czwartek, 22 sierpnia 2013

effka leniwa

 

Od powrotu do domu obiecuję sobie, że zrobię to i tamto, a w efekcie nawet moja domowa „szkolna” szafka nie została jeszcze wysprzątana. Gdy tylko rok szkolny się skończył, wcisnęłam tam siłą wszystko, co tylko przypominało mi o pracy, docisnęłam kolanem, by się nie wysypało i zamknęłam drzwiczki. I teraz się boję otworzyć. Nawet nie dlatego, że na pewno wszystko się rozsypie po pokoju, ale dlatego, że będzie to znak, iż wakacje się już skończyły... A ja wciąż wakacyjna. Nawet moje włosy, które znów nabrały bardzo wakacyjnego koloru, jak zwykle żyją własnym życiem, niekoniecznie chcąc się poddawać szczotkom czy nawet prostownicy. Znak to niechybny, że fryzjer czeka...


A wakacje były piękne tego roku:) Takie inne:) I wszyscy wiedzą dlaczego :)


Rajski złapał bakcyla... Wciąż wspomina te kolory morza, to niebo, te palmy, wschody i zachody słońca, fantastycznych ludzi... Jednym słowem – kolejny zakochany w greckich klimatach – i o to chodziło :) Zdjęć mamy tyle, że niejeden japoński turysta by się przy nas zawstydził. To Rajski zachwycony widokami pstrykał wciąż na prawo i lewo :) Przyznam, że gdy przyszło nam z tego prawie 1,5 tys. zdjęć wybrać trzy (tak, tak – trzy!) na naszą piękną wymalowaną ścianę w wyremontowanym pokoju, mieliśmy nie lada problem... Ale po prawie miesiącu mamy już dwa. Zostało jeszcze jedno – nasze wspólne. I tu jakoś nie umiemy się porozumieć, bo każde ma jakieś obiekcje do swojego wyglądu na tym czy tamtym.


Pogoda była jak zwykle cudowna, choć podobno tutaj słoneczko też w tym czasie nie próżnowało i dawało się wszystkim we znaki. Korfu jednak bogate było w tym roku w liczne anomalie pogodowe typu burze (suche, bez deszczu)i wiatry, które jak nigdy podobno uprzykrzały życie zarówno miejscowym jak i przyjezdnym. Na to drugie jakoś niespecjalnie zwróciłam uwagi, gdyż wyspa ta zawsze mi się kojarzyła z silnym wiatrem, przez który trzeba było czasem uciekać z plaży, bo piasek unosił się tumanami w powietrzu, jak w czasie burzy piaskowej. Nie zwróciłam na niego uwagi dopóki nie wsiedliśmy do samolotu... Ledwo samolot wystartował, wpadł w takie turbulencje wywołane mocnymi podmuchami wiatru, że oczami mej niepoprawnej wyobraźni widziałam pikujących nas prosto do morza... Przyznam szczerze, że jak się nie boję latać, tak tym razem byłam podobno zielona ze strachu. Ale po dobrych kilkunastu minutach telepania na wszystkie strony było już jak po desce – prosto do domu. A tam lenistwo wzięło górę i dlatego odzywam się dopiero dziś....