niedziela, 7 czerwca 2009

i już po:)


Czy odespałam? A gdzie tam:) Obudziłam się wczoraj skoro świt, czyli przed ósmą. Słońce mi zaświeciło aż w przedpokoju więc uznałam, iż grzechem byłoby wylegiwanie się w łóżku. Pół godziny później mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun. Lodówka już od dawna stękała, że czas najwyższy pozbyć się nadmiaru lodu, okna jakby zaszły mgłą, kosz z praniem nagle wyczerpał limit swej pojemności…. Roboty na cały dzień. W tzw. międzyczasie zdążyłam wstukać w program oceny na świadectwa, obliczyć średnie, wypisać papiery na wtorkową konferencję i upiec Mamie francuskie ciasteczka. I tylko to ostatnie coś mi nie wyszło, bo przyklapnęłam na chwilę przed telewizorem, by obejrzeć prognozę pogody i… trochę się za mocno przypiekły. No trudno, ale przynajmniej nie spaliłam.
I tak wyglądał mój dzień po imprezie.
A sama impreza? Mówiłam, że będzie i tak spontanicznie? I było:)
Zaczęło się rano, gdy wychodząc do kościoła zabrałam rękawiczki i szarfy dla pocztu, zeszłam na parter i… przypomniało mi się, że przecież sztandar został w gabinecie dyrekcji! I z powrotem na górę po sztandar. Oczywiście wędrując pół miasta ze sztandarem nie sposób nie zawrócić uwagi przechodniów. Kilku uczniów w strojach galowych, chłopak ze sztandarem na ramieniu – co się dzieje? I ludzie podchodzili i pytali. Kilka starszych pań nawet poszło za nami do kościoła. Przyszliśmy na tyle wcześniej, by można było zrobić ostatnią próbę i bym mogła przekazać jeszcze ostatnie uwagi dla komentatora. Kościół jest dość duży, zatem nie wszyscy mieliby możliwość zobaczenia tego co się dzieje przed ołtarzem. Uznaliśmy więc, by ktoś komentował całe to wydarzenie. Wybór padł na naszego absolwenta, który miał być konferansjerem uroczystości w szkole. Chłopak o pięknej dykcji i prezencji. Będąc naszym uczniem wygrał ogólnopolski konkurs krasomówczy. Nikt nie miał wątpliwości, by to on, u boku pani Dyrektor, poprowadził część oficjalną uroczystości. Zgodził się również pełnić role komentatora na mszy. Przejrzeliśmy jeszcze raz cały scenariusz i doszliśmy do momentu przemówień. A jeszcze muszę zaznaczyć jedną ważną rzecz – swoją obecnością zaszczycił nas wnuk Henryka Sienkiewicza – Juliusz. I ów Juliusz miał być „wywołany” do przemówienia właśnie przez naszego absolwenta. I mówię mu, żeby sobie ułożył coś w stylu „Proszę państwa, prosimy o zabranie głosu naszego znamienitego gościa Juliusza Słowackiego” – a ten na mnie patrzy i zaczyna się śmiać. Wtedy zorientowałam się z popełnionej gafy:) „Jak mi się wkręci ten Słowacki to będzie kompromitacja” – powiedział jak już się uspokoił i zapisał drukowanymi „Juliusz Sienkiewicz” podkreślając nazwisko grubą kreską. 
W samym kościele już spokojnie. Do czasu. Goście już na miejscach (tzn. i tak nie wszyscy przyszli, choć potwierdzili udział, co uznaję za dowód lekceważenia, ale to tylko moje zdanie…), uczniowie piękni i eleganccy w ławkach pod opieką nauczycieli, kilku rodziców, wyłowiłam w tłumie też dziennikarzy lokalnych gazet. I oto za minutę miała się zacząć msza, a pani z komitetu rodzicielskiego, która miała być w poczcie sztandarowym i do tego przemawiać na okoliczność przekazania sztandaru z rąk rodziców w ręce Dyrekcji – nie przyszła. Dobrze, że ksiądz był wyrozumiały i poczekał chwilę. Pani przyszła, owszem, ale kilka minut po czasie. Uff, możemy zaczynać. Było bardzo uroczyście i chyba bez większych wpadek (pewnie, że były, ale zawsze można je wytłumaczyć przez nieśmiertelne „Właśnie tak to miało być” – i tak niewiele osób wiedziało jak miało być naprawdę;) )
