niedziela, 28 listopada 2010

alarm, wróżby i ranny powstaniec listopadowy*


To, że będzie – wiedzieli wszyscy. Nie szkolili by nas ciągle w tym temacie i nie truli głowy, żeby co lekcja przypominać dzieciakom o zasadach ewakuacji. Do znudzenia. Żeby im weszło w nawyk. Że jak dzwonek zadzwoni to raz dwa i będziemy na boisku.

Pytanie tylko jedno krążyło nad głowami wszystkich, jak czarna wrona nad pustą ośnieżoną łąką: KIEDY?

Na dworze tymczasem rozpanoszyła się zima. Lekki mrozik w okolicach zera, pierwszy śnieg zdążył stopnieć szybciej niż się pojawił, więc może poczekają aż trochę się ociepli?

No to poczekali… W piątek, punkt 11, zadzwoniło jak miało zadzwonić. Dzieciaki kurtki w dłoń, my – dzienniki w dłoń i na boisko marsz. Tiaaaa…

- Nie jest pani zimno? – zainteresowało się dziewczę opatulone w szalik i puchową kurtkę.

- Gdzie tam, przecież słońce świeci – uśmiechnęłam się z dużą dozą sarkazmu. Zrozumianego o dziwo. I w momencie wyciągnęło się w moim kierunku kilka dłoni z szalikami i chustkami. Bo przecież nauczyciele nie chodzą z kurtkami na lekcje. Nasze zostały w szatni… Na szczęście pani BHP zadbała o nasze zdrowie i nauczyciele, którzy mieli w tym czasie okienka, dostali zadanie zabrania z szatni, w drodze na boisko, wszystkich kurtek i płaszczy. Radość moja była wielka, gdy na drugim końcu boiska dostrzegłam mojego zielonego kota, przyczepionego do równie zielonego kaptura, z jeszcze bardziej zielonej kurtki:) Ale ledwo wsunęłam ręce w rękawy i naciągnęłam kaptur na głowę, zarządzono odwrót na lekcje. Nawet nie zdążyłam zapiąć zamka. Ale dostałam kurtkę? Dostałam:)

A po piątku pełnym wrażeń, obfitym w długie i długaśne wieczorne i nocne Polaków rozmowy, wyspać mi się zachciało w sobotę. No to się wyspałam… Parafrazując słowa piosenek: godzina 8, minut 30 kiedy pobudka zagrała. A raczej zatrzęsła mi łóżkiem, bo sąsiad z wiertarą morderczo zakradł się…

Sama robiłam remont. I wiem, że bez hałasu czasem się nie da. Ale przynajmniej sąsiedzi o tym wiedzieli, bo uprzedzałam, że od rana będzie głośno. A tu nic! Ani słowa! Od kilku dni już wiertarka szaleje, bo jak wychodzę do pracy to zaczyna warczeć, a jak wracam, to zbieram po łazience rzeczy, które zapomniałam zdjąć z półki pod lustrem i pospadały na ziemię. Tak wszystko drży. Ale przynajmniej by uprzedzili, że w sobotę też będzie warczeć. I to o takiej nieludzkiej porze… Zwłaszcza, że od 10 zapadła głucha cisza… No ale cóż – jak dobrze mieć sąsiada, prawda?

Ale za to wczorajszy wieczór był najbardziej niesamowitym, jaki mi się przez ostatni czas zdarzył. Niby do andrzejek jeszcze kilka dni, ale że sobota, więcej czasu, więc czemu by nie:)

Poświęciłam nawet garczek na roztopienie wosku.

O matko i córko:)

- Serce!

- Jakie serce? – oburzyłam się, wpatrując się w to coś, co mi się odbijało cieniem na ścianie. – Pokancerowane jakieś. Ktoś złamie mi serce?! – krzyknęłam niemal

- A tam, zaraz złamie. Jak już jest złamane, to można je teraz tylko połatać.

