niedziela, 10 maja 2009

spotkanie po latach


Mały czekał na nas przed bramą kręcąc zaniepokojony głową.
„Dwie kobiety w jednym aucie, przy czym blondynka za kierownicą… To nie wróży pomyślnie” – powiedział, gdy wysiadłyśmy z samochodu. Brakowało mi tej specyficznej zadumy z nutką ironii. Nie widziałam go 12 lat, ale nic się nie zmienił. No, może trochę brzuszek mu urósł:)
Przywitał nas bardzo serdecznie, jak zawsze, jak kiedyś. 
- I co u was, dziewczyny? – spytał, gdy już wdrapałyśmy się na pięterko.
- Tak właściwie, to my się dziś widzimy pierwszy raz od… 10 lat… - powiedziałam po chwili.
Spojrzał zdziwiony i aż usiadł z wrażenia.
- 10 lat?! I akurat dzisiaj, kiedy przyjechałyście do mnie, to tak z tej okazji?.. – nie umiał zebrać myśli.
- No tak, chyba dobra okazja – powiedziała Ona.
Ona? Hmm, nazwijmy ją Kasia. „Papużki nierozłączki” mówiono o nas przez 10 lat. Dlaczego wszystko się skończyło? Nie pamiętam. Za dużo czasu upłynęło. Pamiętam tylko jakąś słowną przepychankę, po której się obróciłam na pięcie i odeszłam. Potem samo się potoczyło. Mijałyśmy się obojętnie, udawałyśmy, że się nie znamy, żadnych rozmów, prób wyjaśnienia… Najpierw Ona się przeprowadziła, potem ja. I tak zostało. Aż do dnia, gdy zobaczyłam jej zaproszenie na n-k. Dwa razy przeczytałam, czy to na pewno ta Kasia, sprawdziłam zdjęcie – wszystko się zgadzało. Przyjąć – nie przyjąć, zaczęłam się zastanawiać. Przyjęłam. Potem jakieś komentarze pod zdjęciami, życzenia na święta te czy tamte, na urodziny, krótkie wiadomości. Tak jakoś, zwyczajnie. I w końcu sms „Ewa, jedziemy do Małego?” Zgodziłam się bez wahania. Od kiedy wyjechał – kontakt się urwał. To nie była jeszcze era komórek i Internetu, przynajmniej nie dla mnie. Dla niego też.
Od kilku ostatnich miesięcy umawiałyśmy się z Kasią na kawę i czasem się zastanawiałam, o czym my będziemy rozmawiać, gdy to spotkanie już dojdzie do skutku. Przecież kiedyś spędzałyśmy ze sobą tyle czasu, tyle miałyśmy sobie do powiedzenia. Ja raczej jestem milczkiem, Ona – gadułą, ale i mnie czasem się buzia nie zamyka. Ale po tylu latach? O czym?
I jak wyglądało to nasze „spotkanie po latach”? Idąc na miejsce spotkania, odpisywałam na jakiegoś smsa, więc myśli miałam zajęte czymś całkiem innym. Wsiadłam do samochodu i… Zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać, jakbyśmy się rozstały dopiero co, może wczoraj i właśnie kończymy niedokończoną rozmowę. Tak po prostu. Jak dla mnie, patrząc na to teraz z perspektywy tych dwóch tygodni, bo tyle czasu upłynęło od tamtego dnia – to coś niesamowitego. 
U Małego oczywiście obowiązkowy powrót do przeszłości. Wygrzebał jakieś stare zdjęcia (przygotował się do spotkania, nie ma co, hihi) i płakaliśmy wprost ze śmiechu. Czerwona chustka na głowie i zielony sweter z kaczką – kto to? To ja, na naszej wyprawie w góry:))))) [Tak, tak – z kaczką:) Mama zrobiła na drutach:) I wcale nie byłam małą dziewczynką wtedy - już byłam na studiach:)] Zawsze ten sweter zabierałam w góry. I chustkę też, obowiązkowy ekwipunek. Tam gdzieś Mały z moją gitarą, której też już nie ma… Tam Kaśka z trwałą na głowie… A pamiętacie tego Sylwestra? A tamten koncert? Nie – ten był najlepszy!…
Czas biegł stanowczo za szybko. Trzeba było wracać. Mały znów kręcił głowa z dezaprobatą, że dwie kobiety w jednym aucie to stanowczo za dużo na jego nerwy, ale wierzy, że jesteśmy rozsądne i skoro dojechałyśmy do niego to i do domu wrócimy bezpiecznie. Cały On.
Powrót do tego co było nie zawsze musi być bolesny. Tamten wieczór przywołał wiele wspomnień. Choć na chwilę pozwolił wrócić do czasów, gdy młodzieńczy zapał i energia znajdowały ujście w robieniu rzeczy, na które dziś pewnie żadne z nas by się nie porwało. Przez ten czas zmieniło się diametralnie wszystko. My też. To co mi zostało po tamtej historii, to rozmowa, do końca, gdy mi na kimś zależy – to walczę, już wiem, że musi być choć próba wyjaśnienia tego co się stało, a nie zatrzaskiwanie furtek i wyrzucanie do niej kluczy. Ale ważne, że tym razem mosty nie zostały spalone tak do końca, że można było je odbudować. Albo przynajmniej związać końce liny, by brzegi ze sobą połączyć i dać możliwość zbudowania choć kładki. Bo przecież nie sztuką jest się od siebie odwrócić. Sztuką jest umieć znów stanąć twarzą w twarz. Nie liczę na to, że znów będziemy dla siebie kimś ważnym – każda ma już swoje życie, w swoim świecie. Ale cieszę się, że mogłyśmy się spotkać. Jak starzy znajomi. A raczej znajome:)