Po mszy chór, goście, dyrekcja no i sztandar – przejechaliśmy do szkoły autokarem, a uczniowie pod opieką nauczycieli, podeszli tam pieszo. Było nieco zimno (choć i tak pogodę mieliśmy jakby zamówioną: po tygodniu opadów i przejściowych burz- od rana świeciło słońce. I choć wiał zimny wietrzyk – nie padało) więc goście weszli na piętro, a chwilę potem przy dźwiękach orkiestry górniczej, prowadzeni przez poczet – weszli uczniowie. Gdy wszyscy się już ustawili – orkiestra zagrała „Gaude Amus”. O rany! Aż się zatrzęsły mury starej szkoły od tych trąb i puzonów. Chwilę później pan Juliusz (nie Słowacki – uff, zapamiętał) odsłonił tablicę pamiątkową, a orkiestra znów dała popis swoich umiejętności. Gdy wszyscy weszli na aulę, nastąpiła komenda „Baczność. Wprowadzić poczet sztandarowy” Ojej. Przy dźwięku werbla wyszło to tak fantastycznie, że przeszło to moje najśmielsze wyobrażenie. Potem hymn, przemówienia (na szczęście krótkie i rzeczowe), wyprowadzenie sztandaru (niestety już bez werbla, ale i tak bardzo podniośle) i część artystyczna. I w tym momencie powinien być wielki ukłon w stronę koleżanek, które zrobiły to genialnie. Sylwetki pięciu Noblistów, niby z różnych epok, laureaci różnych dziedzin, a wszystko w jednym przedstawieniu zgrane i dopracowane do perfekcji. A na zakończenie, jako ostatni – Lech Wałęsa. I „Mury” Kaczmarskiego odśpiewane przez nasz chór.
Gdy ucichły oklaski pod sceną pojawił się Konferansjer. Wg scenariusza miał do wypowiedzenia jedno zdanie. Ale patrząc na jego minę wiedziałam, że powie coś od siebie. I powiedział. A powiedział to tak, że siłą woli się powstrzymywałam, by się nie rozpłakać. Ale łzy w oczach mi się kręciły. Tak pięknie wyraził swą dumę z faktu bycia absolwentem tej szkoły i podziękował nam – nauczycielom, że nawet teraz, na samo wspomnienie tamtych słów czuję drapanie w gardle. 
A potem? Potem VIP-y uciekły w większości do swych obowiązków, pozostali zwiedzili naszą szkołę i udali się na poczęstunek. My razem z uczniami (tymi, którzy dotrwali do końca lub byli zaangażowani w przygotowanie uroczystości) również zaczęliśmy „okupować” zastawione stoły – w końcu emocje opadły i odezwały się nasze żołądki:) I tak, ramię w ramię, nauczyciele z uczniami, z dyrekcją i zaproszonymi gośćmi, zaczęła się część najmniej oficjalna, która zakończyła się wspólną dyskoteką i karaoke na wypastowanej auli, między dekoracjami z przedstawienia i krzesełkami dla widowni. Ale nikt już na to nie zważał. W powietrzu fruwały krawaty, marynarki, buty dziewcząt stały w rządku przed sceną. Pan Sienkiewicz usiadł w pierwszym rzędzie i klaskał w rytm piosenek Feela, czy naszego szkolnego dyskotekowego hitu „Jesteś szalona”. I tak to właśnie miało być- święto wszystkich, radosne, szalone, niezapomniane.
Rozpisałam się, zatem czas kończyć. Do końca roku szkolnego dwa tygodnie. Jeszcze konferencje, komers dla klas trzecich, próby na dwie akademie. Zleci. W końcu taka piękna perspektywa przede mną:)



