wtorek, 19 listopada 2019

primum non nocere


Oj, tak stanęła jesień za mgłą, że prawie dwa miesiące wyjść z niej nie umiałam ;)
A tak na poważnie, już się tłumaczę z tego milczenia. Po ponad 20 latach pracy, gdy uznałam, że już nic mnie w pracy nie zaskoczy – okazało się, że jednak się da. W różnych szkołach różnie wygląda kwestia nauczycielskich etatów. U Młodej np., klasy maturalne nie miały od września geografii, bo szkoła nie umiała znaleźć nauczyciela. Są szkoły, gdzie nauczyciel wpada na dwie godziny i biegnie do następnej, bo ma etat łączony w trzech albo czterech szkołach (taki przedmiot). U nas z kolei dyrekcja dokonała rzeczy niemal niemożliwej i tak połatała nam etaty (głównie świetlicą), że tylko nieliczni muszą uzupełnić etat w innej szkole. Reszta biega raczej po piętrach niż po wsi. I ja do tej ostatniej grupy szczęśliwców właśnie należę. Od początku pracy w szkole uczyłam dwóch przedmiotów – historia i wos zawsze szły ze sobą w parze, więc była to dla mnie norma. Potem przyszedł prikaz, że wudeżetu trzeba uczyć. Skończyłam grzecznie kurs – uczyłam, dałam radę. Ale gimnazjum zaczęło się kurczyć, godzin też – trzeba było pomyśleć co dalej. I pomyślałam. Od kilku dobrych lat do historii i wosu dokładam muzykę. Wiem, dziwny zestaw. Profesor na podyplomówce też na mnie patrzył jak na okaz przyrody, bo poza paniami ze świetlicy, przedszkola i jeden-trzy byłam jedyna, która ostatni raz muzykę, jako przedmiot, miała w ósmej klasie starej szkoły podstawowej. Ale decyzja wyboru kierunku była w pełni świadoma. Bo przez całe liceum i studia, i nawet pracując w szkole – muzyka była wciąż obecna w moim życiu: zespoły, chóry, schole i co tylko. I dyrekcja wiedziała co robi podpisując mi zgodę na studia (dzięki temu grajdołkowe władze zwróciły mi 80% kosztów za podyplomówkę). A ja wiedziałam, że zanim je skończę, na pewno dostanę godziny z muzyki. Akurat po odejściu ostatniej muzyczki z prawdziwego zdarzenia, nie mieliśmy szczęścia do nauczycieli tego przedmiotu. Pan Profesor też szybko się przekonał, że sroce spod ogona nie wypadłam i w wielu kwestiach wyprzedzałam grupę, braki szybko nadrabiałam, a wiedza historyczna pozwalała mi szybciej zrozumieć pewne mechanizmy zmian w historii muzyki. I tak właśnie, już od kilku lat, jestem nadwornym muzykiem w mojej szkole. Gimnazjum się skończyło, teraz jesteśmy podstawówką, a ja mam etat w połowie muzyka, w połowie historyka. I w jednej szkole, ufff. I nikt się już nie dziwi, że raz biegnę korytarzem z książką do historii, a raz dźwigam pod pachą plik kartek, książkę do muzyki, flet i jeszcze taszczę gitarę.
A jaka jest tegoroczna nowość? Dostałam edukację muzyczną w klasach pierwszych. Tak, tak. Pierwszych podstawówki. Dla mnie to totalnie inna bajka… Z trzeciej gimnazjum do pierwszej podstawówki… Przeżyłam szok ogromny. Przyznaję, nie potrafię rozmawiać z małymi dziećmi… Już przestawianie się dwa lata temu do klasy 4-tej było dla mnie nie lada wyzwaniem, a tu taki surprajz… Moim mottem życiowym na każdą środę (bo wtedy idę do maluchów) stało się „Po pierwsze nie szkodzić”. Ani im, ani sobie. Żeby dzieciaki przeze mnie nie znielubiły muzyki i żebym ja przez nie nie znielubiła mojej pracy na amen…
Po pierwszej lekcji wyszłam spocona jak z sauny, z szaleństwem w oczach i długo nie mogłam dojść do siebie. Jedne pierwszaki są do rany przyłóż, w przedszkolu świetnie przygotowane rytmicznie, muzycznie, zdyscyplinowane i szybko przyswajające. Drugie z chęcią zamieniłabym na nawet najgorszą klasę ósmą… Brak koordynacji ruchów, zero dyscypliny, zaburzeń rozwojowych tyle ile dzieciaków w klasie… W pewnym momencie nie wiedziałam, czy gonić Bartka co biega jak szalony wokół ławek, podnosić z dywanu Marka rzucającego butami, czy ściągać na ziemię wspinającego się na regał Robercika… Bo najchętniej rozpłakałbym się razem z Kamilem, któremu ktoś właśnie połamał gumkę do gumowania…
Po trzech miesiącach ciężkiej walki z samą sobą Bartek mnie uwielbia i macha do mnie wchodząc rano do szkoły, a na lekcji stara się być zawsze tuż obok. I do tego ma niesamowite wyczucie rytmu. Robercik bardzo się stara, rytmicznie jest super rozwinięty, śpiewa, klaszcze, ale jeszcze ma jakiegoś diabełka co go podpuszcza do chodzenia po klasie. W końcu usiądzie. Choć u mnie i tak siedzi. U swojej pani już niekoniecznie… Z jednymi pierwszakami ćwiczę taniec na jasełka, z drugimi wyklaskuję układy rytmiczne, bo na razie wszystko inne jest za trudne. Z obydwiema śpiewam piosenki o jesieni a niedługo zacznę pastorałki. Jutro rano pewnie znowu Basia będzie płakać żegnając się z mama, a ja będę wymyślać kolejny milion powodów dla których powinna otrzeć łzy i wejść do klasy… Piotrek jak zwykle zacznie lekcję nie od wyjęcia książki a śniadania, a Kuba przez całą lekcję będzie krzyczał, że chce biedronkę (odpowiednik jedynki)… Bartek będzie mi opowiadał o Marysi (to jego pluszak), a Krzyś (o ile będzie) znowu położy się na dywanie i będzie mieć w nosie wszelkie prośby i groźby.. A ja muszę na jutro wymyślić taką lekcję, żebym się za bardzo nie upociła i nie ubrudziła (siedząc na dywanie różnie bywa..), bo po trzeciej lekcji jadę ze starszymi klasami do filharmonii. Oczywiście, żeby nie było za dobrze, między tymi maluchami mam jeszcze historię w piątej klasie. Mają jutro opowiadać greckie mity. Tylko jak się nie przygotują to i tak muszę zrobić jakąś normalną lekcję. Więc dość bazgrołów na dzisiaj. Czas przygotować się na jutro do pracy. I tak już jakoś tak przydługawo wyszło ;)

