czwartek, 14 lipca 2016

Wakacje z duchami


Sama jestem jak jakiś duch.. Pojawiam się i znikam.. Cóż – życie pisze nam przeróżne scenariusze.


Co u mnie? W zasadzie nic nie toczy się swoim torem (a raczej moim utartym i schematycznym), a już na pewno nie leniwie. Czasem mam wrażenie, że przez moje życie pędzi nieustający wodospad (albo nawet lawina), który porywa po drodze wszystko to (i tych), co słabo zakorzenione, albo nie umie się odnaleźć w nowej rzeczywistości. I w ten sposób nie ma już wokół mnie tylu ludzi i rzeczy, bez których całkiem niedawno sobie nawet życia nie wyobrażałam. A jednak – da się :) A jak słyszę, że się zmieniłam to odpowiadam, że przecież nic nie jest wieczne. Pewnie, że się zmieniłam. Trzeba iść do przodu. Małżeństwo mnie nie ogranicza, przeciwnie. Rajski daje mi wiele impulsów do tego, bym wciąż coś doskonaliła, zmieniała, nabywała nowe umiejętności. I to robię. Oboje to robimy. Zdobywając nowe doświadczenia zawodowe i rodzinne. I choć czasem jest ciężko to i tak jest fajnie :) Bo jest nas dwóch. A nawet trzech... Bo effka została macoszką. Że zostanie to wiedziała już zanim została panią Rajską pełnym tytułem. Ale, że aż tak zostanie, to się w najciemniejszych zakamarkach wyobraźni nie spodziewała. No bo macoszką, nie macochą. Macocha brzmi obrzydliwie i kopciuszkowo, a tu proszę – można ładniej. Ma więc effka-macoszka swojego Pasikonika. Czyż nie brzmi lepiej niż pasierbica? Brzmi. Zatem jest Pasikonik, nastoletni, czasem sfochowany, jak to na gimnazjalistkę przystało. Długie to urosło za te lata naszej znajomości, Tatę dogania, z macoszką się zrównało. Ale dajemy radę. O, właśnie pomył Pasikonik po obiedzie, bez kręcenia nosem (nawet matka rodzona się dziwi czemu u nas tak, a w domu fochy i dąsy...). Siedzimy więc sobie razem w te lipcowe dni, gramy w gry planszowe (na szczęście lubi), czytamy książki (każda swoją – też na szczęście lubi, choć gatunki inne), oglądamy wszelkie kryminalne Monki, CSI, NCSI i inne takie (chwała Panu – też lubi), robimy zakupy, gotujemy obiad, chodzimy do moich rodziców na kawę i razem czekamy aż Rajski dotrze z pracy. W weekendy próbujemy zaś uskuteczniać jakieś wypady tu i tam, co przy braku urlopu Rajskiego jest jedyną formą wakacyjnego wypoczynku na łonie natury w tym roku. Tak, tak – Korfu musi poczekać. Rok temu wyczerpaliśmy limit.


Ewa ostatnio znad kubka z kawą wspominała korfijskie zachody słońca, plażę, szum morza... Oj, zatęskniło serducho.. Ale jak tylko umościłam się na balkonowym leżaczku, zamknęłam oczy i wsłuchałam w odgłosy dobiegające z ulicy, to szum samochodów, głosy przechodniów, czy szeleszczące reklamówki na okolicznych poręczach balkonów spokojnie mogły imitować szum fal i odgłosy plaży :D


Reklamówki? Na poręczach? No tak... W mieszkaniu obok są kolejni lokatorzy. Młodzi ludzie. Owszem – grzeczni, dzień dobry powiedzą zawsze ile razy się spotkamy tylko te gołębie... Nie, nie są hodowcami tych uszlachetniających okolicę gruchających potworów – nieopatrznie pozwolili im tylko założyć na swym balkonie gniazdo... Z przyczyn oczywistych nie podzielę się opisem ich balkonu po kilku miesiącach użytkowania przez gruchaczy... Moje pelasie nie raz ratowałam przed ich gruchającym towarzystwem, sąsiedzi wywiesili w ilościach hurtowych szeleszczące reklamówki, by potwory trzymały się z dala przynajmniej od ich balkonów, u mnie z kolei wyrosły wiatraczki mające to samo zadanie... I na szczęście, gdy młode nauczyły się latać, moi sąsiedzi zrobili z tym wszystkim porządek. Balkon wysprzątali, siatkę zawiesili i... U nich problem zniknął, u nas niekoniecznie. Gołębia rodzina nie mogąc się dostać na „swój” balkon, szukała przystani na wszystkich okolicznych.. A, że mój najbliżej, to trzeba było słyszeć te wojenne okrzyki dobiegające z mojego mieszkania i podziwiać tę prędkość zawrotną jaką rozwijałam z drugiego końca hacjendy słysząc choćby szept gruchnięcia... Poleciały już paskudy. Gruchają komu innemu pewnie. Ale na sztuczne kruki nikt w bloku się nie decyduje. Na pobliskiej bibliotece zamontowano kilka.. Gołębie od razu się z nimi zaprzyjaźniły... I siedzą skrzydło w skrzydło, dziób w dziób na tym samym kawałku dachu, parapetu czy gzymsu...




4 komentarze:

  1. Ewutku Kochana! czytam Twój post i serce mi rośnie z radości. Pisałam Ci przecież kiedyś, byś nie zważała na głupie gadki i robiła tak jak serce podpowiada.To bardzo fajnie mieć taką już gotową córeczkę.Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę Twoim szczęściem!
    Właśnie jestem po remoncie swojej loggii i zakładamy siatkę wolierową by się nam nie zalęgły ptaszydła w postaci gołębi, lub nie penetrowały jej sroki.
    A tak naprawdę jest to plastikowa siatka... na krety, ale zdaje egzamin jako wolierówka. Jak juz ja zainstalujemy- "obfocę" i wstawię na blog.
    Mam nadzieję Ewutku, że troszkę na blogu pobędziesz -wszak teraz są wakacje i może trochę luzu znajdziesz.
    Serdeczności posyłam, dużo, dużo, dla Waszej Trójki;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mnie dziś ,,tkło'', by tu zajrzeć i proszę! Jaki miły koniec dnia z Effką. I to w tak wdzięcznej roli. ,,Macoszka''... Jest taka książka, nawet ją z uczniami przeczytałam, choć spoza kanonu, bo bardzo mi się podobała. Serdecznie pozdrawiam Ciebie i miłe przyległości!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, nauczyłam się nie przejmować tak bardzo tym, co ludzie mówią. No - może czasem zakłuje, ale dobrze że jest obok ktoś, kto szybko mnie stawia do pionu.
    Bardzo bym chciała wrócić na dłużej, bo brakuje mi tej pisaniny. Nie wiem, jak długo wytrzymam w tym moim letnim postanowieniu, bo póki co, wszystkie inne już odeszły w niebyt :)
    Gotowa córeczka, jak to ładnie napisałaś, na co dzień jest u swojej mamy. Nas odwiedza w czasie wyznaczonym przez sąd i w innym zresztą też. Bo czasem trzeba dla jej zdrowia psychicznego ją stamtąd "ewakuować", ale myślę, że jeszcze napiszę o Pasikoniku więcej przy innej okazji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dziękuję :) I zazdroszczę tej amerykańskiej wyprawy - przeczytałam relację z zapartym tchem. Pięknie tam...

    OdpowiedzUsuń