13 komentarzy:

  1. ~Czarny Ptak10 maja 2009 14:15

    Zawsze najlepszym wyjściem jest rozmowa i wyjaśnienie, ale też czasami brak chęci i motywacji a złość jeszcze podgrzewa złe uczucia. Czasami jednak dobrze się kończy bo czas leczy rany i zaciera to co było nie tak, czasami... Pozdrawiam niedzielnie

    OdpowiedzUsuń
  2. "Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz" :)Dokładnie, bez rozmowy nie ma szans na wyjaśnienie niczego, a czas też jest czasem sprzymierzeńcem, ale tylko czasem, bo bez dobrej woli, można szybko zapętlić się w nieporozumieniach...Miłego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. beatris3076@op.pl11 maja 2009 10:12

    też miałam ostatnio takie spotkanie,ale to już wiesz.Spotkaliśmy się w trójkę ,ale szykując się na to spotkanie też zastanawiałam się o czym będziemy gadać,nie widzieliśmy się tyle lat,jest nas na tym spotkaniu tylko troje więc wystarczy spokojnie 2-3 godziny i każde pójdzie w swoją stronę.Ale stało się inaczej.Z kolegą który po mnie przyjechał wyściskaliśmy się chyba za wszystkie czasy,a jak już zobaczyłam moją koleżankę to nawet poleciały łzy.Spotkanie z przypuszczalnych 2 godzin zmieniło się w 11,5 godzinną gadaninę...ależ było fajnie:)Następne spotkanie wkrótce,mamy w trójkę nadzieję ,że odbędzie się ono w większym gronie.Pozdrówki serdeczne:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nasza- klasa zrobiła dużo dobrego, aby wrócić pamięcią i nie tylko do wspomnień i starych znajomości sprzed lat. Dawne urazy mogą odejść w niepamięć, bo z perspektywy czasu okazują się błahe.Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kilka dni temu odezwała się do mnie, właśnie na naszej klasie, dziewczyna, która pamiętała mnie z kolonii. Własciwie, dziś to już 40 letnia kobieta, a kolonie były.. 25 lat temu! Oczywiście nie muszę mówić, że przeżyłam ogromny szok, bo owszem - nazwisko kojarzyłam, gdzieś mi świtało w głowie z czasów dzieciństwa, ale żadnych szczegółów. Przypomniała mi tyle szczegółów, które jeszcze uzupełniła opowieściami moja Mama, że aż mi się zrobiło wstyd z powodu mojej krótkiej pamięci. Ale tak właśnie z tą naszą pamięcią jest - krótka i bardzo wybiórcza. Czasem spotkamy kogoś raz i pamiętamy o nim do końca życia, bo tak się wyrył w naszej pamięci, a czasem ludzie odchodzą i nawet nie pamietamy, że ktoś taki w ogóle istniał... Ale cieszę się za każdym razem, gdy ktoś mi przypomina o sobie:)Pozdrawiam trochę burzowo:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli jednak takie spotkania po latach maja swój urok i sens. Z tamtego bardzo się ucieszyłam i mam nadzieję na jego powtórzenie. I Wam też się pewnie uda spotkać w większym gronie. Ciągle wspominam pierwsze spotkanie mojej klasy z podstawówki - nigdy nie byliśmy zgrani, ale impreza się tak rozkreciła (byliśmy w barze z karaoke, więc możesz sobie wyobrazić co się działo) że trudno było się rozejść:) Ale gdyby takie spotkania były za często - spowszedniałyby.Pozdrówki:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej Ewutku, popiprztoliło mi sie wszystko na moim pulpicie sterującym bloggera i zniknęłas mi z wykazu blogów i dpiero musiałam Cie szukac po innych blogach, stad moje opóznienie u Ciebie. Jak mi sie to porobiło, to myślałam,żemnie pokręci ze szczęścia.A propos posta- zawsze trzeba rozmawiać,nawet jesli nam okrutnie nie zależy, lepiej wszystko sobie wyjaśnić, na "rozejście się" zawsze jest czas. Dobrze,że się potrafiłyście obie teraz dogadać.Zyczę Wam miłych pogawędek, :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tez zauważyłam, że mnie tam nie ma, ale od razu zrzuciłam to na karby techniki, a raczej złośłiwości rzeczy martwych;)Bardzo się cieszę, że po tylu latach jednak mimo wszystko możemy mieć ze sobą normalny kontakt. Ale widzisz, nie zawsze i nie od razu tak się da... Do tego też trzeba dojrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Właściwie aż Wam pozazdrościłam tej umiejętności rozmowy takiej, jakby przed momentem się urwała. Na szczęście, mam taką duszyczkę, z którą umiem tak właśnie rozmawiać. Niestety, nie jest to nikt z dawnych lat.

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwierz mi, że nie przypuszcałam, że tak to właśnie będzie wyglądać. Moze nawet obie miałyśmy jakiś wewnętrzny lęk przed naszym spotkaniem, skoro przez kilka miesięcy nie udało się nam znaleźć tej chwili, żeby się zobaczyć. Spotkałyśmy się kilka dni przed wyjazdem do Małego, na targach edukacyjnych. I... Przywitałysmy się jak stare dobre znajome - "na miśka", jak to się mowiło. Widać w pewnych przypadkach czas jest bardzo potrzebny, żeby móc normalnie ze sobą porozmawiać. Tylko czemu aż 10 lat...

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli nas łączaą fajne uczucia z innymi to nawet po latach przerwy rozmawia się bez przeszkód. Tak normalnie, jakby ostatni kontakt był wczoraj.

    OdpowiedzUsuń
  12. Trudno powiedzieć coś bliżej na temat uczuć, które nas łączyły przez te lata milczenia... Ale cieszę się w każdym razie, że tak się to wszystko wyprostowało.

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak, szmat czasu. Ale może właśnie tyle trzeba było, by nie roztrząsać zadawnionych i jakże nieistotnych sporów?

    OdpowiedzUsuń