- Albo połamać na amen – mruknęłam

- Ja ci dam połamać – Mała zabrała moje dzieło i zaczęła nim obracać. I co tam jeszcze można było zobaczyć? Ano profil jakiejś twarzy: grzywka, nos, usta (czy to mi kogoś przypominało?...), głowę konia (ale na upartego to mógł być też pysk wielbłąda…) – czyżby jakiś Książe z bajki?? Jasne. Może mu się gps naprawił:)

Reszta wróżb nie była moja, więc nie będę zdradzać jakie wizje przyszłości roztaczała przed nami moja kuchenna ściana. W każdym razie dawno nie spędziłam andrzejek w tak fantastycznym towarzystwie. W którym można gadać do woli na dowolne tematy i nigdy nie będzie dość, można się pośmiać, pomilczeć, a nawet czasem pociągnąć nosem ze wzruszenia. I nigdy wcześniej nie wypiłam tyle wina… O rany:)

Oczywiście, niezależnie od wszystkiego, podniesienie rano głowy z poduszki było nie lada wyczynem. I otworzenie oczu. Codziennie się bowiem powtarza koszmar rannego wstawania. W listopadowe szare poranki szczególnie bolesnego. A dziś do tego myślałam, że coś nie tak jest z moimi oczami. Za oknem była taka mgła, że nawet parapetu nie widziałam! A do tego zrobiło się tak biało, że jak mgła już opadła, poczułam się jakby to święta już były. I to niesamowite uczucie, gdy mrozik szczypie w nos, słoneczko grzeje w uszy, pod nogami skrzypi śnieg, a drzewa są pięknie pomalowane na biało.

Ech. Może jutro uda się obudzić normalnie. Bez dodatkowych atrakcji wiertarkowych lub innych takich.

 

 

*określenie ‘ranny powstaniec listopadowy’ zaczerpnęłam z żartu rysunkowego we wczorajszej wyborczej, jak go znajdę to go zalinkuję, albo zeskakuję i wkleję:)

 

 

8 komentarzy:

  1. Witaj Ewutku, no to chyba mamy wspólnego sąsiada. Ulubiona godzina działania to 22,30 w dzień powszedni, lub godz.7,30 w sobotę. W niedzielę ogranicza się do łagodnego powarkiwania około godz.17,00.Jakoś mnie te wszelakie wróżby nie biorą.I nic nigdy mi się nie spełniło.Uwielbiałyśmy w szkole te alarmy, zwłaszcza bieg po schodach do szatni, ten ścisk w drzwiach do boksu i posiniaczone łokcie i poobijane żebra. Na początku kazali nam zostawiać w klasach teczki, potem, gdy komuś zginęły pieniądze, musieliśmy targać ze sobą teczki. Moja córka w ciągu 8 lat pobierania nauki w podstawówce raz miała alarm, ale jeszcze w ciepłej porze roku, a w liceum- nigdy.Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie też bialutko, świątecznie i estetycznie... Lubię ten pierwszy śnieg!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest pięknie!!! Gdyby tak w kalendarzu było już 24 grudnia, to byłyby to najpiękniejsze Święta od wielu lat! Ale jest dopiero listopad. I cieszę się, że juz spadł śnieg, przynajmniej moje marudzenie zasnęło snem zimowym i wrócił dobry humor:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też niezbyt wierzę we wróżby. Co ma być to będzie i już. Ale przynajmniej wieczór był dzięki temu zabawny:) Choć, to właściwie dziś powinno się wróżyć... Powinno czy nie - mam stos sprawdzianów do sprawdzenia na jutro:)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie ma jak alarm zimą!!ja jestem ciekawa,co zrobią z dzieckami z basenu..jak kiedyś zapytałam, udzielono mi wymijającej odpowiedz,mówiono coś o kocach...

    OdpowiedzUsuń
  6. My na szczęście nie mamy basenu:) Ale cóż - przy normalnym alarmie (a takowe się niestety też zdarzają..) i tak nie będzie ważne jaka to pora roku i czy dziecko jest w bluzie czy krotkich gatkach na wuefie... Trzeba się będzie szybko zbierać i zwiewać na boisko....

    OdpowiedzUsuń
  7. hm,,,to moze mój sąsiad, bo mój warczy piłuje nawet w niedziele a od 22 giej puszcza muzyke tak, że słychac u nas chociaż mamy ze 20 metrów do niego...do północy to trwaja Ci zycze nie królewicza, ale miłości!

    OdpowiedzUsuń
  8. Czyżbyśmy wszystkie mieszkały rzut beretem od siebie, że mamy tych samych sąsiadów?:D

    OdpowiedzUsuń