wtorek, 13 stycznia 2009

nie miała baba kłopotu...

W ramach ukulturalniania młodego pokolenia, wpadłyśmy z Panią Sztuką na szatański pomysł zabrania uczniów do opery. Ale nie po to, by zobaczyli jak wygląda budynek na zewnątrz i wewnątrz, czy posłuchali wywodów, któregoś z oddelegowanych na tę okazję pracowników opery, ale tak na poważnie - do opery na operę.
Czyli tak nawet bardzo poważnie...
Nawet nie było problemów ze znalezieniem chętnych, co mnie miło zaskoczyło. Nie obyło się oczywiście bez argumentów typu "Być może to twój pierwszy i ostatni wyjazd do opery", ale generalnie nie trzeba było nikogo zbytnio przekonywać. Problem pojawił się w momencie, gdy któryś bardziej obeznany w temacie spytał, czy trzeba się ubrać jak do teatru, albo i gorzej wystroić.
- Oczywiście, że tylko strój galowy. Adidasy i dżinsy odpadają. O bluzach z kapturem nie wspomnę.
Przeboleli i to.
Zadowolona z dobrze spełnionej dziejowej misji ucywilizowywania przyszłości narodu przyszłam do domu, otworzyłam szafę i... Padło znane wszystkim hasło "Ale ja nie mam co ubrać!" Gdyby było ciepło, nie miałabym problemu, ale w zimie? (Tak nawiasem mówiąc, gdyby faktycznie przyszło mi iść do opery latem, też bym pewnie otworzyła szafę i stwierdziła, że nie mam co na siebie włożyć i że zimą byłoby łatwiej coś znaleźć).
Zaaferowana postanowiłam kupić coś, co byłoby jak najbardziej odpowiednie na taką okazję. "Coś" - to znaczy sukienkę.
Ja i sukienka... Dwie odległe galaktyki... Ale skoro chłopcy uznali, że mogą się poświęcić i zamienić adidasy na niewygodne wyjściowe buty, to i ja mogę się wcisnąć w jakąś sukienkę...
Ufff... Jest. Taka, jaką sobie wymyśliłam (specjalnie mi ją do sklepu podłożyli, czy jak?). Zdjęłam z wieszaka i potulnie potuptałam do przymierzalni.
O matko jedyna! Co tam się działo! :) Gdyby ktoś to kręcił, dostałabym Oskara:))
Najpierw nie bardzo wiedziałam, jak to coś założyć. Od dołu, przez biodra się nie dało, a od góry, przez głowę, jakoś niewygodnie. Gdy już jakoś udało mi się ją ubrać, pojawił się kolejny problem - zamek na plecach. Gdy i ta przeszkoda została pokonana, nagle odkryłam dlaczego tak ciężko było mi się wcisnąć w tę sukienkę - mój rozmiar już nie jest moim rozmiarem! (Przytyłam??? Eeee... Pewnie zaniżyli numerację..) Spojrzałam w lustro. Wszystko pięknie, ładnie, tylko: za krótka, za ciasna i w ogóle czuję się w niej jak w zbroi... Trzeba zdjąć.
I zabawa zaczęła się od nowa. No bo jak odpiąć zamek, gdy sukienka za ciasna i każdy nieostrożny ruch grozi jej popękaniem na szewku, a do tego chyba mi się ręce skurczyły, bo do własnych pleców nie sięgam! Koniec końców udało się ją zdjąć. Z ulgą wskoczyłam w dżinsy, włożyłam kurtkę i poszłam do kolejnego sklepu.
Jest. O takiej też kiedyś myślałam. I znowu wyprawa do przymierzalni. Tym razem rozmiar w porządku (czyli tamten coś był nie ten..), nawet ubrałam z większą wprawą, tylko... Dlaczego wyglądam jak nienadmuchana piłka plażowa? Na wieszaku wyglądała o wiele lepiej...
Do innych sklepów już nie weszłam. Brakło czasu. Może dziś jeszcze gdzieś pójdę popołudniu. Zrobię też jeszcze raz dokładny remanent w mojej szafie. Może nie jest tak źle i coś tam jednak znajdę.
I tak to właśnie jest. Nie miała baba kłopotów - zachciało się jej pójść do opery:)

