piątek, 18 września 2009

veni, vidi...


Powinno być jeszcze „vici”, ale ja nie „vici”. Choć tak właściwie… To czemu nie. Przecież lenia przezwyciężyłam i w końcu pojechałam do Metropolii. To nic, że znów pozwijali asfalt i co kilkadziesiąt metrów cały autobus jęczał i stękał, bo wpadał w dziury lub akurat go wybijało gdzieś w przestworza… Bałam się, że jeszcze jedna taka skocznia i będę szukać żołądka gdzieś kilka siedzeń przede mną.
Metropolia ostatnio bardzo odświętna, wszędzie czarno i niebiesko od stróżów prawa. Ale nie dziwi nic. W końcu fani basketu zjechali z całej Europy. Ale mi się uśmiech wymalował, gdy zobaczyłam Greków, owiniętych flagą i krzyczących do siebie „Endaxi”:)
Chwila skupienia. Nie. Nie idę do Spodka. Kino. To mój cel wyprawy. Spojrzałam na zegarek – luzik, 15 minut. Ale niestety przy kasie okazało się, że nie ma seansu o 16.30 (to po co w gazecie wypisują takie godziny???) tylko o 17.30. Niech będzie. Przezimuję w empiku. Ale ledwo tam weszłam od razu żołądek znalazł się na wysokości gardła… Co ja tak uczulona na zapach farby drukarskiej? Ale ok., posterowałam w kierunku książek historycznych. Przynajmniej tytuły poczytałam… Potem moje „ulubione” sklepy z ciuchami (jakaś torebka by się przydała, czy coś…) i jakoś dotrwałam.
Nie jestem krytykiem filmowym. Nie chodzę do kina na aktora, reżysera lub nie wiem na co tam jeszcze ludzie idą. Chodzę na film. Nazwiska mnie ani nie przyciągają ani nie odpychają. W jednym filmie ktoś jest super, w innym beznadziejny. Ja się skupiam na fabule. 
A że Brad Pitt? Mógł pewnie grać ktoś inny i tak by mnie to nie wzruszyło. A ten Pitt to mnie nawet wkurzał cały czas z tą nonszalancją w głosie, nastawieniem do świata, że to on – najlepszy w swym fachu, i wszystkich i wszystko ma w głębokim poważaniu. I ten głos… Nosowo – gardłowy. Jakby mi tak ktoś cały dzień gadał to bym chyba szewskiej pasji dostała. Normalnie jak Linda – nie przymierzając. Dobrze, że się za dużo nie nagadał w tym filmie. Ale właśnie to co mi tak na nerwy działało, sprawiło, że stworzył niezapomnianą kreację. Takiego cwaniaczka, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Choć dla mnie i tak Pitt niknie w cieniu Cristopha Waltza w roli płk. Hansa Landy. Niemiec - poliglota, potrafiący się znaleźć w każdej sytuacji, mający niezwykłego nosa do rozwiązywania spraw nierozwiązywalnych, czasem poważny i dokładny jak Herkules Poirot, czasem zabawny i fajtłapowaty jak Jaś Fasola… Jakoś nie sposób go nie polubić.
Nie wiem kiedy minęły te prawie trzy godziny. Film jest niesamowity. Tak. Nie jest cudowny, piękny itd. Jest niesamowity. Ale jest też trudny w odbiorze. Twórcy cały czas bawią się odczuciami widza. Bardzo misternie budowane napięcie nagle pryska jak bańka mydlana, bo jeden gest, mina, słowo czy rekwizyt powodują, że wszyscy wstrzymujący oddech nagle parskają śmiechem. I odwrotnie. Świetnie bawię się oglądaną sytuacją, bo jej komiczność nie pozwala oderwać wzroku od ekranu i sekundę później odwracam głowę z obrzydzeniem, bo nie mogę patrzeć na wycinanie na czole kolejnej swastyki lub ściąganie kolejnego skalpu… Aby uniknąć nieporozumień, wszelkie niedopowiedzenia są wyjaśniane spoza kadru, a dla lepszego wyłowienia z tłumu największych szych III Rzeszy, pojawiają się na ekranie strzałki z ich nazwiskami.
I muzyka. Nieczęsto zwracam uwagę na ścieżkę dźwiękową. Ot, coś tam sobie gra w tle, jest niemal spójne z tym co się dzieje na ekranie. Czasem zdarza mi się w połowie filmu złapać na tym, że nie ma nic, żadnej muzyki, cisza. Tu jednak od początku muzyka mnie zaczarowała. Jakby nie z tego filmu. Delikatna, rzewna, urokliwa… Niekiedy nie pasująca swą subtelnością do oglądanych brutalnych scen. Sprawdziłam. Ennio Morricone…
Zupełnie inny film o wojnie. Bez patosu. Ale też, choć balansuje na granicy pastiszu, nie przekracza granicy dobrego smaku. A że się śmiejemy? Cóż, wojna była czasem tragicznym, ale wtedy ludzie nie tylko płakali. Również śmiali się, kochali, zdradzali, zakładali rodziny, starali się żyć normalnie w tych nienormalnych czasach. I może z takiej perspektywy należy obejrzeć ten film. Zaskoczyło mnie zakończenie. Chyba twórców trochę poniosła wyobraźnia przestawiając własną wizję zakończenia wojny. Ale może właśnie czasem trzeba sobie zadać i to pytanie „Co by było, gdyby…” 
„Bękarty wojny”, bo oczywiście o tym filmie piszę. Polecam. Warto.




