czwartek, 29 stycznia 2009

Morfeusz chyba nie lubi cappuccino...

Zdarzyło mi się o tej nieludzkiej porze wyłączać komputer, ale załączać - nigdy. W telewizorni oczywiście nic nie ma... Wpatrując się w sufit zdążyłam więc sobie w wyobraźni przemeblować pokój, przemyśleć wszystkie za i przeciw przestawienia komputera i ustawienia łóżka - i nic. Nawet "smutasy" z mojej mp3 nie pomagają... Siedzenie w oknie też nie. Ciemno. Śnieg tylko zaczął prószyć. Może do rana napada na tyle, że będzie biało. W sumie już jest, ale jeszcze nie tak, jak powinno:)
Jak tak dalej pójdzie to zacznę chyba robić porządek w tym stosie papierów obok mnie i za jakieś dwie godziny będę mogła sobie zaśpiewać "Blues o czwartej rano" SDM-u.
To chyba wszystko przez to cappuccino:)Choć dziwię się, bo nawet kawa tak na mnie nie działa i zasypiam po niej bez problemu. Otóż wlałam w siebie prawie pół litra tego cudownie spienionego napoju, wcale nie myśląc o tym, że jest tego aż tyle. Choć filiżanka wyglądała jak małe wiaderko:) Ewa przezornie wzięła mniejszą porcję i mam nadzieję, że teraz śpi, a nie liczy klepek na podłodze. Ja już nie mam czego liczyć. Chyba, że ilość kryształków cukru mieszczących się w łyżeczce do herbaty, ale to jest zadanie dla kogoś innego. Mam nadzieję, że kiedyś policzy:)
Pierwszy tydzień ferii już prawie minął. Nie mogę powiedzieć, że cierpię na nadmiar wolnego czasu. Ciągle się coś dzieje, tzn. ciągle coś robię. Prawie połowę papierkowej roboty mam już za sobą, zostało najgorsze, ale też jeszcze jest trochę czasu. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda mi się gdzieś pojechać, bo jak się porządnie przewietrzę, dotlenię i zmęczę, to mi dobrze zrobi. W poniedziałek postanowiłam się dotlenić i zmęczyć domowym sposobem, i wzięłam się za mycie okien. Owszem, pomogło - padłam razem z drabiną, ale obie przeżyłyśmy:) Dziś (wczoraj) był jedynym dniem, kiedy wiedziałam, że gdzieś wybywam, bo zaplanowałyśmy ten babski dzień już tydzień temu. Ale, że będę teraz po nocy siedzieć i stukać w klawisze, nie wymyśliłabym nigdy:) Jutro (dzisiaj) nigdzie nie idę, więc pewnie odeśpię. Grunt, że nie trzeba wstawać to pracy. O tak! Jak ja nie lubię dźwięku budzika...

14 komentarzy:

  1. beatris3076@op.pl29 stycznia 2009 10:04

    z tym dźwiękiem budzik to nie tylko Ty masz problem...hihihihmam dwa tygodnie urlopu i wzięłam się za porządki,ale jakoś też mi różnie z nimi idzie.Potrzebuję raczej towarzystwa więc staram się gdzieś wyjść,w piątek mam pierwsze wyjście i buszowanie po sklepach,mam nadzieję że to choć trochę pobudzi mnie do działania,przyszły tydzień mam zamiar poświęcić na nadrabianie zaległości towarzyskich,ale co z tego wyjdzie? czort to wie...heheheco do kawy.....hmmmm....pijam kiedy muszę,jako niskociśnieniowiec powinnam,ale nie bardzo lubię,jednak czasem zdarzają mi się takie wpadki jak Twoja i snuję się jak zjawa nocną porą po domu:)Pozdrawiam zimowo:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Yhym, też nie lubię. Choć właściwie dość często, mimo ferii, budzę sie w budzikowej porze, to jednak co wstać samemu, to samemu. Wyrywanie ze snu boli, wiadomym jest wszak powszechnie, że kiedy człowiek wstać musi, śpi się najlepiej.Ja w czasei przerwy świątecznej byłam zawalona pracą, teraz leniuchuję na całego. Między innymi chadzając po jeszcze nieodkrytych przeze mnie blogach :-)Pozdrawiam.. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja z moim niskim ciśnieniem to już nawet nie wspominam o tym, że bez kawy niemal śpię na stojąco:) O porządkach zapomniałam na samym początku tygodnia, więc tylko duży pokój jest przygotowany na ewentualne niespodziewane wizyty gości, natomiast u mnie wygląda jak po trąbie powietrznej conajmniej. Wszędzie jakieś papiery, zeszyty, książki... I codziennie powtarzam sobie, że wieczorem poukładam to wszystko, co niepotrzebne powkładam do szafki - a wieczorem mówię, że zrobię to jutro... I w końcu to zrobię, ale raczej nie dziś, dziś nie mam siły:)

