drobne upominki. W końcu za 2 tyg z haczykiem są Święta. No i tu się zaczyna droga przez mękę. Odwieczny problem - komu co kupić, by na siłę nie uszczęśliwić, ale by naprawdę trafić z prezentem. Od lat hołdujemy zasadzie, że prezenty mają być praktyczne. Najpierw trwa sondowanie komu co by się przydało, a potem następuje "zjednoczenie sił", czyli dzielimy koszty:) Zasada oczywiście nie obowiązuje w wypadku dzieci - choć i tak są zawalone zabawkami i nie zawsze wiedzą czym się bawić, bo mają już tego za dużo - i tak pod choinką znajdują kolejny wóz strażacki, lalkę z przecudnymi funkcjami, domek dla lalek, w którym nawet dzwonek do drzwi wydaje odpowiednie odgłosy, kotka, kucyka - o bluzach, spodniach, rękawiczkach, czy innych ubraniach nie wspomnę (Babcia z Dziadkiem nie byliby sobą, gdyby czegoś praktycznego nawet im nie dorzucili do prezentu).
Z kupieniem prezentu dla Dzieci zazwyczaj nie ma problemu. W końcu od czego jest instytucja "Listu do Dzieciątka" (u nas bowiem prezenty dzieciom pod choinkę przynosi Dzieciątko). Wystarczy go przeczytać lub odszyfrować odpowiedni rysunek, iść do sklepu i porównać to z możliwościami finansowymi. Gorzej z tzw. dorosłą częścią rodziny. Listów nie piszą, a swe prośby nie zawsze jasno artykułują... A nawet, jak robią to bardzo, bardzo wyraźnie, to czasem uznawane jest to za żart. Pamiętam bowiem, jak kilka lat temu na pytanie zadane mi wprost, co chcę pod choinkę, powiedziałam "Kosz na śmieci". Brat spojrzał na mnie dość dziwnie i widać uznał to za żart, bo żadnego kosza pod choinką nie znalazłam. Kilka dni po świetach pojechałam do supermarketu, bo serio chciałam mieć kosz przy biurku, żeby nie biegać z każdym papierkiem do kosza w kuchni albo w łaznience. Gdy przyjechałam z zakupem, Mama powiedziała, że Brat był i o mnie pytał.
- Ewa pojechała po kosz na śmieci.
- Jak to? To ona serio mówiła o tym koszu? - zdziwił się.
No tak. Czasem nasze prośby zadziwiają otoczenie.
A tak w ogóle, właśnie wczoraj mój kosz został inwalidą po bliskim spotkaniu z nogą mojego Bratanka. Ale już nie powiem drugi raz, że chcę pod choinkę kosz na śmieci. I tak nie uwierzą. Kupię sama przy jakiejś okazji:)

piątek, 5 grudnia 2008

czas na odpoczynek


Zakupy udały się w 110%. 110, bo oczywiście kupiłam nie to co miałam, ale to co chciałam kupić od niemal 3 miesięcy:) Kupno spodni na moje niewymiarowe cztery litery czasem przerasta nawet mnie i wczoraj też sobie odpuściłam po przymierzeniu 8 par... Niekiedy wchodzę do sklepu, ubieram pierwsze lepsze, które wpadły mi w oko i zaraz biegnę do kasy, gdyż mam wrażenie, że uszyto je specjalnie na mnie, a czasem... Ech... Jak tak dalej pójdzie, to będe musiała chodzić w spódnicach - ale z ich kupnem mam taki sam problem :D
Do środy siedzę w domu. W środę się okaże, czy wracam teraz, czy dopiero po Nowym Roku. Ale dla mnie osobiście ta opcja raczej nie wchodzi w grę. To byłby miesiąc przerwy... Za długo. Myślę, że przez ten tydzień wszystko się unormuje. Kręgosłup przestanie boleć, ręka zacznie działać normalnie, wyśpię się i odpocznę. Odpocznę? Hihi:) W pierwszej kolejności muszę zrobić porządek w szufladach, bo już sama nie wiem co gdzie mam i wiecznie czegoś szukam:) Do tego już 3 telefony odebrałam ze szkoły, pt.kiedy wrócę, bo to pisma do sądu, bo przyszły dziś i trzeba odpowiedzieć do kiedyś tam, i w czwartek wywiadówka i jeszcze to czy tamto. Phiiii... Nic na zapalenie płuc - ze wszystkim zdążę. W końcu to ja jestem w tej szkole od rzeczy niemożliwych - załatwiam je od ręki, cuda zajmują mi więcej czasu:D
Dopiję więc spokojnie kawę, rozejrzę się dookoła i coś tam do roboty zawsze znajdę:)

środa, 3 grudnia 2008

w tę bezsenną noc...