25 komentarzy:

  1. beatris3076@op.pl7 czerwca 2009 17:36

    najpier uśmiałam sie z "ożywionego" Słowackiego ale póżniej przyszły chwile gdzie łza w oku się zakręciła.Pięknie to opisałaś Ewciu a i dzień był ekstra zorganizowany i uczniowie nie "nawalili"Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ewutku, tak to opisałaś,że czułam się tak, jakbym to widziała na żywo.No to już pomaleńku mozesz otwierać buzię , by nabrac większego oddechu. Jeszcze tylko ciu, ciut.Serdeczności, :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~smoothoperator7 czerwca 2009 20:46

    No i po wszystkim, po strachu. Wypadło świetnie, choć przecież zawsze zdarzają się jakieś wpadki - to tylko dodaje uroku choć czasami i nerwów.Teraz już domyslam się jakiego patrona ma Twoja szkoła. A Słowacki, Słowacki dobrym poetą był,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten Słowacki i tak wkręcił się kilku osobom, bo co chwila ktos się pytał co z tym Juliszem:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Blisko, coraz bliżej... 7 dni roboczych i 14 normalnych - wprost melodia dla moich uszu, hihi:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wolałabym uniknąć tych nerwów związanych z czyjąś lekkomyślnością, ale i tak na pewne sprawy nie mamy do końca wpływu tak, jak byśmy tego chcieli.Noblistów Polskich mamy imię:)Pozdrawiam już prawie, prawie wakacyjnie, choć i tak jeszcze ciężka końcówka nas wszystkich w szkołach czeka:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak jak moi przedmówcy, mogę tylko powiedzieć, że czuję się jak bym tam z Tobą był. Dla takich chwil naprawdę warto...są bezcenne. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniała uroczystość, ale fajnie, że już po. Świetnie Cię Ewo rozumiem, przygotowywałam kilka takich uroczystości w swoim życiu zawodowym i czytając pierwszą część Twojego posta, czułam się tak jakbym sama była po kilkudniowym okresie przygotowań do wielkiej szkolnej gali. Fajno, że już za kilka dni wakacje i odpoczynek dla uczniów i nauczycieli. Ale już jestescie po radzie klasyfikacyjnej i przygotowujecie się do wypisywania świadectw? W mojej szkole to chyba działo sie później. Zresztą mniejsza o to, ważne że jesteście juz szkoła z fajnym patronem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zajrzyj do swojej poczty

    OdpowiedzUsuń
  10. Warto, jak się widzi efekty kilkuletniej pracy- słowa te same się cisną na usta. Dziękuję za trzymanie kciuków:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Konferencja jutro, ale świadectwa już prawie gotowe. Jutro zaraz po konferencji trzeba je będzie drukować, bo Boze Ciało za pasem i znów długi weekend. A w poniedziałek muszą trafić gotowe do dyrekcji. Dobrze, że program komputerowy ułatwia nam życie pod tym względem.Też się cieszę, że już po wszystkim, teraz trzeba nadrobić robotę paierkową, bo mam klasę trzecią i tych papierów do wypełnienia jest całe mnóstwo....

    OdpowiedzUsuń
  12. Ojej... Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Miło być gościem na takiej uroczystości, ale przygotowywać ją to horror, coś wiem na ten temat, bo przecież poloniści zawsze byli na pierwszej linii frontu. Dobrze, że wszystko się udało i niedługo wakacje.Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~postautoportret9 czerwca 2009 13:48

    Cieszę się, że są takie szkoły w Naszym Pięknym Kraju, z których uczniowie i grono Pedagogiczne mogą być dumni. W czasach gdy brak autorytetów, gdy wszyscy gonią nie wiadomo za czym, mijając zupełnie to co w życiu najważniejsze, to dobry znak, to znaczy, że jest jeszcze nadzieja. Dziękuję Ci za tą świetną opowieść, którą notabene przeczytałem jednym tchem... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Muszę przyznać, że nasz Konferansjer zaskoczył wszystkich swoją przemową - taką spontanczną i prosto od serca. Ale też i szczerą. Jak każdy nauczyciel w tym kraju, czasem mam poczucie bezsensu naszej pracy, czuję się trochę jak Don Kichot w swej walce z bezmyślnością uczniów i ich lekceważeniem wszystkiego i wszystkich. Ale z doświadczenia też wiem, że jako absolwenci zupełnie inaczej myślą o nas - nauczycielach i o swojej szkole w ogóle. I to jest najlepszą oceną naszej pracy - absolwenci, którzy dobrze o nas mówią i miło wspominają.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak, tak. Tym razem też polonisci zostali uszczęśliwieni przygotwaniem części artystycznej. Hmmm... Jakby fizyk, czy matematyk nie potrafił zrobić dobrej akademii.Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ach, kiedy się przygotowuje tak wielka imprezę, zawsze jakiś mały kamyczek może się obsunąć, ale.. wszyscy i tak będą pamiętać tylko dobre rzeczy :-))Kurczę, zazdroszczę Ci tej konferencji dziś. Jakby było czego zazdrościć, pomyślisz sobie. A jest! Bo my mamy dopiero w środę za tydzień, więc w czwartek świadectwa drukować będziemy chyba wszyscy jednocześnie. Nie wiem, jak to logistycznie rozwiążemy. Hmm, chyba jedynie drukując przed konferencją, choć to nielegalne.