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak! Najlepszy sen przychodzi akurat wtedy, gdy trzeba wstać. Zazdroszczę Ci tych całowicie wolnych ferii, ale w przyszłym tygodniu też mam zamiar takowe mieć i nic nie robić:)Dziękuję za zostawienie śladu:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam tak samo, kiedy piję kawę popołudniu, nie musi być nawet "wiaderko" cappucino. Spać się nie da, a na coś sensownego brak sił. A propos pobudek, to w jednym z moich dziewczęcych pamiętników napisałam dewizę, pod którą nadal mogę się podpisać: "Największy luksus życia - móc budzić się bez budzika!". :) Zdaje się, że w Polsce posypało znów śniegiem, proponuję spacer, z całą pewnością ożywi zmysły! Pozdrawiam cieplutko (spod kołderki, bo zmogła mnie choroba)! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. I najciekawsze w tym wszsytkim jest to, że nigdy, przenigdy nie miałam problemów z porannym wstawaniem. Za to to, co się dzieje ze mną w tym roku, przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia:D Śniegu za dużo nie napadało, ale zrobiło się wesoło przynajmniej za oknem:)Nie daj się chorobie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziś policzę ile jest w łyżce :D

    OdpowiedzUsuń
  8. A to się w ogóle da policzyć? :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj Effciu, ja mam "ekologiczny" budzik, czyli swojego psa. Tylko gdy coś mu dolega potrafi mnie obudzić wcześniej a ta na co dzie budzi mnie w różnych porach, czasem dopiero o 8,30. Porządny, dobry pies. A gdy nastawiam budzik, to bez względu na ustawiona godzinę - budze sie przed nim. Zboczenie jakieś, czy co?Cieplutko pozdrawiam, anabell

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie, nie zboczenie, raczej podświadomość. Ja się budzę przed budzikiem, a gdy ten już w końcu zadzwoni - zasypiam na nowo... Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do bezproblemowego porannego wstawania. Póki co mam ferie i śpię ile się da. No, chyba że się nie da wcale spać:)

    OdpowiedzUsuń
  11. U mienia jest tak, że potrafię do 6 rano nie spać, potem do południa budzikom absolutna śmierć! Ale i tu jest dobrze- bardzo trudno mnie obudzić. Jeden zwykły głośny budziczek nie da rady! Ale mam jeszcze całkiem wprawioną w budzeniu mnie córkę- ano wyszkoliło się biedactwo-inaczej nie zjadło by śniadania:)) Kawy na noc używam rzadko, wolę wieczorem mocniejsze trunki:):) I rozbudzi to to i zapoda humoru i nie przeszkodzi potem zasnąć:)A może trzeba było samego gorącego mleka z miodem...?Jak dla mnie niezawodny sposób na szybki sen.. a i kawę pogoni:)))pozdrówki znowu-zimowe:)!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Był taki czas, kiedy mój genialny tatuś ustawił mi na wieży, w ramach pobudki, piosenkę Piaska "Budzikom śmierć" :) Ale nie pomogło:D Przestawiłam po kiku dniach na piosenkę, która zaczynała się od słów "Jak dobrze wstać skoro świt". Oczywiście budzili się wszyscy tylko nie ja. I okazało się, że najlepszym sposobem na obudzenie takiego śpiocha jak ja jest... zwykłe radio. I tak zostało do dziś. Co prawda radio-budzik umarł śmiercią naturalną i teraz budzi mnie wstrętny dźwięk pobudki w telefonie, ale jak przekręce się w łózku i włączę radio - wiem, że nigdzie nie zaśpię, gdy tego nie zrobię - czeka mnie poranny jogging. Przez cmentarz - bo tak najbliżej:)Pozdórwki cieplutkie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. To już teraz wiem, skąd ta choroba w poście powyżej- skutek mycia okien!Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba tak... Chociaż teoretycznie było ciepło - musiało gdzieś zawiać. Ale idzie ku dobremu:)

    OdpowiedzUsuń