czwartek, 15 grudnia 2011

wpadłam


Do sklepu wpadłam – bez paniki. Egzaminy mamy – te operonowskie,nie z centrali. Bo koszty tamtych puściłyby z torbami naszą szanowną placówkę edukacyjną jak nic. Płytkę jeno wysyłają i każą własnym sumptem drukować,powielać etc. A rzeczone wydawnictwo każdemu dziecku test pod nos podsyła. No to egzaminujemy się na całego, dzięki czemu przychodzę do domu o tak ludzkiej porze, że nawet jasno jeszcze na dworze. I korzystając z hurtowych ilości wolnego czasu, postanowiłam zrobić rundkę po sklepach. Bo to chyba czas najwyższy o prezentach pomyśleć. W głowie lista, jak zawsze. I problem jedynie,by to z listy znaleźć na sklepowych półkach. Wpadłam z impetem do pierwszego, z góry upatrzonego sklepu, i się zaczęło… To, czego zdecydowanie nie lubię, czyli zakupy niezdecydowanych pań. Wpatrując się jak sroka w gnat, w wypatrzone na półce ręczniki (mamine zamówienie świąteczne – rzecz święta!), już niemal dostałam oczopląsu od kolorów wszelakich, zdążyłam się przytulić do dwóch, by jakaś namolna paniusia nie zwinęła mi ich spod nosa, wzrok już łapczywie sięgał po dwa kolejne, ale na ich wyjęcie spod stosu innych musiałam odczekać spory kawał czasu, bo właśnie jedna taka niezdecydowana pani próbowała kupić czerwony zamek do beżowej kurtki. No dobra, nie czepiam się, z gustami się nie dyskutuje, jak chce – niech ma. Po dobraniu odpowiedniego odcienia i rozmiaru, przyszła kolej na gumki: szerokie, wąskie, białe, niebieskie.. Niebieskie… Bo zaraz potem w ruch poszły wszystkie szpulki niebieskich nici – żeby odcieniem dopasować… I jak już wszystko było zapakowane do woreczka i z kasy wyskoczył paragon, pani bezwiednie spojrzała na szpulki.. czerwone! Na rany koguta! Tylko nie to! Jak zacznie dobierać odcień nici do zamków, to rzucę tymi ręcznikami i wrócę do domu, bo przejdzie mi ochota na jakiekolwiek zakupy! Ale nie, uff… Dostałam wypatrzone ręczniki, zapłaciłam i gnana niezrozumiałą chęcią wydawania pieniędzy wpadłam do księgarni. Tak, tak. A tam cisza i spokój. Zanurkowałam między półki i… sama zamieniłam się w niezdecydowaną paniusię, z tą jednak różnicą, że moje niezdecydowanie nikomu nie tarasowało kolejki do kasy. Postanowiłam bowiem, że w tym roku ciotka – uczycielka, zabawek kupować nie będzie. Wiewióra dostanie w ten sposób ilustrowany słownik do nauki angielskiego (prezent w sumie raczej dla Sis, bo dla niej to równie obcy język jak dla małej, więc skorzystają obie) i „Plastusiowy pamiętnik” wraz z innymi lekturami szczęśliwego pierwszaka. I zaraz potem przestało już być tak łatwo. Młody – jak wszyscy w rodzinie jest molem książkowym, więc trzeba mu było wybrać coś co do czytania zachęci jeszcze bardziej. I gdy już się poddałam niemal i posterowałam w kierunku kalendarzy (tym razem dla siebie), wzrok padł na półkę, gdzie zobaczyłam znajomy tytuł z dzieciństwa „Pan Samochodzik i...”. Bez wahania zdjęłam ten o templariuszach. Młody przez cały rok przeżywał wakacyjną wizytę w Malborku, opowiadał o krzyżakach – „Będzie się podobać” zawyrokowałam i obładowana książkami, kalendarzem i kubkami (Młoda ma urodziny więc do kolekcji kocich fantów dostanie kubek z kotem, a drugi to prezent na klasową wigilię) pognałam na Wichrowe Wzgórze szczęśliwa, że za pierwszym podejściem mam prawie wszystko co chciałam. Prawie, bo czeka mnie jeszcze jedna odsłona prezentowych zakupów.

Zrobiłam sobie kawę, a zakupione rzeczy poukładałam w szafie, odliczając jeszcze raz w pamięci co dla kogo i czego mi brakuje. A gdy wieczorem położyłam się do łóżka i sen jakoś nie chciał przychodzić, wyjęłam z szafy opowiadanie o przygodach pana Tomasza. Chciałam rzucić okiem, odświeżyć pamięć, przeglądnąć tylko… Dwie i pół godziny później zasypiałam z wypiekami na twarzy, jak w dzieciństwie. W głowie aż mi huczało od dat, faktów, nazwisk, legend – ale podanych w takiej formie, że Młody pewnie długo nie da mi spokoju i będziemy toczyć długie dysputy historyczne przy różnych okazjach. Ale nawet nie macie pojęcia jak miło było wrócić do lektury z dzieciństwa! Jak przyjemnie było dziś wracać do niej myślami, gdy zamarzałam na szkolnym korytarzu pełniąc dyżur na z góry przez dyrekcję upatrzonej pozycji. To taka miła odmiana od tych wszystkich myśli, które ciągle zaprzątają mi głowę. Chyba przed świętami odwiedzę jeszcze szkolną bibliotekę. Tam na pewno mają książki, które przywołają kolejne wspomnienia z dzieciństwa.

Czyżbym się starzała? Eeee… :)





6 komentarzy:

  1. zgaga54@poczta.onet.pl16 grudnia 2011 00:55

    Do,,Samochodzików...'' bardzo chętnie wracamy z Małżem co jakiś czas... Więc żaden wstyd!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~smoothoperator16 grudnia 2011 03:08

    A wcale się nie dziwię, że wracasz do przeszłości. Ja nie tylko do książek zresztą. Samochodzika, Wakacje z duchami i Podróż za jeden uśmiech z sentymentem ogladam ... tudzież Arabelę ... i jakoś robi sie milej i mniej stresowo,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. ostatnio w sklepach mam ochotę gryźć, z powodu powolności ludzi, wszechobecnego chamstwa itd,itp..ale daję radę!!!!pan samoględzik, uwielbiam!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś postanowiłam dokupić Młodemu jeszcze "Tajemnice Fromborka" :) Oczywiście zaraz się zabieram za czytanie. Muszę zająć myśli czymś przyjemnym...

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie - jakoś mniej stresowo..Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja z racji różnych zwirowań jeszcze muszę odwiedzić sklepy.. I teraz, przed samymi świętami, będzie dla mnie to traumą niesamowitą.. Nie cierpię robić zakupów w ogóle, a w czasie przedświątecznym - zwłaszcza.. Brrrr....

    OdpowiedzUsuń