12 komentarzy:

  1. Cudna recenzja,mnie w każdym razie zachęciła.I wiesz chyba sobie dzisiaj zapodam Brada Pitta i sie wsłucham w jego głos...zaintrygowałaś mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze powiedziawszy, po wczorajszej rocznicy napasci na Polske przez Sowiety mam na razie dosc tematu wojny. Nawet jesli gra tam taki fajny aktor. Pewnie obejrze sobie dopiero w drugim obiegu. Niemniej pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, Ewo, rzadko do kina chadzam, zadawalając się raczej tym, co po eurozłączu na ekran telewizora pada, choć dawniej bywałem wiernym oglądaczem filmowych nowości. Coś mi się wydaje, że z wiekiem zawęża się perspektywa patrzenia na filmy i anim się człowiek obejrzy a staje się zwierzęciem domowym,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Starsza była wczoraj i poleca bardzo:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno nie bylam w kinie ale na ten film,to z szacunkiem,nie pojde. Wszystko,co mrozi krew w zylach oraz ludzkie meczarnie to nie dla mnie. Taka juz jestem. Nawet ksiazek w tej tematyce nie czytam. No ale,skoro podobal sie Tobie to musial byc dobry. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałam wrażenie, że ma policzki wypchane watą i przez to tak dziwnie mówi:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, jak będzie w tzw. drugim obiegu to i ja go chętnie obejrzę po raz kolejny:) Ale nie ze względu na aktora. Któregokolwiek:) Nooooo.... Chyba, że byłby to Nicolas Cage;)Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zazwyczaj czekam aż film znajdzie się w telewizji. Ale tym razem nie mogłam się oprzeć... I filmowi o pani Sendlerowej też się chyba nie oprę. Nie mogę bowiem przeboleć, że "Lektora" nie zobaczyłam. Ale chyba już jest na dvd, więc nadrobię zaległości.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też polecam, bardzo polecam:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Trzeba być wyjątkowo pozbawionym uczuć i wrażliwości, by móc oglądać bez zmrużenia oka sceny brutalne i krwawe... Film mi się podobał, ale pewne sceny były zbyt realistyczne...Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Film chętnie zobaczę..Tak, zadziwiające jak łatwo - choć może to niedobre słowo - człowiek potrafi się odnaleźć w warunkach ekstremalnych. Kiedy wydaje się, że czasy takie, iż jedynie strach nami powinien rządzić, jakoś udaje nam się stworzyć dla siebie namiastkę codzienności pod okiem horroru. I uśmiechnąć się, i pomyśleć, że przecież jutro też jest dzień..

    OdpowiedzUsuń
  12. ... i może to jutro będzie lepsze od dziś... Albo nie będzie go wcale. Cieszę się, że żyjemy w czasach, gdy takie problemy są nam obce.Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń