To już powoli staje się uciążliwą codziennością – dzień bez braków w dostawie prądu na Wichrowym Wzgórzu, to dzień stracony… Niemal nie ma dnia, by choć na pół godziny nie wyłączyli prądu, nie odcięli kablówki lub Internetu… Jakieś stopnie zasilania w związku z kryzysem, czy jak?...
Właściwie duchem jestem już tam, skąd przychodzą takie choćby wiadomości: „Jeszcze kilka dni! Przyjeżdżaj szybko, słonko już za tobą tęskni”. Słonko tęskni… tak… uhm… :)
Powoli robię przegląd „inwentarza”. Robię pranie, suszę, potem przyjdzie czas na wielkie prasowanie (brr… jak ja tego nie lubię…) i pakowanie. I – znając siebie, pewnie z trzy razy zważę walizkę, czy nie przekroczone zostało owe magiczne 20 kilogramów. A i tak na miejscu będziemy się ciągle śmiać, po co tyle rzeczy się zabiera, skoro niemal od rana do wieczora biega się w majtkach i staniku – czytaj: w stroju kąpielowym;) Bo tak właściwie, zaledwie na posiłki, no i wieczorem, zakłada się normalne ciuchy. No, nie do końca normalne, bo takie całkiem wakacyjne, w jakich tutaj rzadko, lub prawie wcale nie chodzę.
Ech… Rozmarzyłam się na całego... To i trochę Grecji Wam tu obok wrzuciłam (resztę możecie znaleźć w galerii).
Ale żeby się nie zrobiło całkiem ckliwie i sentymentalnie, to taki dowcip– nie wiem czemu, od rana chodzi mi po głowie. Wyczytałam go kiedyś w gazecie:
Pani w szkole poprosiła dzieci, aby przyniosły do szkoły swoje zwierzątka, które potrafią zrobić coś niezwykłego. No i dzieci przyniosły pieski, kotki, myszki, szczury – a każde potrafiło zrobić jakąś sztuczkę. Przyszedł też Jasiu z… żabą. Pani spojrzała na Jasia i z pewnym politowaniem w głosie powiedziała:
- Jasiu, ale żaby nie potrafią robić nic niezwykłego.
- Ależ ona potrafi, proszę pani – odpowiedział Jasiu i dotknął żabkę mówiąc: - No.
A żaba podskoczyła i w klasie się rozległo:
- Kła…
- Jasiu, żabki naprawdę nie posiadają wrodzonych ani nabytych talentów – znów powiedziała pani.
- Ale to jest niezwykła żaba, proszę pani – odpowiedział Jasiu znów dotykając żabki.
A żabka:
– Kła…
- No widzisz Jasiu, to jest zwyczajna żaba – powiedziała pani odchodząc do następnego stolika.
Wtem Jasiu się zdenerwował, jak nie walnie pięścią w stół. A żaba nagle:
- Kła… ntanamera, tarirarira, kłantanmera… :)
Ewutku, ja też zawsze mam za soba ciuchy, które w stanie nieużywanym wracają z wakacji do domu. Bo potem sie okazuję,że przechodziłam 2 tygodnie w 1 dresie i 4 T-shirtach.(to w górach), albo w 1 sukience, 2 kostiumach plażowych i klapkach.(nad morzem) A reszta przeleżała się spokojnie na półce w szafie.Ale ja się śmieję,że ciuchom też się należy wyjazd:))))Miłego, :)
OdpowiedzUsuńTo ja też tak do tego podejdę:) A niech mają wakacje, a co:)))
OdpowiedzUsuńoch, ta Grecja!... Byłam tylko raz, jak do tej pory, wróciłam zakochana na amen ;-) W Grecji oczywiście ;-) Muszę wybrać się jeszcze raz, koniecznie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńYhym, coś jest w tym zabieraniu walizek ciuchów, a potem bieganiu w jedym i tym samym. Swoją drogą podobnie mam z szafą:też ciuchów multum, a ciągle zakładam te same.A Grecję, jak już przyjdzie czas, ode mnie uściskaj mocno :-))
OdpowiedzUsuńhe he he...świetny dowcip,he he...Buziolek:-)
OdpowiedzUsuńWitaj Effka! Faceci z pakowaniem ciuchów mają chyba mniej problemów. ;-) Ja przeważnie pakuję ten sam zestaw w dwóch wariantach: "w dzicz" i "do ludzi". Moja twierdzi, że zestawy są podobne, różnią się jedynie brakiem pocerowanych dżinsów w wersji drugiej. A i tak po powrocie okazuje się, że kilka sztuk przyodziewku zabrane zostało niepotrzebnie. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńWiem coś na temat zakochania się w Grecji:) (no dobra, niektórzy Grecy też nie do końca udają Greka;) )Dlatego jadę tam któryś już raz. Choć pierwszy raz wracam na tę samą wyspę - oby mi tak jednak nie zostało, bo jeszcze trochę wysepek bym chciała przed emeryturą zobaczyć, hihi:)
