Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio rozsiadłam się na leżaku
łapiąc promienie słońca. Za gorąco. W taki upał czuję się na balkonie, jak w
piekarniku – zero przewiewu. Owszem, siądę na chwilę, między jedną wyprasowaną
bluzką a dziesiątą, ale po chwili, zlana potem, uciekam do pokoju. Może dziś
się uda? Niebo zachmurzone, w powietrzu czuć deszcz i burzę. W nocy nawet otwarte
na oścież okno nie daje wytchnienia. Dopiero wieczorem, gdy słońce przechodzi
do drugiej części hacjendy, siadamy z Rajskim na balkonie (jest już przyjemny
cień) i czytamy lub po prostu rozmawiamy. Nie wyobrażam sobie mieszkania bez
balkonu. Choć ostatnio choruję na ogromny taras... Stół, krzesła, leżaki, hamak
no i pelsie… Dużo pelasi :) Bo te moje, szalone, w tym roku przeszły same
siebie. Obiecałam pokazać – oto więc one. Jakość nienajlepsza, bo telefonem i z
oddali, ale tak – te czerwone krzaczory, to moje pelasie.
piątek, 27 lipca 2018
wtorek, 24 lipca 2018
Mars
Od początku lipca nieprzerwanie zagląda z ciekawością w okno
balkonowe. I łypie tym swoim pomarańczowym okiem. Nawet nie mrugnie. Gdy zajrzał
wraz z pucułowatym księżycem w pełni, przemknęło mi tylko przez myśl, że to on –
nikt inny. Bo w końcu Rajski tyle razy powtarzał, że pomarańczowy i nie mruga… A
potem namierzył go teleskopem. Mars jak nic.
Rano zagadnęłam do męża:
- Kotku, chyba Mars nam znowu świeci w okna.
- A skąd te przypuszczenia? Czemu mnie nie obudziłaś? –
spojrzał jak na ufoludka.
- Bo i tak niedosypiasz… - zamrugałam. – A był pomarańczowy
i nie mrugał.
Uśmiechnął się.
- To obudź mnie, jak się przebudzisz i będzie Cię zaczepiał.
Ale na drugi dzień późno wieczorem, już w nocy prawie, sam
wyjrzał przez balkon.
- Chyba masz rację, to musi być Mars – oznajmił.
Ale temat ciągnął się niemal cały lipiec. Niebo dosyć często
bezchmurne, a pomarańczowy, niemigający punkcik wędrował sobie spokojnie po
południowym niebie. Aż kilka dni temu wracaliśmy późnym wieczorem z kina. Księżyc,
jak nadjedzony kawałek sera, świecił radośnie, a obok nieruchomy punkcik. Spojrzeliśmy
na siebie. Neptun, albo Saturn. Wenus nie, bo właśnie machała do nas z zachodu.
Trzeba sprawdzić.
Wytargaliśmy teleskop na balkon. Lornetka była zbyt
niesforna. Ręce się trzęsły, serce biło jak oszalałe – nie dało się nawet na
Księżyc patrzeć spokojnie. Rajski wydawał okrzyki pełne ekstazy, gdy w
zwierciadle teleskopu odbiły się kratery na Księżycu, a niemal podskakiwał z radości,
gdy nieruchomym punktem tuż obok ( a raczej „obok”…) okazał się jednak Neptun i
jego cztery widoczne księżyce. Widok niesamowity!
Gdy już napatrzyliśmy się i trzeba było zamknąć domowe kosmiczne
kino, spojrzałam na południowy wschód. Nad horyzontem zamajaczyła pomarańczowa
plamka. W pierwszej chwili pomyślałam, że to samolot. Ale za jakiś czas to coś
wisiało dalej nieruchomo.
- Poczekamy aż się trochę przesunie. Za mały ten balkon. I jeszcze
te twoje pelasie. Nie da się tak obrócić teleskopu – uznał Rajski. I wróciliśmy
na balkon za godzinę. Było koło 23. Niebo dalej bezchmurne. Księżyc z Neptunem
już uciekły za blok, a pomarańczowa plamka tkwiła nieruchomo w ich miejscu. Mars.
Piękny, pomarańczowy. Nie do pomylenia na lipcowym niebie.
poniedziałek, 16 lipca 2018
"Jest na ziemi jedno moje małe miejsce..."
Tym miejscem jest Grecja. Od 2002 roku niemal nieprzerwanie,
rok w rok właśnie tam. Z wyjątkami, gdy wyskoczył w środku wakacji egzamin na
dyplomowanego lub gdy Rajski nie dostał urlopu. Czasem nawet dwa razy w roku,
gdy tylko czas i finanse na to pozwalały. W tym czasie cała Grecja od Macedonii
po Peloponez, Rodos, Lesbos, Zakhyntos, 10 razy moje ukochane Korfu, 2 razy
Kreta i w tym roku powrót na Peloponez. I choć dużo wysp jeszcze do zwiedzenia,
jeszcze chociaż raz chcielibyśmy wrócić na Korfu. A dziś właśnie mija rocznica,
gdy Rajski padł przede mną na kolana na przepięknym korfijskim Cape Drastis i
wręczył mi „pierścień władzy” pytając, czy zostanę jego żoną. Ech… I jak tu
potem nie chcieć wrócić w miejsca, z którymi tyle wspomnień?
Ale w tym roku postanowiliśmy trochę poszaleć. Zdecydowaliśmy
się pojechać i nad polskie morze. Szybko się przepakować i kierunek Gdynia. Wczoraj
zarezerwowaliśmy noclegi. Wrócimy niemal prosto do pracy. Ale i taka opcja ma
swoje dobre strony. Nie będę się snuć po domu jak przysłowiowy Marek po piekle
i nie będę narzekać, że to już koniec i trzeba wracać. Nie zdążę marudzić :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
... dumną posiadaczką ruiny do remontu. Sama tego chciałam, więc staram się podchodzić do całej tej historii z zamianą mieszkań z dużą dozą ...
-
Miałam wrzucić piątą część mojej greckiej odysei, ale utonęłam w papierach i problemach moich ósmoklasistów po uszy, a nawet wyżej. Od mies...