poniedziałek, 29 czerwca 2009

Statystycznie rzecz biorąc, czyli jak wywołać burzę w szklance wody



Gdyby ktoś chciał przeprowadzić badania statystyczne nad poziomem nauczania historii w szkołach gimnazjalnych w naszym pięknym kraju – zapraszam do mojej szkoły. Ilość respondentów oscyluje wokół magicznej liczby 600, więc do napisania raportu odzwierciedlającego tendencje dla całego kraju chyba wystarczająca, prawda?
Z góry też mogę podać ewentualne wyniki badań. Otóż: tylko dla 25% uczących tegoż równie pięknego, jak i nienawidzonego przez uczniów przedmiotu, uważa oceny celujące za dostępne dla każdego ucznia. Pozostałe 75% uczących uważa tę ocenę za możliwą do uzyskania jedynie przez wybitne jednostki (a że takie się trafiają niezwykle rzadko, ocena ta uznawana jest za towar unikalny..). Dla 25% nauczycieli stawianie ocen niedostatecznych na koniec roku to czynność niedopuszczalna, ogólnie szkodliwa dla młodego pokolenia. Tyleż samo nauczycieli jest w stanie wystawić zagrożenia takową oceną niemal połowie jednej klasy, a w efekcie i tak przynajmniej jedną na klasę wystawi. Pozostałe 50% stawia oceny niedostateczne tak samo często jak każdą inną, gdy tylko uczeń sobie na nią zapracuje. 50% nauczycieli nęka uczniów zadaniami domowymi i – co gorsza, nawet je sprawdza! Tyle samo robi niezapowiedziane kartkówki i generalnie zmusza do ciężkiej pracy intelektualnej polegającej na systematycznym przygotowywaniu się do lekcji. 
Pisać dalej? Po co. Wyniki mogę szybko rozszyfrować. Jest nas czterech historyków, a każdy różny jak płatki śniegu. Najfajniejsza, zdaniem uczniów jest pani, nazwijmy ją Lusia, która stawia zawsze i za wszystko dobre oceny i marzeniem każdego ucznia w szkole jest mieć lekcje właśnie z nią, bo „Stawia piątki za nic” – to był cytat ucznia. Jedynek na koniec roku nie uznaje. U pana Rysia nie trzeba ciężko pracować, ale kapa na koniec roku jak zasłużona to się i tak trafi. Z panią Krysią to już gorsza sprawa, bo się baba czepia jak oszalała. Szóstki to towar deficytowy, ale się trafiają. Zadaje zadania, wymyśla jakieś projekty, ciąga po konkursach, stawia jedynki ze sprawdzianów i w ogóle każe się uczyć. Niżej podpisana zaś to ta z gatunku „gorzej być nie może”. Jak postawi komuś szóstkę na koniec roku, delikwent jest oglądany jak co najmniej eksponat muzealny i z podziwem wytykany palcami. Wiecznie się czepia, każe pisać na lekcjach notatki i nigdy nie wiadomo kiedy padnie sakramentalne zdanie „proszę wyjąć karteczki”. W klasie trzeciej uczniowie zazwyczaj odkrywają u niej cechy ludzkie, tj. „Ona się nawet potrafi uśmiechać…”
Czy jesteśmy reprezentatywnym materiałem badawczym?