OdpowiedzUsuńI tak co roku zabieram niemal te same rzeczy, bo z racji mojego umiłowania do zakupów, rzadko kiedy pojawia się w szafie coś nowego... Stare, uznane za znoszone i nienadające się do widoku publicznego robią miejsce nielicznym nowym, ale i tak ciągle nie wiem co zabrać. Ale wczoraj dokonałam epokowego odkrycia - tak w gruncie rzeczy, jakby nie te wakacyjne wyjazdy (i nieliczne szkolne imprezy), to pewnie nie byłoby okazji kupienia czegoś nowego i normalnego, i w efekcie do dziś biegałabym w dzinsach i wyciągniętych t-shirtach:) A Grecję uściskam, oj uściskam - będzie nawet pretekst do mocnego uściskania::)
OdpowiedzUsuńPrzemilczę więc fakt, że to "kłantanamera" chodzi teraz za mną jak cień:)
OdpowiedzUsuńZawsze mówiłam, że faceci mają pod wieloma względami lepiej od nas, ale nikt mnie nie słucha:)Im bliżej wyjazdu, tym bardziej nie wiem co zabrać. Pewnie więc skończy się na tym, że upchnę do walizki co się da i dopiero na miejscu, w zależnosci od nastroju, będę robić selekcję: można ubrac - nie nadaje się. I to chyba będzie najlepsze wyjście z sytuacji:)
OdpowiedzUsuńNo ha ha ha, po prostu uśmiałem się do łez...kła,kła,kłantanamera...hi hiCo do wakacji to nie powiem..zapowiadają się ciekawie...a na dodatek to Twoje ulubione miejsce... Cóż, fajnie.... choć ja też nienawidzę prasowania... pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńu mnie jeszcze trwa fascynacja Mazurami,ale nie powiem do Grecji też bym się wybrała chociażby z powodu kuchni:)Pozdrówki serdeczne:)
OdpowiedzUsuńNie dalej jak wczoraj, wspominałyśmy z przyjaciółką kozę z grilla, która nas raczono na Rodos. Nie wiem, czy to była koza, czy jakieś inne niewinne zwierze, ale było to tak żylaste, że jeść się odechciewało i w efekcie zostało nazwane tak a nie inaczej:) Za to na Korfu... Mmmm.. najlepszy gyros i tzatziki, i suwlaki, i feta i w ogóle - mniam! :)
OdpowiedzUsuńI w dodatku pierwszy raz wracam w dokładnie to samo miejsce, tylko do innego hotelu. I mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo fajnie, jak rok temu. Bo gdyby nie było - żadna siła by mnie do tej wsi nie zaciagnęła po raz drugi:) Sprawę komarów przemilczę, póki co napawam się ich nieobecnością:))Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńno widzisz i znalazłaś tam coś pysznego:) ja jak już pisałam zajadałam się tam rybą i sernikiem,a przepis dostałam na babkę kartoflaną.W przyszłym tygodniu sobie zrobię:)Pozdrówki serdeczne:)
OdpowiedzUsuńZ ciuchami męsko damskimi tak jest, że wyjazd na weekend jedna torba procentowo podzielona wygląda tak: 10% moje ubrania 90% mojej żony ubrania. I po co jej tyle tego skoro na przyjęcia nie chodzimy? :) Grecji to zazdroszczę, mieliśmy jechać znowu w tym roku, ale inne priorytety wyszły :), cóż co się odwlecze to nie uciecze jak to starożytni Mohikanie mawiali. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWracam po przerwie na blogi, a tu się roi od żabek, ale nie szkodzi bo w wakacje wszystkim bliżej do natury i zieleni, a wiec do żab także.
OdpowiedzUsuńJa wiem po co:) Bo nigdy nie wiadomo co i kiedy się przyda. A jak się nagle okaże, że te, akurat w tym momencie najbardziej potrzebne ciuchy, zostały w domu i co potem? :)))
OdpowiedzUsuńWziąwszy pod uwagę taki "żabowaty" kolor mojego bloga, to całkiem się wszystko zlewa:) A ta żba to tak mi się jakoś przypomniała:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTylko nie zapomnij wziąć z sobą jakiegoś "antykomarolu". Mój maluśki kotek nie wydaje dźwięku "miau- miau", tylko "joł- joł", może to też jakiś wyjątkowy kot?Życzę przewspaniałego wypoczynku.
OdpowiedzUsuńJoł - joł? To żeby mu się z tego jakieś "Joł - joł, ziom" nie poskładało:) Na pewno będzie wyjatkowy, zresztą - jest śliczny. Osobiście nie przepadam za kotami, ale jak mnie już jakiś zauroczy (jak choćby ten korficki co się mi na blogu wyleguje) to potem oczu nie mogę od niego oderwać. Ale tylko oczu...O straszakach na komary nie zapomnę, a jak zapomnę, to już one mi o sobie skutecznie przypomną:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńja zawsze ale to zawsze biorę za dużo ciuchów.co roku na narty-za dużo.i wracam z jedną torbą z brudami a drugą z czystymi.i biorę za dużo dla męża i córki.nie wiem,czy się kiedyś nauczę brać mniej.ale do samolotu jak trzeba było to się zmieściłam w "widełkach":)))
OdpowiedzUsuńBo te samolotowe ograniczenia jednak są chyba z myślą o nas. W przeciwnym razie zabierałybyśmy całe szafy ze sobą:)
OdpowiedzUsuń