8 komentarzy:

  1. Skąd ja to znam!!! Wierzaj mi, nie jesteś sama w walkach w przymierzalni!!! Tam wielokrotnie dzieją się dramaty,komedie i inne sztuki i sztuczki!!! Ja się wzięłam na sposób i zawsze biorę najpierw rozmiar większy od mojego:) Najczęściej okazuje się że ten większy jest niestety dobry:( A że ciuchy z reguły na wieszakach lepiej wyglądają to już norma:) Mamy okrutnie spaczony wzrok przez te fotoszopy w gazetach i tyle!!! A popróbuj poprzymierzać sukienkę, której na pierwszy i drugi rzut byś w życiu nie kupiła i nie założyła! Zobaczysz jak możesz się zdziwić!!!Powodzenia i pozdrawiam!PS Na marginesie- nienawidzę przymierzać!!!!Lubię kupować w lumpeksach bo jak w domu przymierzę i niedobra to lżej wyrzucić albo komuś oddać! No ale wiem- do opery to nie w lumpeksie! Choć mogę się mylić!:))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja generalnie w ogóle nie spoglądam na sukienki i traktuję je jak wystrój sklepu, a nie towar, który też podlega sprzedaży. Hmmm... Chyba jutro będzie wielkie szaleństwo zakupów:) A przy okazji nabiorę wprawy w ubieraniu sukienek:D

    OdpowiedzUsuń
  3. znam to, znam :Dz mała poprawką, ja uwielbiam zakupy i zawsze coś kupię :Dzresztą ja i moje męskie ubrania, to jednak łatwiejszy orzech do zgryzienia niż typowo kobiecie ubrania, dodatki itp :Dale spokojnie, mój spokoj też został zakłócony 'nie masz problemu, znajdz sobie babe'

    OdpowiedzUsuń
  4. Weź mnie nie dobijaj dodatkami, prosze :D Bo w końcu faktycznie pojadę w spodniach, a tego raczej bym nie chciała...

    OdpowiedzUsuń
  5. Effciu, z całego serca Ci współczuję. Nie cierpię sukienek, od stu lat chodzę w spodniach, do opery wciskam spodnium. Ostatni raz mialam na sobie sukienkę 5 lat temu, na ślubie córki, bo nie wypadało wystapic w czarnym spodnium. Ale pomysl z tym ukulturnieniem miałyście dobry.Miłego Effciu, anabell

    OdpowiedzUsuń
  6. Sama sobie współczuję:) Mam dwie sukienki w szafie, właściwie trzy, ale dwie wkładam tylko latem i tylko gdy jestem na wczasach, a tę jedną czasem w domu, bo ją akurat bardzo lubię:) Ale pochwalę się - kupiłam! Zdjęłam z wieszaka, ubrałam i już wiedziałam ze to ta a nie inna. Więc teraz mogę jechać. A sukienkę wykorzystam też przy innych okazjach. Pewnie ich nie braknie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspólczuję Ci, bo ja jestem chora, gdy mam cokolwiek przymierzyć w sklepie, na dodatek jeszcze w zimie, gdy człowiek ma na sobie stertę ubrań!Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dla mnie nie ma znaczenia, czy to zima czy nie - nie lubię robić zakupów i już. Wkładam i zdejmuje tony ubrań a nie mieszczę się zazwyczaj w tych przymierzalniach, bo choć jestem dość szczupła to i tak mam wrażenie, że projektowano je dla dzieci.. Nie ma gdzie powiesić własnych rzeczy, a co dopiero te, które mam zamiar przymierzyć. Nawet butów nie ma jak postawić i w efekcie zimą trzeba uważać, by nie utonąć w kałużach po poprzednich użytkownikach kabiny... Chyba kiedyś jakiś post poswięcę temu zagadnieniu, serio:)Dla mnie zakupy muszą wyglądać tak: wchodzę, podoba mi się coś, przymierzam, pasuje więc kupuje i wychodzę... Czasem się udaje, czasem nie. I tego drugiego przypadku własnie nie lubię. Ma pasować i już:DPozdrawiam ciepło:))

    OdpowiedzUsuń