Do czego zmierzam? Do przemyśleń na temat tego co przeczytałam w raporcie o wychowaniu do życia w rodzinie w naszych szkołach. Mironq, bardzo za niego w tym miejscu jeszcze raz dziękuję:) 
Po pierwsze, poraziła mnie ilość respondentów. Bo gdybyśmy przyjęli, że w naszym niemal 40-milionowym kraju około 6 milionów to uczniowie szkół podstawowych, gimnazjalnych i średnich, to liczba 637 to zaledwie jakiś promil… Skoro owa organizacja/fundacja, czy jak jej tam, chwali się posiadaniem wolontariuszy, którzy owe dane zbierali, to ja się pytam czemu owi wolontariusze nie dotarli do szerszego kręgu badanych. Wystarczyło rozesłać odpowiednią ankietę do kuratoriów. Chyba, że to jak zwykle mnie się wydaje dużo prostsze niż jest w rzeczywistości… Ale żeby na podstawie tak niewielkiej liczby maili pisać raport? Chyba raporcik, bo raczej ogólnej skali problemu nie oddano w pełni. Zaledwie go zasygnalizowano.
Nie mam zamiaru negować wszystkich wyników raportu. W wielu wypadkach pokazano całą prawdę. Na przykład sytuacja wdż w szkołach średnich. Tam odbywa się poza siatką godzin, w ramach zajęć dodatkowych dla uczniów, którzy złożyli stosowną deklarację. A że trzeba zebrać wszystkich chętnych w jedną grupę, faktycznie zajęcia odbywają się w tak kosmicznych godzinach, że wielu od razu rezygnuje z tych zajęć uważając, że szkoda czasu. I efekt jest taki, że ledwo kilka procent uczniów w zajęciach wdż uczestniczy.
W gimnazjum jest to inaczej, gdyż wdż jest jednym z trzech modułów wiedzy o społeczeństwie i w efekcie trzeba się nagimnastykować z materiałem obowiązkowym z wos-u żeby zdążyć z wdż-tem. I nikt nie pyta jak to zrobić. Ma być zrobione i już. A pamiętam jak kuratorium sobie kilka razy sprawdziło jak to jest realizowane.
Że uczniowie są rozczarowani poruszaną tematyką? Widzę to. Dla pierwszoklasistów wdż jest tożsame z wychowaniem seksualnym i gdyby ktoś im wobec tego zadał pytanie, czy mieli zajęcia z wychowania do życia w rodzinie, odpowiedzą w większości, że nie, bo o seksie nie było nic. Bo i nie było. A nawet jak było, to dla nich to było nic. Bo było o rodzinie, przyjaźni, miłości i dojrzewaniu. I – tak, było z podziałem na grupy. Bo tak łatwiej. Dla wszystkich – i dla mnie i dla nich. Ale to nie znaczy, że chłopcy nie mówili o dziewczynach i odwrotnie. Nie wyobrażam sobie jednak rozmawiać o sprawach związanych z dojrzewaniem przy całej klasie, skoro dla chłopców w tym wieku miesiączka jest określana zdaniem typu „A twoja stara to ma cieczkę, czy jak, ze taka zmierzła?”. Pozwólcie, że zostawię to bez komentarza, choć na lekcji bez komentarza to nie zostaje i nawet w środku lekcji o bitwie pod Grunwaldem jestem w stanie zmienić temat, by uświadomić młodzieńcom, że jestem taką samą kobietą jak ich mamy i nie mam cieczki, tylko miesiączkę, bo tak się to nazywa u człowieka. W drugiej i trzeciej klasie tematy są już całkiem inne, bardziej dostosowane do potrzeb dojrzewających młodych ludzi, ale od czegoś trzeba przecież zacząć ich edukację seksualną. Przecież nie można tak z grubej rury. Ja wiem, że obecnie 12, 13-latkowie są super wyedukowani dzięki Internetowi i innym mediom, ale ich wiedza jest tak wybiórcza i tak w większości szkodliwa dla nich samych, że trzeba wiele czasu, by zaczęli na swego rówieśnika płci przeciwnej patrzeć jak na człowieka a nie obiekt seksualny…
W zarzutach wynikających z raportu znalazłam i ten, że na lekcjach wdż była nauka manier przy stole. Hmmm… Gdy rozmawiamy o funkcjach rodziny i widzę przed sobą uczniów z rodzin dysfunkcyjnych, to dla nich i tak cała ta rozmowa jest jedynie sztuką dla sztuki, bo w domu nie widzą nic z tego o czym mówimy. Te dzieciaki mają problemy z odpowiedzią na pytanie „Co zawdzięczam mojej mamie/ tacie/ siostrze/ bratu…”, widzę jak funkcjonują na szkolnej stołówce, w grupie rówieśniczej. I co wtedy robię? Również wprowadzam m.in. zasady zachowania się przy stole. Jak trzymać nóż a jak widelec, jak ciekawie złożyć serwetkę, by stół ładnie wyglądał. I też muszę odpowiadać na pytania „A po co mi to?”. A choćby po to, byś mógł/mogła błysnąć przy przyszłej teściowej, albo na jakieś romantycznej kolacji ze swą lubą czy lubym. Oczywiście wybuchają salwy śmiechu, bo kto dziś chadza na romantyczne kolacje, ale proszę mi wierzyć – te dzieci często w domu tego się nie nauczą. Skoro w domu nie mówi się o seksie, to czy o takich drobnostkach się pamięta? Obawiam się, że też nie.
Prowadzący zajęcia są niekompetentni? A proszę mi powiedzieć, od kiedy o kompetencjach nauczycieli decydują uczniowie? To już raczej wniosek twórców raportu. Czy fakt, że zajęcia wdż prowadzi pani od polskiego, muzyki czy pani z biblioteki, to jakaś ujma dla niej samej albo dla przedmiotu? O panią z biologii się nie pytam, bo to jakoś tak po drodze obu przedmiotom, psycholog czy pedagog szkolny to też jakby naturalne by prowadził takie zajęcia. No a ja? Jestem historykiem, uczę też wosu, a z racji, o których już wspominałam wcześniej – prowadzę też zajęcia z wdż. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że jestem po biol-chemie. Czy to wpłynie na łagodniejszy wymiar kary? Zajęcia wdż w podstawówkach w moim mieście prowadzą też katechetki. I proszę mi wierzyć, że dzieciaki z tych szkół są tak zachwycone sposobem ich prowadzenia, że nam, w gimnazjum czasem trudno się przebić przez porównania typu „A u nas w podstawówce to….”
Do tego typu opracowań należy podchodzić bardzo, bardzo ostrożnie, gdyż mogą wywołać przysłowiową burzę w szklance wody i przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Wracając do badań statystycznych w mojej szkole, gdyby takowe były ewentualnie przeprowadzone, to – na moim przykładzie, na 100% znajdą się uczniowie niezadowoleni z faktu, że to ja ich uczę, będą też tacy, którzy wprost przyznają, że na moich lekcjach się nudzą i że jestem do niczego. Będą też tacy, którzy – jak wielu absolwentów, uznają, że swoją miłość do historii zawdzięczają właśnie mnie. I co drodzy domorośli statystycy. Czy da się jednoznacznie ocenić jednego człowieka mając tyle punków odniesienia? Nie. Podobnie, jak nie da się wsadzić do jednego wora wszystkich uczących i nauczanych, bo każdy z nas jest jednostką oryginalną, niepowtarzalną i jedyną w swym rodzaju.

P.S. Mam nadzieję, że ktoś dotarł do końca. Czasem tak mam:) 



16 komentarzy:

  1. Ewutku, dotarłam do końca. Pod względem stastycznym jest to dno a nie żaden raport. Ja raczej nazwałabym to"ciekawostki" dot. przedmiotu.Niemniej włos się jeży, gdy się czyta niektóre wypowiedzi.A jestem skłonna wierzyć,że tak jest jak piszą owi uczniowie, bo kiedyś koleżanka mi sprawozdawała, co usłyszała na naukach przedmałzeńskich. Naprawdę Ewutku, nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, bo prowadziła je pani z laikatu, matka 8 dzieci, która omawiała antykoncepcję "naturalną", polecając m.innymi współżycie podczas miesiączki jako jedną z metod zapobiegania.Koleżanka była tak tym wszystkim zdegustowana,że w końcu skończyło się na cywilnym ślubie.A tak ogólnie to zastanawiam się z jakiego powodu jest taki niski poziom wiedzy "życiowej" u ludzi dorosłych.Miłego, :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ ja również wierzę, że to co opisali ci uczniowie to prawda, bo sama takie informacje uzyskuję od swoich uczniów przychodzących z różnych szkół i do róznych szkół trafiających... I też mi tak po ludzku wstyd, że ktoś tak sobie traktuje zajęcia, po których są tak duże oczekiwania społeczne. Ale co mogę powiedzieć - każdy pracuje na swoją opinię indywidualnie, choć często jesteśmy wrzucani potem do jednek worka... Obserwuję moją "koleżankę Lusię" i słyszę opinie na temat prowadzonych przez nią lekcji, więc nie śmiem zaprzeczać, że są ludzie mający wszystko i wszystkich w głebokim poważaniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Effka! Gdyby 100% uczniów lubiło Twoje lekcje i zapewniało, że jesteś osobą wyjątkową, najlepszą i najserdeczniejszą - śmiałbym wątpić w szczerość ich wypowiedzi. Byłabyś albo osobą leniwą, stawiającą oceny za nic, albo psychicznie niedojrzałą - chcącą się klasie przypodobać.Przepraszam za przydługi wstęp, ale był on konieczny. Gdyby zrobić badanie wśród nauczycieli, jak wspominają "durnych" nauczycieli tworzących podwalinę ich edukacji - wspomnieniom nie było by końca.Ja, po ponad ćwierćwieczu, najlepiej wspominam panią profesor (zwrot tytularny) z fizyki, która kazała mi wpisać sobie do dziennika dwóję na semestr. To, że dzięki niej, zdawałem fizykę na maturze i na studiach nie miałem problemów nawet z mechaniką kwantową - osłonię milczeniem (:-)). Dorzucę swoje 3 grosze do Twojego postu. jako 100% respondentów (bo tak się to chyba nazywa) przyjmowana jest liczba od 61 do 367 osób - bo tyle przyznało, że WDŻ miało (nie ponad 600). Osobiście Effka, gratuluję odwagi, gdyż Twój punkt widzenia na ten problem, traktowany jest (z braku nośnych haseł) jako mało istotny. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ja mogę skomentować, już wiesz co sądzę, powiem tylko, że nie zastanawiałem się nad ilością respondentów a tylko nad tym,że ta sprawa jak WDŻR nie jest w żaden sposób regulowana i potem wychodzą takie a nie inne kwiatki czy też kiełbaski :) Ja to traktuję jako sygnał a nie próbę rozdmuchania burzy w szklance wody :) Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie Cię zaskocze, ale własnie jest regulowana. Jest bowiem coś takiego jak podstawa programowa, programy i podręczniki... I właściwie tu powinnam zamilknąć, ale nic z tego. Pozwolę sobie nawet zadać kolejne pytanie: gdzie są dyrektorzy szkół, którzy pozwalają na taką fuszerkę?... Moja dyrekcja wolałaby się chyba w piekle smażyć niż dopuścić do tego, abyśmy pracowały każda sobie, wg własnego widzimisie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście, 367.... Ale skoro ponad 600 odpowiedziało na apel to ich też się liczy jako uczestników ankiety. No ale to i tak nieistotne. Zasygnalizowano bowiem - jakby na to nie patrzeć, dość poważny problem. I jeżeli tylko coś to pomoże, będę bardzo wdzięczna. Póki co, jak bardzo trafnie ująłeś w swoim poście - najważniejsze jest to, że wdż prowadzą katechetki, a że inni nauczyciele też (nawet pewnie przy skrupulatniejszych badaniach wyszłoby, że są w większości), już czytelników nie interesuje. Skupili się na pierwszym zdaniu i do końca nie doczytali. A tak w ogóle, to ciekawa jestem, jak wyglądałyby wyniki badań przeprowadzonych przez jakąś poważną instytucję zajmującą się takimi właśnie badaniami. Może się kiedyś doczekamy:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Effko, przeczytałam z ciekawością, gdyż na temat czytałam w prasie. Skoro tego rodzaju głupstwa opowiada się w szkołach, jak podano w raporcie, to skala, choć ważna, nie jest najważniejsza. Ważne, że w ogóle coś takiego jest możliwe. I główne zastrzeżenie jest takie, że młodzieży podawana jest nie rzetelna wiedza, ale jakieś przesądy.Być może się mylę, ale wydakje mi się, ze nauczyciele wyobrażają sobie, że młodzież fascynuje sie wszystkim, a już na pewno przedmiotem danego nauczyciela. Ty zapewne sama nie fascynujesz się fizyką, ale podejrzewam, że w cichości ducha uważasz, ze historia to tak fascynujący przedmiot, że niemożliwe, żeby ktoś jej nie lubił. Wydaje mi się, że nauczyciele tego wlaśnie nie biorą w ogóle pod uwagę. W rezultacie nielubiany przedmiot staje się ciężką udręką. a tymczasem sądzę, że mogliby sie trochę przyłożyć, żeby ukazać równiez ciekawe oblicze danego przedmiotu. Dlaczego w szkole biologie uważalam za jeden z najnudniejszych przedmiotów, a popularnonaukowe ksiązki z tej dziedziny czytam z zafascynowaniem? Oczywiscie nie da się oprzec przedmiotu tylko na najciekawszych aspektach, ale mam wrażenie, że w ogóle nauczyciele nie zastanawiają się nad tym, żeby ukazać przedmiot w atrakcyjnej postaci.Tak jak widzę obecnie po szkolach, do których chodzili moi synowie, dużo zalezy od szkoły, nauczyciela. Niektórzy potrafią przekazać uczniom choć częśc pasji do swojego przedmiotu.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam serdecznie w moich skromnych progach:) I już na wstępie przyznaję Ci rację. Jeżeli nauczyciel lubi swą pracę, potrafi najnudniejszy przedmiot zmienić w obiekt uczniowskiej fascynacji. A z tą fizyką to trafiłaś w 10:) Do dziś nie rozumiem o co chodzi na tym przedmiocie i w ogóle o czym się na nim uczyłam, bo moje nauczycielki jakoś nie miały daru przekazywania wiedzy - przynajmniej moim zdaniem. Sama zresztą po kilku latach pracy w szkole pewnego pięknego dnia odkryłam z oburzeniem, rozczarowaniem i nie wiem czym jeszcze, że... nie wszyscy lubią historię. Przyznam szczerze, że był to dla mnie szok. Dziś mam tego świadomość i staram się, żeby tacy uczniowie choć podstawy zapamiętali. Staram się - bo przecież w skrytości ducha ciągle twierdzę, że to najpiękniejszy przedmiot, tuż obok języka polskiego i muzyki:) I choć serce się kraje - trudno. Nie każdy mój uczeń będzie profesorem historii:)Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Effko, trafiłam do Ciebie od Czarnego Ptaka. Przeczytałam post i... wiesz co?... Powiem tak: masz sporo racji. Nie warto się byłoby czepiać, że wdż prowadzą katechetki, nauczycielki wos-u, czy historii - jak Ty ;-) Mnie niepokoją jednak zasygnalizowane w raporcie Pontona treści, przekazywane na tych lekcjach, które zostały opisane. Możliwe, że apel o udział dotarł do liczniejszej grupy... ale został po prostu potraktowany tumiwisistycznie. To, co trafiło, widocznie jednak jest żniwem zebranym od tych, których obeszło i zmobilizowało. Nie wiem, czy to AŻ czubek góry lodowej. Obawiam się, że tak i nierzetelności w prowadzeniu lekcji wdż pewnie wykryto by więcej, gdyby ktokolwiek wierzył, że coś się zmieni na plus.Moim zdaniem nie jest dobrze, jeśli uczniowie (pomińmy tu, czy mają prawo oceniać nauczycieli, czy nie) sygnalizują padające teksty o wrastaniu tamponów, miesiączce dostawanej najwcześniej w 16 roku życia, a już absolutnie naganne jest rozpowszechnianie przekonania, że zgwałcona dziewczyna jest sama sobie winna - bo nie jest.Nie wiem, czy nie jednym z podstawowych "przykazań" na wdż-cie nie powinno być, że nawet "tutka prosta" ma ZAWSZE prawo powiedzieć "nie", choćby w ostatniej chwili.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj:) jest to rzeczywiście żenujące - tak bardzo delikatnie mówiąc... Nie mam zamiaru bronić ludzi wygadujących takie głupoty, sama nie potrafię wyjść ze stanu zdziwienia, że tak można i to tak bezkarnie... Tak jak napisałam w poście - nie mam zamiaru negować wszystkich wyników raportu. Jednak dlaczego w tego typu opracowaniach tak bardzo wyolbrzymia się te "ciemne strony", a o "jasnych" zaledwie wspomina się w kilku końcowych zdaniach? Dobrze, że ktoś zwraca uwagę na nieprawidłowości, ale może by tak zachować jakieś proporcje przy tym. Zwłaszcza jak się pisze cos co jest zatytułowane "raport"...Przecież to rzutuje na całą grupę ludzi związanych z badanym zjawiskiem i mamy dzięki temu prostą drogę do stereotypów: wszystkie blondynki głupie i naiwne, kobieta za kierownicą to nieszczęście (a jak jeszcze do tego blondynka to podwójne) a na wudeżecie uczą głupot niedouczone katechetki - stare panny na dodatek... Ech...Dziękuję za wizytę:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Effko. ja też dotarłam do końca postu. Statystyką można sterować, co wykazałaś, szczególnie jeśli grupa badana jest mała i niereprezentatywna, no i jeszcze odpowiednio zada sie pytanie. Ale nawiasem mówiąc, to wychowanie do życia w szkołach polskich jest źle prowadzone i nie jest to wina nauczycieli. Jest to skutek programu, ale i stosunku do problemu władz oświatowych.

