poniedziałek, 1 grudnia 2008

i znów nowy tydzień


Zabawa ze zdjęciami przeniosła się na moich znajomych. Wystarczyło, że kilka zdjęć wrzuciłam na naszą klasę. Chwilę później ryczałam ze śmiechu jak dziki osioł widząc siebie sprzed 15 lat na profilach innych. Błagałam tylko każdego z osobna, żeby przez przypadek pinezek nie przypinał do tych zdjęć, bo przecież na niektórych.... sama siebie nie poznawałam :))
Oj, ale weekend się skończył i rano znów był problem ze wstaniem z łóżka. W szkole, jak to w szkole. Poniedziałek jakoś mija, jest krótki. Najgorszy jest piątek, wlecze się te 7 godzin jak nie wiem co... Dziś zostałam trochę dłużej, bo przyszła mama jednego z uczniów. Rozmawiałyśmy o jego ocenach i kompletnym braku zainteresowania ich poprawą (siedem jedynek i nic więcej...). Nie powiem. Bardzo szybko ustaliłyśmy co i jak, żeby pojawiły się jakieś pozytywne oceny, ale w pewnym momencie rozmowa zeszła na całkiem inny temat. Zwróciłam uwagę na to ,że dziecko bawi się na lekcji telefonem, a na przerwach żadne argumenty nie są skłonne przekonać go do zdjęcia kaptura z głowy. Na korytarzach nie pada deszcz ani śnieg, nie wieje wiatr, więc jakoś żaden argument typu "Bo mi zimno", do mnie nie trafia. I tu zaskoczyła mnie odpowiedź:
- Wie pani, on bardzo lubi te bluzy z kapturem. On nawet w domu w tym kapturze chodzi. No ja mu tłumaczę, że w szkole nie wolno, bo tak macie to regulaminach. Macie to w regulaminie, prawda?
Wzięłam głęboki oddech, żeby nie zemdleć na korytarzu i mieć przy okazji chwilę na zebranie myśli...
- Widzi pani - wykrztusiłam z siebie po kilku sekundach- są pewne rzeczy, których nie trzeba nigdzie zapisywać. To tak, jakbyśmy zapisali w jakimś regulaminie, że jak wchodzisz do kościoła to zdejmujesz czapkę, jak wchodzisz do domu zdejmujesz kurtkę... Są pewne normy, które ludzie ogólnie znają i respektują. W pomieszczeniach wszelkiego rodzaju mężczyźni zdejmują nakrycia głowy, chyba, że to synagoga, albo względy religijne takiego nakrycia głowy wymagają. Dla nas ludzi dorosłych są to sprawy oczywiste, dla tych młodych ludzi jeszcze nie. To na nas w związku z tym spoczywa odpowiedzialność wyrobienia w nich pewnych nawyków i nauczenia zasad savoir-vivre'u. Sami się tego nie nauczą, jak nie zobaczą prawidłowych wzorców.
Pani na mnie spojrzała dość dziwnie. Ugryzłam się w język. Przecież nie wygarnę jej prosto w twarz "Kobieto! W domu? W kapturze?? To jak on ma w szkole go zdejmować, skoro mama w domu mu tak pozwala chodzić?". Obiecała jeszcze raz, że z nim porozmawia i poszła. Być może i porozmawia, ale wiem jedno - jak w domu ma przyzwolenie na określone zachowania, w szkole będzie robił dokładnie tak samo, bo to dla niego jest normą. Jeżeli w domu może zapalić - w szkole zrobi to tym bardziej bez oporów. Jeżeli w domu używanie przekleństw uchodzi mu płazem, to buntuje się ile wlezie, czemu w szkole się go czepiają, on nie zna innego sposobu artykułowania swoich potrzeb...
I jak potem pracować z takim młodym człowiekiem, który wiecznie otrzymuje sprzeczne sygnały?...

2 komentarze:

  1. Witaj Effciu, do znudzenia powtarzam,ze dziecko z domu wynosi to, co prezentuje potem w szkole.Powtarza zaslyszane opinie (nawet jesli sa wyglaszane tylko wtedy, gdy nie ma go w poblizu) i zachowuje sie tak, jak dorosli z jego najblizszego otoczenia. I wlasciwie troche mi zal tych dzieci, bo to wpierw powinno sie wychowac ich rodzicow, a dopiero potem zajac sie nimi. Np. w wielu domach nikt nie uczy dzieci tzw. dobrych manier przy stole, bo w domach niewiele rodzin przestrzega "etykiety", choc dorosli przynajmniej teoretycznie wiedza o co chodzi. Potem widac (np. na wczasach), ze mama lub tata usiluja nadrobic braki dziecka w tej materii, obludnie karcac dziecko slowami - jak ty sie zachowujesz przy stole, kto cie tak nauczyl? No wlasnie- ciekawe kto.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niewychowane dzieci niewychowanych rodziców? Coś w tym jest...

    OdpowiedzUsuń