wtorek, 21 lipca 2020

wakacje z niszczarką w tle

Niszczarka od dwóch dni wyrabia normy ponad własne możliwości i już ledwo zipie. Matko i córko, co ja w tych szafkach przymelinowałam… Naprawdę? Każdy z nas produkuje tyle makulatury, czy może ja jestem jakaś nadgorliwa?? Niszczę i niszczę, a tego nie ubywa. Wychodzę ze słusznego założenia, że skoro nie zajrzałam do czegoś przez ostatnie kilka lat – nie zajrzę do tego na pewno i przez kilka następnych. I to z bardzo prozaicznego powodu – tyle tego w tych szafkach upchałam, że nawet nie pamiętam co tam jest.
Część papierzysk przechodzi zatem krótkotrwały proces darcia i rozdarcia, część podlega obróbce skrawaniem, czyli trafia do niszczarki i wychodzi w postaci bardzo urokliwych konfetti. Tak z tydzień mi pewnie jeszcze zejdzie, ale przynajmniej mam zajęcie. Przed południem zalegam na balkonie, gdy tylko słoneczko się uprzejmie wyłoni zza chmur, a potem wyciągam kolejny stos makulatury i dzieło zniszczenia trwa do wieczora. Z przerwą na obiad oczywiście. Tygodniowe planowanie obiadów opanowałam już kilka miesięcy temu, więc jedno nie wadzi drugiemu – wiem co, kiedy i jak szybko się uda zrobić.
Na szczęście dzisiaj opróżnili pojemnik na makulaturę. Zgadnijmy kiedy się znów zapełni i kto tego dokona ;)

poniedziałek, 13 lipca 2020

Zmiany na Wichrowym....

…coraz bliżej. Jak nic się nie zmieni to za miesiąc będziemy dumnymi posiadaczami hacjendy większej o 2 pokoje (!). Właściwie to ja będę, a Rajski nieco później, bo pani notariusz oświadczyła, że skoro obecna hacjenda jest tylko moja, to i nowa musi być na razie tylko moja. Potem możemy to zmienić, ale na razie musi być tak, a nie inaczej. No ok, niech będzie. Ważne, że będzie :)
Korzystając z czasu oczekiwania na podpisanie ostatecznych papierzysk, zaczęłam robić wstępne porządki, bo im mniej szpargałów do przeniesienia, tym lepiej. I wpadłam w euforię już w pierwszym dniu wyrzucania z szafy wszelkich „przydasiek”. Spośród stosu teczek i teczuszek wygrzebałam jedną taką niepozorną, zakurzoną jak sto bandziorów. A w niej czaiły się paski z wypłaty. Tak, wiem – po co komu one. Ale jakoś z sentymentu je zachowałam. I teraz sentyment przybrał formę relikwii niemal…. Drążącą ręką wyjęłam pasek z koperty oznaczonej 1998/1999. Mój początek kariery ;) A na pasku stoi kwota 367 zł. Czujecie to? 367 zł! I tam nie ma żadnych zer na końcu. Trzysta sześćdziesiąt siedem złotych! Na ¾ etatu, zaraz po studiach… W tym całe 16 zł za wychowawstwo. Potem były poszczególne stopnie awansu, kolejne podwyżki… I musiały minąć 22 lata, żebym mogła powiedzieć, że dzisiaj to zarabia się prawie 10 razy więcej. Ale wszystko też 10 razy podrożało… O jejku! No nie wyrzucę tych pasków. Zachowam dla potomności.
Poza tym – brak perspektywy wyjazdu gdziekolwiek, doprowadza mnie do niewielkiego doła. Pociesza mnie tylko myśl, że dzieje się to na zasadzie „coś za coś”, a po zamianie mieszkania będzie i tak co robić. Bo zacznie się coś, co ja po prostu uwielbiam – remont. Bo ja serio kocham remonty. I znów będzie rozstrzyganie dylematów związanych z doborem kolorów, meblowaniem (bo pokojami już się podzieliliśmy), logistyka prac i cała ta otoczka, która sprawia, że effka jest szczęśliwa i czuje się jak ryba w wodzie.