Niespokojny duch effki nawet nie zapukał delikatnie w jej
czoło, tylko walnął z siłą kija bejzbolowego przez czerep. „Jak nie teraz – to kiedy?”
– zatelepało się, w odpowiedzi na uderzenie, pytanie i effka zaczęła myśleć. A ten
rodzaj myślenia nie zwiastuje niczego, co można nazwać prostym. Czas bowiem zarządzić
przeprowadzkę.
I wcale nie chodzi tu o jakieś tam przeprowadzki do Pałacu
Prezydenckiego. W sumie nic specjalnego. 8 lat temu byłam,
widziałam, przespacerowałam się korytarzami, zjadłam najlepszy deser truskawkowy
pod słońcem, zdjęcie na pamiątkę i dowód przebywania sobie zrobiłam:
(„Koń od
zadku”, bo normalnie zawsze od przodku…)
Nic z tych rzeczy. Hacjendę czas wymienić
na większy model. Ostatnie trzy miesiące siedzenia w domu, kręcenia się w
kółko, deptania sobie po piętach i odciskach, przekrzykiwania się nawzajem przekreśliły
wszelkie próby myślenia pt. „Jakoś to będzie”. Nie i już. Nie będzie.
Opatrzność czuwa nad Rajskimi i co jakiś czas podsuwa nam rozwiązania,
na jakie byśmy pewnie szybko nie wpadli. I tak też było tym razem. Od jakiegoś czasu,
w dość luźnych rozmowach, padały deklaracje, że dobrze byłoby mieć choć jeden
pokój więcej. Taki na sypialnię, gdzie będzie można też w spokoju popracować, Ale
bariera finansowa związana z kupnem nowego mieszkania jest dla nas nie do
przeskoczenia. W grę wchodzi jedynie zamiana na większe. Spacerując od lat wokół
Wichrowego oglądaliśmy okoliczne hacjendy. Nawet upatrzyliśmy sobie jedną. Słoneczna,
ogromniasty balkon, te same widoki rano i wieczorem co teraz. Można by nawet
nieco wyżej niż teraz… I oto, pewniej pięknej księżycowej soboty (bo to już wieczór
późny był), znudzona effka znalazła ogłoszenie pt. sprzedam/zamienię. Szok i niedowierzanie.
Toć to właśnie ta wychodzona, wyoglądana z każdej strony hacjenda sąsiednia. Może
i niżej (miało być wyżej) – ale dokładnie ta. Po kilkudziesięciu godzinach
podchodów w stronę Rajskiego – umówiliśmy się na oglądnięcie rzeczonej. Nie powiem.
Jakbym się przeniosła w czasie i weszła do własnego mieszkania, gdy je
kupowałam 14 lat temu. Matko – chyba ten sam stolarz obskoczył pół bloku, bo
nawet boazeria dokładanie ta sama co u mnie!
I się zaczęło. Młoda stwierdziła, że nasze nastroje to
typowa sinusoida – raz euforia i jesteśmy na tak, raz dół i jesteśmy na nie.
Zaczęło się oczywiście liczenie kasy – bo nie tylko trzeba zapłacić różnicę w wartości
mieszkań, ale jeszcze drugie tyle wpakować w remont. Wizyty w banku zaowocowały
tym, że już z daleka się do nas uśmiechają witając niemal jak rezydentów. Ekipa
remontowa, która miała nam w lipcu robić remont kuchni, łazienki i wc została
przesunięta na wrzesień i zrobi to samo, ale na nowym. O ile się uda wszystko załatwić.
Bo decyzja już podjęta. Od września będzie nowa, większa hacjenda. Tylko jutro
jeszcze spotkanie z właścicielką odnośnie szczegółów zamiany. Oby się udało!
O matko, to trzymam kciuki, bo jak się człek napali, to nie ma zmiłuj!
OdpowiedzUsuńOby wszystko poszło dobrze, może czary jakieś czy co!
Czary, póki co, odprawia wlaścicielka mieszkania. Twierdzi, że z kart jej wynika, że się wahamy. A my się doczekać końca tego załatwiania wszystkich papierzysk nie umiemy!
UsuńSUPER!!!!
OdpowiedzUsuńNo i widok z okien będziesz miała przewspaniały :-)))
O tak! Wciąż ten sam, choć z innego kąta :)
UsuńTrzymam kciuki!!! Zawsze co 3 pokoje to lepiej niż tylko dwa, zwłaszcza gdy jest się jeszcze w stanie "czynności zawodowej" i z nieletnim członkiem rodziny.
OdpowiedzUsuńŚciskam Was;)
Powiem wiecej: dwa dodatkowe pokoje! :) Właśnie, gapa, doczytałam, że nie napisałam na ile pokoi się zamieniamy. Toć to prawie pałac będzie po tej klitce... Tylko oby się udało...
UsuńPozdrawiam :)