piątek, 3 maja 2013

majówka z PKP w tle

Długi majowy weekend zapowiadał się obiecująco. Miłe panie i panowie Pogodynki trąbili wszem i wobec, że 1 maja będzie 30 stopni. Hmm.... Tylko że te 30 stopni to chyba było przedwczoraj, wczoraj i dziś razem do kupy. Ale naiwnie wierząc zaklinaczom pogody wybraliśmy się do Ustronia z ambitnym planem zdobycia Czantorii. Rok temu wszechpanoszące się lenistwo wygrało i szczyt został zdobyty dzięki wyciągowi. W tym roku miało się to dokonać przy użyciu własnych nóg.


„Godzina piąta, minut trzydzieści, kiedy pobudka zagrała” - tak śpiewali kiedyś rezerwiści, a my ze śmiechem stukaliśmy się w czoło, że wolne a tu w środku nocy pobudka. Jednak pozbieraliśmy się i już dwie godziny później siedzieliśmy w pociągu. Ustroń przywitał nas szaro – burym niebem zakrywającym zazdrośnie okoliczne szczyty. Zlustrowaliśmy krytycznie nasze kurtki i buty, przyjrzeliśmy się innym niedzielnym turystom i stwierdziliśmy, że nie jest źle. Chwilę potem dwie sapiące lokomotywy, których co rusz wyprzedzały kolejne pędzące pod górę osoby, wyszły z założenia, że to nie wielka pardubicka i nie ma się co spieszyć, bo przecież w końcu dojdziemy. Więc marsz był przerywany co chwila na złapanie oddechu, a przy okazji sfotografowanie robaczka, źdźbła trawy, kropelek wody na liściu, szpileczkach sosny czy po prostu łapanie w obiektyw siebie nawzajem. Pogoda nie rozpieszczała. Gęsta mgła zasnuła szlak i mijający nas turyści niknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tu i ówdzie leżały płaty brudnego śniegu i nic prócz kalendarza nie wskazywało na to, że to pierwszy dzień maja. Ale w końcu i my dotarliśmy do celu. Kawa, herbata, papu i można było znów zatopić się we mgle by wejść na szczyt. I to nic, że widoczność była niemal zerowa – satysfakcja ze zdobycia szczytu była wielka. Chwila na odpoczynek, małą sesyjkę i zarządzono powrót. Razem z nami schodziła też mgła, więc na dole przywitało nas nieśmiało słoneczko. Potem jeszcze spacer nad Wisłą i została godzina do pociągu. Nie powiem – siedzący tryb życia powoli dawał się we znaki i coraz nowsze partie mięśni meldowały swe istnienie w mniej lub bardziej brutalny sposób.


Peron powoli zapełniał się podróżnymi, którzy chcieli dojechać do Wisły. Krótki komunikat z megafonu, że pociąg jest opóźniony o 60 minut wzbudził w nas lekki niepokój – przecież to nim mieliśmy wracać do domu... Godzina oczekiwania na nasz pociąg zleciała jakoś szybko, ale gdy i ona nadeszła, gdy na peron przyszli inni chętni na powrót do domu, a wielbiciele Wisły wciąż czekali na swój opóźniony pociąg, megafon zaskrzeczał po raz kolejny: „Pociąg osobowy spółki Koleje Śląskie z Wisły Głębce do Katowic jest spóźniony na czas nieokreślony. Następny pociąg osobowy do Katowic odjeżdża planowo o 17.38”. Koniec komunikatu. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem. Kolejna godzina czekania??


W sumie czekaliśmy trzy godziny. Bo ten co miał 'przyjechać planowo' też był spóźniony ponad godzinę...


Weszliśmy do domu późną nocą niemal. Ledwo przytomni ze zmęczenia, które daje o sobie znać do dziś. Był jeszcze ambitny plan wyjazdu do Krakowa. Dziś. Ale poranne burze i stalowo-szare niebo skutecznie odstraszyło od wyjścia z łóżka. No i znów pociąg? Dziękujemy. Chyba resztę weekendu spędzimy grając w karty i nadrabiając zaległości w książkach. Kraków nie zając – nie ucieknie.

7 komentarzy:

  1. Coś mi się wydaje, że koleje regionalne na długo pozostaną poza Waszym zainteresowaniem.A ja myślałam ( tylko nie wiem na jakiej podstawie), że podział kolei na te "bliskie i dalekie" usprawni ich pracę. Widać, że to niereformowalna instytucja.
    Podobno, przed wojną wg przejeżdżających pociągów można było sobie zegarek regulować. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, to jakaś legenda pewnie:)))
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wymiękłam i odłożyłam plany na jutro i pojutrze. Liczę, że się pogodynki tym razem nie pomylą. Na pociąg liczyć mogę właściwie na pewno: na tak krótkiej trasie jeździ, że się w sumie nie spóźnia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kraków też w tej aurze paskudny...:) Wypić co grzecznego, co zacnego poczytać, czem niezgorszem przekąsić i tako się radować światem...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobno można było, ale to było w ubiegłym tysiącleciu, zatem "dawno i nie prawda" ;) A chwilowo zamiast PKP wolę naszą komunikację miejską, zawsze większy wybór linii jakby nie patrzeć ;)
    Pozdrawiam gorąco i życzę zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  5. I dopiero dziś pogoda zrobiła się w sam raz na spacery... A jutro do pracy jak na złość... Czyli wszystko w normie

    OdpowiedzUsuń
  6. I tak właśnie zostało zrobione :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tym razem Góra była dość sprawiedliwa. Ówdzie lało, tam znów ziębiło mimo słońca. Chyba nie było w kraju regionu z piękną aurą...

    OdpowiedzUsuń