Kolejna bezsenna noc... Ledwo zamknę oczy zadzwoni budzik brutalnie przywołujac mnie do porządku. I znów będę mieć wrażenie, że na mojej głowie leży kilkutonowy głaz, który uniemożliwia mi podniesienie jej z poduszki.
Przeczytałam właśnie na znajomym blogu czyjś komentarz, którego fragment brzmi: "Stanąć w milczeniu na skraju urwiska". Chodząc po Tatrach nie raz znalazłam się nad przepaścią. W dół- nic, tylko kamienie, a przede mną widok zapierajacy dech w piersiach. Żeby się znaleźć po drugiej stronie trzeba było pokonać strach i ostrożnie stawiając krok za krokiem iść wytyczonym szlakiem. Jeden nieostrożny ruch i spadasz. Tylko instynkt samozachowawczy i sprawdzeni towarzysze wędrówek są w takich sytuacjach gwarantem szczęśliwego dojścia do celu.
W życiu też się zdarzają urwiska. I takie dosłowne, i takie w przenośni. Przypomniało mi się to moje. Odejście znad tej "przepaści" zajęło mi dość dużo czasu i kosztowało wiele wysiłku moich Przyjaciół. Już prawie o wszystkim zapomniałam. Prawie, bo w takie noce jak ta wraca to, co dawno powinno odejść w zapomnienie. I kusi, i nęci, i odgania sen z powiek...
Chyba spróbuję zasnąć...
Mama już ma termin operacji. Na Święta będzie już w domu i to jest najważniejsze.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

i znów nowy tydzień


Zabawa ze zdjęciami przeniosła się na moich znajomych. Wystarczyło, że kilka zdjęć wrzuciłam na naszą klasę. Chwilę później ryczałam ze śmiechu jak dziki osioł widząc siebie sprzed 15 lat na profilach innych. Błagałam tylko każdego z osobna, żeby przez przypadek pinezek nie przypinał do tych zdjęć, bo przecież na niektórych.... sama siebie nie poznawałam :))
Oj, ale weekend się skończył i rano znów był problem ze wstaniem z łóżka. W szkole, jak to w szkole. Poniedziałek jakoś mija, jest krótki. Najgorszy jest piątek, wlecze się te 7 godzin jak nie wiem co... Dziś zostałam trochę dłużej, bo przyszła mama jednego z uczniów. Rozmawiałyśmy o jego ocenach i kompletnym braku zainteresowania ich poprawą (siedem jedynek i nic więcej...). Nie powiem. Bardzo szybko ustaliłyśmy co i jak, żeby pojawiły się jakieś pozytywne oceny, ale w pewnym momencie rozmowa zeszła na całkiem inny temat. Zwróciłam uwagę na to ,że dziecko bawi się na lekcji telefonem, a na przerwach żadne argumenty nie są skłonne przekonać go do zdjęcia kaptura z głowy. Na korytarzach nie pada deszcz ani śnieg, nie wieje wiatr, więc jakoś żaden argument typu "Bo mi zimno", do mnie nie trafia. I tu zaskoczyła mnie odpowiedź:
- Wie pani, on bardzo lubi te bluzy z kapturem. On nawet w domu w tym kapturze chodzi. No ja mu tłumaczę, że w szkole nie wolno, bo tak macie to regulaminach. Macie to w regulaminie, prawda?
Wzięłam głęboki oddech, żeby nie zemdleć na korytarzu i mieć przy okazji chwilę na zebranie myśli...
- Widzi pani - wykrztusiłam z siebie po kilku sekundach- są pewne rzeczy, których nie trzeba nigdzie zapisywać. To tak, jakbyśmy zapisali w jakimś regulaminie, że jak wchodzisz do kościoła to zdejmujesz czapkę, jak wchodzisz do domu zdejmujesz kurtkę... Są pewne normy, które ludzie ogólnie znają i respektują. W pomieszczeniach wszelkiego rodzaju mężczyźni zdejmują nakrycia głowy, chyba, że to synagoga, albo względy religijne takiego nakrycia głowy wymagają. Dla nas ludzi dorosłych są to sprawy oczywiste, dla tych młodych ludzi jeszcze nie. To na nas w związku z tym spoczywa odpowiedzialność wyrobienia w nich pewnych nawyków i nauczenia zasad savoir-vivre'u. Sami się tego nie nauczą, jak nie zobaczą prawidłowych wzorców.
Pani na mnie spojrzała dość dziwnie. Ugryzłam się w język. Przecież nie wygarnę jej prosto w twarz "Kobieto! W domu? W kapturze?? To jak on ma w szkole go zdejmować, skoro mama w domu mu tak pozwala chodzić?". Obiecała jeszcze raz, że z nim porozmawia i poszła. Być może i porozmawia, ale wiem jedno - jak w domu ma przyzwolenie na określone zachowania, w szkole będzie robił dokładnie tak samo, bo to dla niego jest normą. Jeżeli w domu może zapalić - w szkole zrobi to tym bardziej bez oporów. Jeżeli w domu używanie przekleństw uchodzi mu płazem, to buntuje się ile wlezie, czemu w szkole się go czepiają, on nie zna innego sposobu artykułowania swoich potrzeb...
I jak potem pracować z takim młodym człowiekiem, który wiecznie otrzymuje sprzeczne sygnały?...