poniedziałek, 24 grudnia 2012

Ze świątecznymi życzeniami

 


Nie potrafię się odnaleźć w tym nowym szablonie, z nowymi ustawieniami i funkcjami, których zupełnie nie rozumiem... Nie wiem, gdzie się podziała moja galeria z obrazkami i w ogóle... Ale może nie będę dziś narzekać, nie w taki dzień jak dziś.


Piszę z nadzieją, że cokolwiek się opublikuje i że będzie wyglądać tak, jak ma wyglądać.


Boże Narodzenie z perspektywy Wichrowego Wzgórza jak na razie jest bardzo bure, szare i deszczowe. Kompot z suszu już stygnie na balkonie, zupa podgotowana. Jeszcze ziemniaki i karp i gotowe. Kapusta dochodzi na balkonie tuż obok kompotu i makówek. Ciasto zajmuje dumnie cały blat w kuchni, a lodówka tak naładowana, że niemal pęka w szwach. Jak łatwo się domyśleć – tegoroczna Wigilia w moich przeskromnych progach.


Panna Zielona rozsiadła się w kącie wypierając jukę, która dzielnie walczyła o pozostanie w jej ulubionym miejscu i broniła się przed pucowaniem liści z misternie kolekcjonowanych ton kurzu, no ale cóż – siła wyższa. Te kilka zdrapań na moich rękach i nogach zniknie pewnie tak szybko, jak szybko się pojawiły Cały duży pokój zresztą zmienił na czas świąteczny swój wygląd. Wszystko poprzestawiane, takie inne. Jak całe moje ostatnie kilka miesięcy...


 



 


Zatrzymując się na chwilę w tej przedświątecznej gonitwie chcę Wam wszystkim złożyć serdeczne życzenia. Odpoczynku od codzienności, spokoju, którego tak często brakuje, radości z obecności najbliższych i tego wszystkiego co nazywamy szczęściem. Wesołych Świąt!!!


 

niedziela, 4 listopada 2012

hmmmm


Jestem. Na chwilę chyba tylko... Choć nie da się ukryć, że ciągnie mnie znów do pisania. Niesamowicie trudno jest streścić w kilku zdaniach to co się działo przez ostatnie trzy miesiące. Bo tyle czasu mnie tu nie było. Choć nie tak do końca nie było, bo z Waszymi blogami jestem na bieżąco wbrew pozorom. A działo się dużo. I dobrze i źle. O tym co źle - nie chcę pamiętać, choć może kiedyś napiszę, a tym co dobre powinnam się podzielić już dawno.
Jestem już po operacji. Guz wycięty, przebadany i wyniki są bardzo dobre - złośliwa bestia nie była ufff :) Blizna się goi i oby śladów nie zostało. Najgorzej wspominam sam fakt zostawienia mnie w szpitalu ze szlafrokiem pod pachą, a potem wybudzenia po narkozie... I obym już długo nie musiała odwiedzać tego typu przybytków w roli pacjenta. Nie powiem - opiekę miałam tak dobrą, a lekarz prowadzący był tak troskliwy, że panie leżące ze mną na sali zaczęły nawet podejrzewać, że ja prywatnie lub po znajomości. A to mój lekarz z przychodni, żaden znajomy. A że aż trzy razy po wybudzeniu, średnio co 30-40 min zaglądał i pytał jak się czuję? Hmmm... Dla mnie - nowicjuszki w szpitalnej rzeczywistości, wydawało się to być standardem, a tu okazuje się, że jednak nie. Widać miałam szczęście trafić na lekarza łamiącego wyobrażenia o polskiej służbie zdrowia.
Wichrowe Wzgórze już bardzo jesienne. Ledwie zniknęły z balkonu pelasie, przyszły mrozy, śniegi a teraz jakieś takie mgły listopadowe. Choć wczoraj rano, przy wschodzie słońca, tak pięknie pokazały się na horyzoncie Tatry, że wzroku nie można było oderwać. Znak to niechybny na zmianę pogody, ale widok warty był wygrzebania się spod ciepłej kołdry. I uwiecznienia na zdjęciach oczywiście ;)
Nie wiem kiedy się znowu odezwę, a tyle bym chciała napisać... Nic nie obiecuję, bo sama muszę się zorganizować na nowo, by jak kiedyś, na wszystko był czas. Nie tylko na czytanie, ale i na napisanie czegokolwiek... Mogę jedynie zapewnić, że czytam, odwiedzam i cieszę się, że wciąż o mnie pamiętacie :)




czwartek, 9 sierpnia 2012

turnus z bonusem


Wróciłam. A jak. I po raz pierwszy odlat cieszyłam się, że wracam do domu... Nie, nie dlatego, że ktoślub coś mi dokuczyło, że miałam przesyt miejsca czy ludzi... Poprostu cieszyłam się, że jadę do domu. I od niedzieli, z uporemmaniaka, chowałam się pod parasol, gdzie dostawałam gęsiej skórkiz chłodu (a na słońcu małpiego rozumu od gorąca..), psioczyłamna wszechobecny piach i nawet z tej wielkiej rozpaczy, nie zważającna najdziwniejsze uczulenie pod słońcem, po sam pas weszłam dociepłego jak zupa morza. Oczywiście dłonie trzymając odpowiedniodaleko od tafli wody. Słonej...

