środa, 7 stycznia 2009

kilka minut przed snem

Wszystko było gotowe, chciałam tylko poprawić jakieś zdanie i... wylogowało mnie, a wszystko zniknęło. Nie, nie napiszę drugi raz tego samego. Może tak właśnie miało być... Zresztą od rana jest nie tak jak być powinno.
Objadając się pizzą zobaczyłam sobie zatem, po raz - nie pamiętam który, "Mamma Mia!". Dlaczego akurat to? Może dlatego, że greckie klimaty, że piękna muzyka (Brosnan co prawda strasznie się męczy śpiewając i fałszuje niemiłosiernie, ale robi to z takim rozbrajającym wdziękiem, że jakoś mu się da wybaczyć), a może dlatego, żeby wracając do wspomnień, zapomnieć choć na chwilę o zmartwieniach codzienności. Czy się udało? Owszem:) Czasem coś się nam wymyka z rąk, bo nie mamy czasu, żeby się zatrzymać na chwilę. Bo zniechęceni, zmęczeni, rozżaleni, rozgoryczeni nie mamy ochoty albo siły, by zadbać o to co dla nas najważniejsze. Kto ma w domu kwiaty, ten wie, że trzeba o nie dbać regularnie. Każdy jest inny, każdy ma swoje przyzwyczajenia związane z nasłonecznieniem, wilgotnością itd. Działanie 'z doskoku' sprawia, że więdną, schną, czasem tracą kolor. Ludzie też są jak kwiaty. Też potrzebują, aby ktoś o nich dbał. By osłonił przed wiatrem problemów, zadbał o rozdarte liście myśli, czasem urządził im prysznic, by spłukać kurz egoizmu. Czasem wystarczy im odrobina zainteresowania, by pojawiły się pierwsze, nieśmiałe kolorowe kwiaty szczęścia. Tak niewiele nam potrzeba, by rozkwitnąć. I tak niewiele, by zwiędnąć.

7 komentarzy:

  1. Witaj Effciu, dobrze zauważyłaś, że czasami niewiele trzeba aby zakwitły owe kwiaty szczęścia. Myślę, ze gdy mamy nieco wyższe wymagania odnośnie tegoż szczęścia, to jest szansa, że te kwiaty może i rozwiną się nie tak prędko, ale za to na znacznie dłużej.Z tym znikanierm tekstu - zawsze mam jakies cyrki pisząc posty na bloggerze. Jeżeli piszę literkę "ż" to zaraz mi znikają następne słowa, więc moje teksty są przez to "sepleniące", a do tego, czasem ni z tego ni z owego, bez mego udziału, tekst znika a pokazuje się komunikat,że post się juz opublikował, a ja go nie dokończyłam przecież. Na szczęście jest to proces odwracalny.Serdeczności dla Ciebie, anabell

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając Twoje słowa zrozumiałam dlaczego mówię do moich kwiatków!! Dlaczego czasem pogłaszczę listka. Rodzina często śmieje się ze mnie gdy to robię. Córeczka nie- zauważyłam że zaczęła mnie naśladować:) Był czas że straciłam wszystkie swoje rośliny...z doskoku,zapomnienia,braku weny, w czasie depresji,w czasie chaosu. To jak traktujemy rośliny w naszym otoczeniu dużo mówi nam o naszym aktualnym samopoczuciu,o nas samych, o tym co się aktualnie dzieje w nas i w naszym życiu...Z lubością pielęgnuję od lat już kilkunastu roślinkę którą zasadziła jeszcze moja nieżyjąca mama-zawsze mi przypomina o niej-duża,piękna,dorodna palma...Taka zielona pamiątka dzięki której mam wrażenie że mama jest cały czas w domu...pozdrawiam zielono!!!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... Niektórzy twierdzą, że nawet te 'nieco wyższe' wymagania i tak są zbyt wysokie...A co do mojej walki z techniką:) Mnie też się tu co chwila coś przestawia bez mojej świadomości... Wczoraj było tak, a dziś jest już inaczej i przestaję się tym powoli przejmowac - traktuję to jak swoisty folklor:D Na ile potrafię, na tyle sobie radzę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też rozmawiam z moimi kwiatkami. W zasadzie jeden pokój to prawie jak las - poprostu zielono:) I rosną w tempie zastraszającym. Można by powiedzieć, że produkcja nowych kwiatków u mnie trwa na okrągło cały rok. I nie ważne, że to nie sezon na rozsadzanie kwiatków - jak tego nie zrobię nawet w środku zimy, to mi wyjdą z doniczek:) Ciągle jakieś odszczepki wypuszczają korzonki poustwiane w rządku w kuchni na parapecie. Nawet teraz, tylko nie mam chwilowo natchnienia i czasu, żeby je w końcu zasadzić do doniczek. No i czekam z utesknieniem na maj. Wtedy na moim balkonie zamieszkają dumne pelargonie i dopiero wtedy będę się czuć, jak prawdziwy miejski ogrodnik:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wyrażnie jestem antytalentem komputerowym i wnerwia mnie, gdy cos sie dzieje poza moja swiadomośćią.Chciałam nawet iść na kurs komputerowy, ale mi odradzono, bo tam tyle mnie nauczą co juz umiem, a rezte nalezy zdobywą c praktycznie. Dobre sobie, ja się nie urodzilam pod komputerem.Miłego Effciu, anabell

    OdpowiedzUsuń
  6. Ewciu, ostatni akapit, to istna poezja- podziwiam. Ja w trakcie pisania postu co jakiś czas klikam na "zapisz szkic", bo też często mi się gubiły lub na przykład bez powodu brakowało prądu i cała moja pisanina szła na marne.Pozdrawiam kwieciście;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czasem trudno mi coś nazwać, siedzi to we mnie i się męczę i nie umiem tego z siebie wyrzucić i wtedy... nie wiem jak i skąd, ale powstaje takie coś. Dziękuję za nazwanie tego poezją. To najmilsze słowa jakie dziś usłyszałam:)

    OdpowiedzUsuń