Tak, tak:) Właśnie czytasz bloga największego geniusza, jaki kiedykolwiek stąpał po tym ziemskim łez padole :D
Otóż, jako dobry pracownik, choruję zazwyczaj w dni wolne od pracy, czyli weekendy, ferie, święta i ewentualnie wakacje. I niniejszym własnie, trzeci dzień męczę się z jakimś paskudnym czymś grypopodobnym. Bo co jest najlepsze na ferie? Fervex oczywiście (i to wcale nie miała być reklama...) Co prawda gorączka w wymiarze 37.5 to u mnie niemal stan utraty świadomości, ale po raz pierwszy mi to wyszło na dobre.
Po nieprzespanej czwartkowej nocy, gdy już trochę doszłam do siebie, usiadłam pokornie przed komputerem, wychodząc z założenia, że im prędzej uporam się z całą robotą, tym szybciej będę mieć normalne ferie. Otworzyłam Konstytucję, wyjęłam podstawę programową z historii i zaczęłam się wczytywać [moje zadanie nr 2 na ferie brzmiało "Prawa człowieka a podstawa programowa z historii" - bez komentarza proszę...]. Kompletnie nie wiedziałam, z której strony to ugryźć. Im bardziej się wczytywałam, tym bardziej bolała mnie głowa. A im bardziej bolała mnie głowa, tym robiło mi się coraz bardziej gorąco. I to mnie zaczęło zastanawiać.
- Jak to gorąco? Przecież siedząc przed komputerem zawsze zakładałam najgubszy sweter, bo marzłam. Więc czemu dzisiaj siedzę w krótkim rękawku i płonę jak piec martenowski?
Poszłam po termometr.
- No pięknie - pomyślałam. - Gorączka... Ale jak już zaczęłam, to skończę. Przynajmniej szkic zrobię. Choć numerki artykułów i treści nauczania wypiszę, a same treści dopiszę, gdy już bedę w stanie myśleć i ruszać palcami.
Nie mam pojęcia, jak wyłączyłam komputer i jak znalazłam się w łóżku... Jak obudziłam się rano miałam uczucie, że głowę mi przez noc podmienili, bo była dziwnie ciężka. Ale przynajmniej temperatura spadła. Za to gdy załaczyłam komputer - oniemiałam! Przeczytałam raz i drugi, a potem trzeci. Wszystko było napisane! Żadnych numerków, po prostu zrobione! Spojrzałam na godzinę zapisania dokumentu - zajęło mi to raptem 3 godziny, a wszystko łącznie objęło... 38 stron... Szok! Nie pytajcie, jak to zrobiłam, bo nie pamiętam:D Nie wiem ile by mi to zajęło czasu w stanie "bezgorączkowym", ale nie istotne:) Jest zrobione i to całkiem z sensem:)
Na fali radości, że mam normalne ferie, wieczorem pojawili się u mnie Goście. Tacy przez duże G. Bo ich widok w moim przedpokoju spowodował, że przez moment się zastanowiłam, czy to nie efekt rosnącej wieczorem gorączki:) W każdym razie tego wieczoru mój geniusz ujawnił się po raz drugi:)
Poróbował ktoś podsmażyć kiedyś mięso do spaghetti nie zapalając gazu? Nie? A ja tak!:)
Prawie popłakałyśmy się ze śmiechu, gdy po 5 minutach mieszania mięsa na patelni zorientowałam się, że nie zapaliłam palnika:) Na samo wspomnienie tamtej chwili, do teraz mam niekontrolowane ataki śmiechu:) Jestem wielka i genialna:) Jeszcze przyszłe pokolenia będą opowiadać o tym anegdoty. No ale coż - jestem jedyna i niepowtarzalna, a z gorączką, już całkiem nie do podrobienia:)
Dziś nie mam zamiaru nic gotować ani wypełniać żadnych tabelek. Dziś mam zamiar się polenić za wszystkie czasy i śmiać się sama do siebie na wspomnienie wczorajszego dnia:)