Korfu jak zwykle piękne, zielone,ciepłe (a nawet wyjątkowo gorące) i wietrzne. A miny moichznajomych mówiły same za siebie. Zaskoczenie i radość.Utwierdziły mnie w przekonaniu, że kiedykolwiek znów nie przyjadę,będę witana tak samo radośnie i ciepło. Obserwowałam ich.Przecież zawsze przez głowę przejdzie myśl, że innych też takwitają. I nie. Nie witają. I nie żegnają... Kurcze, polubilimnie, no :)

Jeżeli ktoś pomyśli, że będącszósty raz w tym samym miejscu wciąż się chodzi tymi samymiścieżkami, to jest w błędzie. Takim samym, w jakim byłam japakując się do wyjazdu. Nie przypuszczałam, że odkryję nowe,równie piękne zakątki, do których nogi nas do tej pory nieponiosły. Rekord spacerowego dystansu to 15 km. Gdy powiedziałyśmy,gdzie byłyśmy i jakim środkiem lokomocji (szłapcugiem, jakbypowiedziały dzieciaki w szkole), zrobili wielkie oczy i z podziwemwielkim kręcili głową. No tak. Tam też się wszędzie wozi tyłekautem. Albo moplikiem. Co kto ma.

Zrobiłyśmy sobie wspomnieniowąwyprawę na dwie sąsiednie wyspy: Paxos i Antypaxos. Odwiedziłyśmyje podczas naszego pierwszego pobytu na Korfu. Dzień był niecozachmurzony więc całodzienny rejs nie był tak bardzo uciążliwy.Za to widoki – jak zawsze przecudne. No i oczywiście obowiązkowostolica wyspy. Godzinne telepanie się autobusem nie zawsze musi byćnudne. Tym razem miałyśmy nieplanowy postój w jakiejś wiosce,gdzieś po drodze, bo pan kierowca wdał się w scysję z jednymstaruszkiem, któremu.... urwał lusterkiem kawałek powojuzwisającego z domu :) Oj – nic piękniejszego niż dwóchkłócących się Greków:) Zresztą, oni nawet jak się nie kłócą,to wyglądają jakby koty darli, bo rozmawiają ze sobą takekspresyjnie :)

A na koniec turnusu – niespodziewanybonus. Przez te wszystkie plajtujące biura podróży i firmyprzewozowe, opóźniono nam wylot o kilka godzin. I w ten sposóbzamiast wyjeżdżać z hotelu w porze obiadowej, wyjeżdżaliśmyniemal w nocy. A zatem dodatkowy dzień. Muszę przyznać, że biuroz czerwonym żaglem w herbie stanęło na wysokości zadania. Coprawda kartka z informacją o przesuniętym wylocie została przezumyślnego podrzucona do pokoju przez szparę w drzwiach dzieńwcześniej późnym wieczorem, ale została dostarczona. Nie ważnejak, ważne że została. Słuchając rozmów w samolocie ludzi zinnych biur podróży – oni o przesuniętej godzinie wylotudowiedzieli się przypadkiem... Gdy wychodząc ze śniadania ktośspojrzał przypadkiem na tablicę ogłoszeń, bo zapomniał o którejwyjazd...

Świadczenia hotelowe mieliśmyzachowane do czasu wyjazdu, czyli papu itd. Jedynie pokój trzebabyło opuścić do 12. Ale koczowanie w tej akurat recepcji hotelowejmamy już przećwiczone, więc bez marudzenia zostawiłyśmy walizkiw kącie i ruszyłyśmy na obchód wsi nadmorskiej. Właściwie tobardziej Ewa ruszyła. Ja jedynie dochodziłam na smsowe wezwanie tui tam. Rozsiadłam się bowiem na kanapie w klimatyzowanym holu igapiłam się w relacje z olimpiady. Po niemiecku pan mówił, więcraczej oglądałam obrazki niż słuchałam. Wtedy już miałamprzesyt słońca.. Jak nigdy... I jedyne czego pragnęłam, topołożyć się w swoim łóżku, bo to hotelowe znów pozbawiłomnie normalnego snu na długie dwa tygodnie...

Już się ogarnęłam. Odespałam. Jużmi się tradycyjnie na nogach łuszczy skóra. Czyli już wszystkowróciło do normy. I remontu mi się odechciało... Zostałam z tymsama. Może uda się przy innej okazji. Nic straconego. W końcukiedyś go zrobię :)

A zdjęcia oczywiście tu i tu :)