12 komentarzy:

  1. Kiedy ja byłam w 1 klasie, a był to rok 1970 nie było żadnych cyrków, Pani się słuchało i już.
    Nie pamiętam, żeby jakieś dziecko kładło się na podłodze(dywanów wtedy nie było w klasie)albo chodziło podczas lekcji po klasie.
    Owszem dzieci nie wszystkie były zdolne, ale były grzeczniejsze.
    Moja Pani od języka polskiego uczyła nas w podstawówce muzyki, pamiętam do dziś, jak cudnie grała na skrzypcach:)
    I dzięki niej kocham czytanie książek:)
    Trudna jest współczesna edukacja, gdzie nauczyciel nie za wiele może. Przepisy, ograniczenia, zasady...
    Pozdrawiam serdecznie:)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, trudna dzisiejsza edukacja... Ale też na szczęście jest tyle sympatycznych sytuacji, które jakoś łagodzą te przykre sytuacje. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jak dobrze to znam, dopiero co byłam na zastępstwie w pierwszej i drugiej klasie, druga gorsza od pierwszej.
    Ze mną pracuje pani od muzyki, a wcześniej tez uzupełniała etat WDŻetem, pracy wciąż brakuje, nie wiadomo z czego sie dokształcać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za żadne pieniądze, na kolejne studia nie mam zamiaru iść. Tylko angielski chciałabym doszlifować. Ale czasu brakuje i tyle już zapomniałam, że chyba trzeba by było zaczynać od początku. Ech...

      Usuń
  3. Gdy czytam o współczesnej szkole to miewam wręcz drgawki i nie rozumiem jakim cudem są chętni do pracy w szkole. Nie przypominam sobie by "w moich czasach" szkolnych któreś z dzieci mogło w czasie lekcji siedzieć na podłodze lub szlajać się po klasie. To była wszak szkoła, a nie przedszkole!
    Oczywiście na przerwach wszyscy dostawali świra , no ale przerwy były krótkie, a potem znów było 45 minut ciszy i uwagi.
    Naprawdę współczuję nauczycielom - to niesamowicie ciężka praca w dzisiejszych czasach.
    Serdeczności Ewutku;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obyś cudze dzieci uczył - prawda? :)
      Wracam do domu i napawam się ciszą... Szkoda, że nie mam możliwości wzięcia urlopu, jak każdy normalny człowiek. Tylko po to, by się zresetować. Ale niedawno wyczytałam w internecie, że wkrótce wprowadzą nową jednostkę chorobową "wypalenie zawodowe". Obawiam się, że nauczyciele będą nagminnie brać L4 z tego paragrafu.. I znowu będą najgorsi, bo przecież i tak już jesteśmy bandą niedouczonych nierobów.
      Ściskam mocno :)

      Usuń
  4. No proszę!!!
    To stałaś mi się bardzo bliska. Bo wprawdzie ja nauczycielką nie jestem i nie byłam, ale ... mój dziadek był nauczycielem, moja mama, moja siostra, mój mąż a teraz mój młodszy syn. Tak że "nauczycielstwem" zyję całe życie i na codzień...
    Wszystkiego dobrego Ci życzę bo z obserwacji najbliższych wiem jaka to ciężka praca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany! Aż tylu nauczycieli w rodzinie? Ja jestem jedyna.. I może dlatego czasem dochodzi do spięć, bo w dalszej rodzinie mało kto rozumie o czym mówię.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Hej - czy możesz się ze mną skontaktować?
      Podaję adres: rusinowa@op.pl

      Usuń
  5. Mnie tez szokuje zachowanie sie wspolczesnych uczniow w szkole. Nie rozumiem jak nauczyciele sobie z tym radza i jeszcze ucza. Toz to niesamowite wyzwanie i ciezka praca. Nigdy nie bylam nauczucielem ale przedszkolanka tak wiec coskolwiek wiem na ten temat - czyli bardzo Cie rozumiem i podziwiam.
    Mimo zmeczenia jest w Tobie entuzjazm i wytrwalosc.
    Popatrz - uczysz dwoch przedmiotow ktore sa mi bardzo bliskie - historia i muzyka. Z muzyka mam tak ze kocham i slucham bo zdolnosci do grania czy spiewania nie mam. Nie dziwi mnie wiec ze akurat takie niespokrewnione wybralas bo oba sa fascynujace.
    Zycze sukcesow i....sil, effko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Staram się, jak mogę. Bo, że łatwo nie będzie wiedziałam wybierając taki zawód.

      Usuń
  6. Pozdrawiam serdecznie przedświątecznie 🎄💚🍵🤗

    OdpowiedzUsuń