poniedziałek, 31 stycznia 2011

krakowskie impresje


Ile tam nie byłam? Dwa lata?... Podobno, gdy stanęłam na rynku, miałam rozmarzoną minę… Hmmm… Ciekawe jak wygląda effka z rozmarzoną miną ;)

Obowiązkowym punktem programu było oczywiście przywitanie się z Wawelskim. Grzeczny jak zawsze. Nawet ogniem zionął w odpowiednim momencie.


  


Pogoda była jak na zamówienie. Cały dzień świeciło słońce. Śnieg był jedynie wspomnieniem. Można było w nieskończoność spacerować wzdłuż Wisły i podziwiać łabędzie, kaczki i inne fruwające stwory, które nachalnie upominały się o papu. 

 


  

 

I pewnie nogi niosłyby nas wciąż i wciąż przed siebie, gdyby nie to, że w głowie, jak czujnik, włączała się co chwila myśl o treści dla laika niepojętej - „Zupa cebulowa”.

Zupa jak zupa – ktoś pomyśli w tym momencie. Ale ta akurat ma wymiar niemal symboliczny. W kwestii jedzenia jestem wybredna niesamowicie. Przy czym zupy odpadają w przedbiegach. Mam stały, niewielki zestaw zup, które zjem bez kręcenia nosem i drugi, całkiem spory, takich, których z własnej i nieprzymuszonej woli nie tknę się nigdy. Toteż przy pierwszej wizycie u moich krakowskich kuzynów na sam dźwięk „zupa cebulowa”, moja wyobraźnia zaczęła wyprawiać harce i wariactwa tak nieopisane, że miałam ochotę wziąć nogi za pas i wiać gdzieś na drugi brzeg Wisły, byle nie kazali mi jeść tego, co zobaczyłam oczami wyobraźni. Załamały chłopaki ręce na widok mojej przerażonej miny i dawaj mnie przekonywać, że to jednak zjadliwe i wcale nie takie straszne jak by się wydawało. W końcu, żeby im przykrości nie robić, obiecałam, że choć łyżkę zamoczę i obliżę. A potem zdecyduję, czy zjeść do końca, czy jednak powiększyć spis zup niezjadliwych.

Zamoczyłam. Oblizałam. Kilka minut później prosiłam o dokładkę… Od tamtej pory Kraków bez zupy cebulowej, to nie Kraków.

I tym razem nie mogło być inaczej. A zupą cebulową zarazili się też inni:)

Czas płynął wolno i leniwie. A potem przyszedł zmierzch. I czas na ostatni spacer. Takiego Krakowa jeszcze nie widziałam. Zagrał na czułych strunach. Mocno. Aż ciężko było wracać do domu.


 

  


 

   



 



    


Ale takiego dnia mi właśnie było trzeba. By móc się cały dzień śmiać, gadać o głupotach, a czasem nawet od rzeczy. Na zupełnym luzie. Choć raz na jakiś czas. 

Było cudownie... Dziękuję:)

 

 

10 komentarzy:

  1. Witaj Ewutku, już dawno nie byłam w Krakowie. A do zupy cebulowej konieczne są cebulaczki , takie mini placuszki. Dobrze,że udało Ci się trochę odpocząć i miło spędzić ten czas. Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ta była z grzankami i serem.... mniam! - nic innego bowiem mi nie przychodzi do głowy na samą myśl o niej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kraków zawsze dobrze działa, niezależnie od pory roku...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie jadłam zupy cebulowej!!! Ja chcę, ja chcę, ja chcę! Jeśli chodzi o zupy, też jestem "niejadkiem", ale jeśli tobie posmakowała, jestem w kolejce :PKraków! Byłam w tym mieście kilka lat temu :[ I to tylko na jeden dzień, kiedy składałam na uczelnię papiery na polonistykę. Akurat szaleństwo tramwajowe było, ale to nic. Kraków ma w sobie coś magicznego. Może tak mi się wydaje, bo o wiele lepiej znam Warszawę (jakoś nie lubię porównywania tych dwóch miast) i Krakowa tak dobrze jeszcze nie poznałam. Najwyższy czas ruszyć swój tyłeczek i wyskoczyć na weekend :)No i smooook! Stęskniłam się!Pozdrawiam ciepło -

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też dawno dawno temu byłam w Krakowie i już wypadałoby go odwiedzić, ale jak to daleko ode mnie.Ale z wielką przyjemnością obejrzałam Twoje fotografie, na razie muszą mi wystarczyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. A komuż by się nie podobał Kraków, przecież to wspaniały średniowieczny gród! Mimo Twojej pochwały zupy cebulowej, nigdy nawet w niej łyżki nie umoczę. Odrzuca mnie od niej sama nazwa.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. O tak... I choć chodzi się utartymi ścieżkami, jakoś się nie nudzą:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Racja - ma swój urok. Ale podobno traci go, gdy się tam zamieszka. Podobno. Musiałby się tu jakiś Krakus wypowiedzieć. Ale ja lubię tam wracać o każdej porze roku. Na kilka godzin. Pospacerować nad Wisłą, popatrzeć na Wawelskiego, przespacerować się na Kazimierz i pouśmiechać do Sukiennic. I wracam do domu z naładowanymi akumulatorami. Nic więcj - tyle czasem mi wystarczy do szczęścia:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Może przy okazji podróży po kraju zawitasz również do Krakowa:) Życzę Ci tego z całego serca:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Hihi:) Doskonale Cię rozumiem:) Mnie też sama nazwa odstraszała. A jednak... :)

    OdpowiedzUsuń