    OdpowiedzUsuń
  18. ~postautoportret10 czerwca 2009 01:55

    Nie czuj się jak Don Kichot, czuj się raczej jak Keeting ze "Stowarzyszenia umarłych poetów" ...Tacy Nauczyciele jak Ty tworzą ludzi, którzy zakochują się w przedmiocie..mimo, że Nauczycielka gnębi ich bez pamięci...ja w szkole zawsze miałem 3 z języka polskiego...bo moja ukochana nauczycielka miała mnie za lenia...cóż miała rację, ale od zakończenia szkoły dostaję same 5 - za wypracowania, które napisałem... cóż życie często bywa przewrotne...a ja dzięki swojej Profesorce z liceum uwielbiam polska literaturę i znam ją po prostu perfekcyjnie...pomimo 3 na maturze.... Pani Profesor Szklarz zawsze zarzucała mi lenistwo i błędy ortograficzne....Dziś...była by ze mnie dumna... Ja jestem za to szczęśliwy, że są tacy ludzie jak Ty, Keeting, i moja własna Pani profesor Szklarz....w której klasie wisiał świetny cytat C.K. Norwida:"Nie miecz, nie tarcz,bronią języka lecz arcydzieła".....pozdrawiam serdecznie...ja zaś jestem dowodem, że nawet największy

    OdpowiedzUsuń
  19. Wybacz,że nie skomentuję.Jakoś nie mam pomysła:)))Pozdrawiam i buziaczek:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Uwierz mi, że też wolałabym mieć tę konferencję dopiero w przyszłym tygodniu. W końcu wydrukowanie swiadectw, nawet przy tej ilości klas, idzie tak sprawnie, że wszystkie rozpiski - kto i kiedy ma przyjść do drukowania - przestają być aktualne w kilkadziesiąt minut:) Po prostu bardzo zorganizowanym gronem jesteśmy:) Ale przynajmniej dwie konferencje już za nami - jeszcze plenarka...I popatrz - jeszcze tydzień! Cieszę sie jak małe dziecko:) Pozdrawiam już prawie wakacyjnie:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Zdradzę Ci w tajemnicy, że też tak czasem mam:)Buziaki :)))

    OdpowiedzUsuń
  22. Zawsze miałam szczęście do świetnych polonistów i historyków - może właśnie dlatego jestem kim jestem i robię co robię. I panią z muzyki miałam niesamowitą - to ona zaszczepiła we mnie zamiłowanie do nut i śpiewu. Spotkałam ją dziś rano i przypomniały mi się od razu wszystkie jej zabawne powiedzonka, ćwiczenia na rozśpiewanie itd. I pewnie przyznasz, że trzeba mieć niesamowite szczęście trafić na takich właśnie nauczycieli, którzy swą pasję potrafią przenieść na swych uczniów. Ja też jestem tego przykładem:)

    OdpowiedzUsuń
  23. Pamiętam, jak kiedyś na radzie pedagogicznej poloniści się zbuntowali i najbliższe imprezy robili inni przedmiotowcy. Nawet im to nieźle wychodziło.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  24. ~postautoportret12 czerwca 2009 03:09

    Tak to prawda...ja miałem to szczęście...choć nie wiem czy na cokolwiek mi się w życiu przydało... chodziłem do liceum na przełomie epok i historia wtedy zmieniała twarz jak rękawiczki...dziś żyję w kapitalizmie, a wychowano mnie w innej epoce...hehe jest takie chińskie przekleństwo: "'Obyś żył w ciekawych czasach..." Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  25. Erm, to ja się domyślam, że będziemy siedzieć do wieczora. Uuu, czyżbym nie wierzyła w siebie, koleżanki i kolegów? ;-)

    OdpowiedzUsuń