    OdpowiedzUsuń
  12. AtinablogBezdomna1 lipca 2009 18:18

    Przeczytałam z ciekawością, bo słyszałam o tym raporcie. I rzeczywiście byłam zaskoczona niektórymi przykładami, jak to katecheci dzieci seksem straszą:) I uważam, że jednak do takiej edukacji powinni być wyznaczani jednak ludzie bardziej kompetentni. Nie wyobrażam sobie, żeby mój syn miał wysłuchiwać jakiś głupot w tak ważnym temacie. Na szczęście sama zajęłam się jego edukacją seksualną. Chłop niedługo 8 lat skończy i wszystko wie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. O rany, jako nauczyciel powinnam przebrnąć bezboleśnie, ale.. jutro. Dziś jestem totalnie antyszkolna i odmawiam nawet czytania na ten temat :-))

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja mam świadomość, że problem, który poruszono w tym opracowaniu jest dość poważny. Jednak sposób jego przedstawienia bardzo mi sie nie spodobał. Ot co. I rzeczywiście, jeżeli tylko przyczyni się do głebszego zbadania problemu - chwała autorom za niego. Ale jeżeli przez niego zrodzą się kolejne stereotypy - trochę ludzi na tym ucierpi.

    OdpowiedzUsuń
  15. I tak właśnie być powinno - z domu rodzinnego dzieciaki powinny wynosić wiedzę na temat swej seksualności, a nie zganiać wszystkiego na szkołę. Nawet nie masz pojęcia jak dobrze pracuje się z tymi uczniami, którzy w domu rozmawiają ze swoimi rodzicami na takie tematy. Można zrobić wtedy dużo więcej i o wiele inaczej niż w tych klasach, gdzie dominuje podwórkowa wiedza na temat seksu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Odmowę przyjmuję z pełną wyrozumiałością:) Jutro poczytasz o komarach dla odmiany:)

    OdpowiedzUsuń