czwartek, 23 czerwca 2011

wyczekane, wymarzone, wytęsknione...


Uff…I to jest to, co lubię najbardziej – wakacje:) Jak zwykle zlecą szybciej niż się nam wydaje, ale perspektywa dwóch miesięcy w ciszy i spokoju jest tak piękna, że nie myślę o tym co będzie za dwa miesiące o tej porze. Napawam się wolnością.

Jej przedsmak miałam na sobotnim koncercie. Było bosko! A James Blunt w wersji koncertowej jest niesamowity… Całe 1,5 godziny machałam gałązkami, trzepałam kuperkiem na prawo i lewo i śpiewałam ile pary w płucach starczyło. I co najważniejsze- dopchałam się niemal pod samą scenę! A to już cała historia normalnie;)  Gdy dotarłyśmy na stadion, w tzw. czerwonej strefie, pod samą sceną, było – delikatnie mówiąc, pustawo. Nawet Muniek Staszczyk narzekał, że taka  dziura się pod sceną zrobiła. Bo przed Bluntem grał jeszcze T.Love ;) I gdy zrobiła się przerwa techniczna (trwała ponad pół godziny..)  wyszłyśmy z dziewczynami na siku-piwo-lody-papu . Nagle czuję, że w kieszeni telepie się mój telefon. A tu Kasia krzyczy mi do słuchawki, że otworzyli bramki do red zone i nie sprawdzają opasek. Jak się pospieszę, to się załapię. Oj, biegłam ile sił w nogach zostawiając towarzystwo przy kramikach dobra wszelakiego. Patrzę – barierki odsunięte, ochroniarze stoją, a ludzie wchodzą. To ja za nimi. I cały czas się zastanawiam jak ja w tym tłumie znajdę Kasię, która przecież nie należy do zbyt wysokich… Minęłam barierki, ochroniarze nie zatrzymali. Jak się okazało – otworzyli barierki już na stałe  Rozglądam się – widzę Kasię. Dopchałam się. A potem już w trzy, kroczek po kroczku i proszę – pan Blunt jak na dłoni:) Miało dziecko radochę jak siuśmajtka jakaś, ale co mi tam – bawiłam się jak nigdy w życiu. Kiedy zaś niemal 10 tysięcy gardeł odśpiewało „Goodbye my lover”, po moich plecach przemaszerowała armia mrówek a oczy się niezwykle spociły, choć temperatura wcale nie rozpieszczała. Na szczęście prognoza pogody z gradobiciem i burzami się nie sprawdziła, bo tylko trochę pokropiło.

Przyjechałam do domu wymęczona jakby mnie kto przez wyżymaczkę przepuścił, ale nie było czasu się rozczulać. Najpierw jeden telefon, potem drugi, za chwilę trzeci i wszyscy zadawali jedno pytanie „I jak było?”. A potem kawa, spacer, kebab. I w poniedziałek od rana, pełnym galopem, próby na akademię. Wieczorem zupełnie spontaniczne zakupy i najsłodsze lody świata. Wtorek znów pod znakiem prób i emocji na poziomie wrzenia. A wczoraj, nie licząc akademii, rozdania świadectw i plenarki, która trwała dokładnie 35 minut (!), przemiły zlot czarownic w towarzystwie dwóch czarodziejów. Nie pamiętam kiedy się ostatnio tyle śmiałam, żeby aż mnie bolał brzuch. Nadrobiłam zaległe ploteczki z pokoju nauczycielskiego, gdyż – jak zgodnie stwierdziłyśmy z moją ulubioną polonistką, wszystko co miłe nas omija, bo ciągle sterczymy na dyżurach.

Czyli się działo u mnie. Dużo i intensywnie. Kilka razy, w rozmowie z wieloma osobami, stwierdziłam, że wszystko, co się działo w ostatnim tygodniu, miało miejsce w odpowiednim czasie. Dobrze, że tak intensywnie, w takim tempie i w takich ilościach – nie miałam czasu usiąść i pomyśleć. Boję się tylko, że teraz, przy nadmiarze wolnego czasu, wrócą myśli i emocje, które odsuwałam od siebie skutecznie przez ostatnie kilka dni… Trudno bowiem przejść do porządku dziennego nad faktem, że ktoś, kto od kilku miesięcy był obecny niemal codziennie, nagle znika i robi się niesamowicie pusto. Dziwnie tak jakoś.

 

 

 

11 komentarzy:

  1. ~Czester Miczel23 czerwca 2011 16:11

    Przyśpiewki przy grilu , fancie i popcornie można nazwać koncertem , ale jak w takim razie nazwać wydarzenie muzyczne , które miało miejsce 22 i 23 maja 1993 roku w Mexico City , dedykowane pamięci Cesara Chaveza ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy ,,pustostan'' kiedyś zostaje zasiedlony! Ciesz się wakacjami, a reszta przyjdzie sama...

    OdpowiedzUsuń
  3. łał, koncert bez opaski:)wakacje to odpoczynek ale i praca:) trzeba dzieciom zapelnic czas, ale jeszcze nie teraz, teraz leniuchujemy chiociaż jeszcze trzeba do szkoły wpaść:( ale co tam! w końcu jak trzeba to trzeba i jaka praca taka płaca itd:)

    OdpowiedzUsuń
  4. powoli zaczynam się nimi cieszyć:) gdyby jeszcze mój organizm był łaskawy się przestawić i nie robił mi pobudek w środku nocy.. ale jeszcze kilka dni i pewnie wszystko się unormuje:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też jeszcze jutro wdepnę na chwilę do tego przybytku wiedzy wszelakiej, ale w celach typowo porządkowych jedynie - muszę posprzątać w szafce. Nie chciało mi się w środę. Marzyłam by wyjść stamtąd jak najszybciej. I mieć już wakacje:) No i mam:) Tylko pogoda jakaś taka niewakacyjna...

    OdpowiedzUsuń
  6. Język polski jest bogaty, więc nazywajmy co chcemy jak chcemy... Ale kim był pan Chaves - nie mam pojęcia. Widać jestem muzycznym ignorantem...

    OdpowiedzUsuń
  7. 35 minut plenarki? Ja chcę pracować u Ciebie!Wprawdzie nie bardzo wiem, co śpiewa pan Blunt i kojarzę go jedynie z "aferą" hotelową, ale co koncert na żywo to na żywo, więc nie wątpię, że bawiłaś się cudownie :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. najważniejsze,że już wakacje!!!!!ja uciekłam z zakończenia, bo po dwóch godzinach w gimnazjum starczyło mi pary na 20 minut w podst...ileż można!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Hehe:) Wierz mi, że jedynie dla ekspresowych plenarek warto u nas pracować:) Cała reszta do przyjemnych nie należy...

    OdpowiedzUsuń
  10. I mądrze... Ileż można...

    OdpowiedzUsuń
  11. U mnie ani plenarki, ani reszta do przyjemnych nie należy, więc rachunek jest prosty ;-))

    OdpowiedzUsuń